Wisła pomiędzy Wilanowem a Wawrem. Wisła pomiędzy Wilanowem a Wawrem. Mateusz Włodarczyk / Forum
Środowisko

Rzeka w pułapce, czyli trudne wybory ekologów

Bieda zaborów uczyniła ze środkowej Wisły oazę dzikości. Dziś zagrażają jej ministrowie, turyści, lisy i gatunki inwazyjne. Bez pomocy utraci swój unikatowy na skalę europejską charakter – twierdzą Monika i Dariusz Bukacińscy, którzy od prawie 40 lat badają i chronią tamtejsze ptaki.
Dariusz BukacińskiArch. pryw.Dariusz Bukaciński
Monika BukacińskaArch. pryw.Monika Bukacińska

Dr Dariusz Bukaciński i dr Monika Bukacińska są ekologami i ornitologami. Od 1985 r. zajmują się badaniami i ochroną ptaków doliny środkowej Wisły, szczególnie mewy siwej (Larus canus). Obecnie pracują w Instytucie Nauk Biologicznych i w Centrum Ekologii i Ekozofii Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, gdzie są wykładowcami na kierunku ochrona środowiska. Ich projekt „Czynna ochrona zagrożonych gatunków ptaków siewkowych na wyspach wiślanych” uzyskał dofinansowanie z tzw. funduszy norweskich na lata 2021–2024.

Więcej o projekcie: https://ochronaptakowwisly.edu.pl

Wojciech Mikołuszko: – Druciane siatki, ogrodzenia elektryczne, słupki z numerkami, pułapki na zwierzęta, inkubatory jaj. Wszystko to zobaczyłem na zdjęciach ze strony internetowej realizowanego przez państwa projektu ochrony doliny środkowej Wisły. Dlaczego aż tak mocno ingerujecie w dziką przyrodę?

Dariusz Bukaciński: Bo bez takiej ingerencji nie byłoby już tu co chronić. Na tych odcinkach doliny środkowej Wisły, gdzie nie ma siatek i pułapek, przeżywalność mewy siwej jest równa zeru. Zaryzykuję stwierdzenie, że 85 proc. piskląt tego gatunku, które w Polsce dożywają dorosłości, pochodzi z terenów chronionych przez nas i pasjonatów zrzeszonych w Fundacji Ptasie Horyzonty. Pomagamy też oczywiście licznym innym lęgnącym się tam gatunkom ptaków.

Dlaczego wkładają państwo tyle wysiłku w ochronę tego konkretnego miejsca? Nie jest tak unikatowe jak Puszcza Białowieska.

DB: Oczywiście, że jest. Tyle że dolina środkowej Wisły została mniej rozreklamowana.

To proszę ją mi zareklamować.

DB: Wisła to jedyna duża rzeka nizinna w Europie, która na długim, ponad 300-kilometrowym odcinku zachowała dziki, naturalny charakter. Na obszarze między Puławami a Płockiem jej koryto jest szerokie, a nurt dzieli się na kilka.

Monika Bukacińska: – Zachowała się tam niezwykła różnorodność siedlisk. W nurcie rzeki tworzą się wyspy i ławice piaskowe. Co roku rzeka je przesuwa, zmienia ich kształt, tworzy nowe lub zabiera stare. To świetne miejsce dla mew i rybitw. Naturalne brzegi o ostrych skarpach pozwalają gnieździć się ptakom preferującym nory, jak zimorodek czy jaskółka brzegówka. W dolinie środkowej Wisły przetrwały nawet fragmenty bardzo bogatych lasów łęgowych.

Rybitwa białoczelnaEast NewsRybitwa białoczelna

Dlaczego akurat tutaj nie zmienił się naturalny charakter?

DB: Kiedyś przyjechali do nas przyrodnicy z Norwegii. Zobaczyli środkową Wisłę, wpadli w zachwyt i zapytali nas: „Jak dużo kosztowało zachowanie takiej pięknej przyrody?”. Odpowiedzieliśmy: „Nic”. Wisła zachowała swą dzikość właśnie dzięki temu, że Polacy nie mieli pieniędzy. To chyba jedyny pozytyw tego, że byliśmy biednym krajem pod zaborem rosyjskim. Uwarunkowania polityczno-historyczne sprawiły, że najpierw nie było woli, a potem środków, żeby uregulować Wisłę jak Ren, Dunaj czy Loarę.

MB: Niestety, obecnie historia zatacza koło i pojawiły się plany, żeby Wisłę skanalizować. I to właśnie ten odcinek, który jest najbardziej atrakcyjny dla zwierząt. To jakieś szaleństwo!

Jakie konkretnie zwierzęta go zamieszkują?

DB: Różnorodność siedlisk sprawia, że jest to atrakcyjne miejsce dla rozrodu bardzo wielu gatunków zwierząt. Wśród ssaków charakterystycznymi gatunkami są wydra, bóbr, ale również wizon amerykański i jenot. Wśród ptaków przede wszystkim zespół wodno-błotnych – i to takich, których podstawą istnienia jest dynamiczny charakter tego miejsca. Na przykład rybitwa białoczelna gnieździ się wyłącznie na niskich ławicach piasku. Jej okres lęgowy musi być bardzo krótki, żeby zdążyła wyprowadzić pisklęta między jednym zalewem a drugim. Dolinę środkowej Wisły zamieszkuje aż 85 proc. polskiej populacji tej rybitwy! Taki sam odsetek dotyczy mewy siwej. Rybitwy rzecznej i sieweczki obrożnej mamy tu po ok. 35–40 proc., ostrygojada – 60 proc. Nawet mewa śmieszka, która generalnie woli wody stojące i wolno płynące, czyli stawy i jeziora, ma tutaj lęgowiska liczące ok. 10 proc. jej stanu krajowego. Bez doliny środkowej Wisły wszystkie te gatunki nie żyłyby w Polsce!

MB: Spotykają się tu też trzy blisko spokrewnione gatunki dużych mew: srebrzysta, białogłowa i romańska. One niedawno się rozdzieliły od wspólnego pnia i zazwyczaj zamieszkują odmienne obszary w Europie. Gdy tutaj przylatują, często nie mogą znaleźć partnera do rozrodu z własnego gatunku. Tworzą więc pary mieszane. Powstaje całkiem spora liczba hybryd międzygatunkowych. To bardzo ciekawe z ewolucyjnego punktu widzenia.

DB: U mewy siwej z doliny środkowej Wisły często obserwujemy z kolei zjawisko adopcji. W innych miejscach zdarza się to bardzo rzadko. Zauważyliśmy, że adopcję zazwyczaj prowokują same pisklęta – i to te najsłabsze albo najpóźniej wyklute z jajka. U swoich rodziców mają ciężko, przegrywają rywalizację o pokarm ze starszym i silniejszym rodzeństwem. Przechodzą więc w miejsce, gdzie ich status będzie wyższy. Sąsiednie pary mew je przygarniają i opiekują się nimi.

To nielogiczne z ewolucyjnego punktu widzenia.

DB: Znaleźliśmy logiczne wytłumaczenie. Otóż mewa siwa to gatunek bardzo konserwatywny. W dolinie środkowej Wisły ptaki co roku zakładają gniazda w tych samych parach i w tych samych miejscach. Ich pisklęta w dużym stopniu wracają w okolice miejsca urodzenia. Nasze badania genetyczne ujawniły, że kolonie mew siwych stają się bardzo rodzinne. Im bliżej siebie ptaki gniazdują, tym bliżej są ze sobą spokrewnione. Adoptując pisklęta sąsiadów, dana para wspiera więc bliskich kuzynów.

Gdy idzie wielka woda, to kilka par mew siwych potrafi nawet łączyć pisklęta w jedną grupę. Powstaje coś w rodzaju ptasiego żłobka. Wszyscy dorośli karmią wtedy wszystkie młode.

Z tego, co państwo opowiadają, wynika, że niestabilność jest wpisana w środowisko środkowej Wisły. Gatunki do tego przystosowane powinny chyba sobie radzić z rozmaitymi nowymi zagrożeniami.

DB: Rzeczywiście, adaptacja do niestabilnego środowiska jest wpisana w historię życiową każdego z żyjących tu gatunków. Pod warunkiem jednak, że człowiek w to nie ingeruje. Gdy pojawiają się czynniki, z którymi te zwierzęta nigdy wcześniej nie miały do czynienia, stają się bezbronne. Proszę przyjechać i samemu zobaczyć, ile zniszczeń w kolonii ptaków potrafi zrobić jedna wizyta wizona amerykańskiego.

OstrygojadEast NewsOstrygojad

A jaki to ma związek z ingerencją człowieka?

DB: Wizon amerykański, dawniej zwany norką amerykańską, został sprowadzony do Europy jako zwierzę futerkowe. Oficjalna wersja jest taka, że zwierzęta uciekły z hodowli. Nieoficjalnie mówi się, że gdy boom na futra się skończył, to hodowcy po prostu wypuszczali norki z klatek. To było tańsze niż uśmiercenie. Potomkowie tych uciekinierów zasiedlili niemal całą Polskę.

Wizona amerykańskiego często nazywa się drapieżnikiem totalnym. Znakomicie chodzi po drzewach, świetnie pływa, bezgłośnie się porusza. Gdy wchodzi na wiślaną wyspę, to zwykle jego celem jest upolowanie jednego konkretnego ptaka. Po drodze do niego łapie jednak wszystko, co się rusza. Zostawia po sobie ścieżkę usłaną trupami mew czy rybitw. Czasem to kilkanaście, czasem nawet kilkadziesiąt martwych ptaków.

MB: A ok. 20 lat temu doszedł do tego jeszcze lis.

Lis to przecież gatunek polski!

MB: Akcja wyrzucania szczepionek przeciw wściekliźnie doprowadziła do tego, że praktycznie zanikła selekcja naturalna u tego gatunku. Śmiertelność lisa ostro spadła.

DB: Lis jest gatunkiem leśno-polnym. Potrafi pływać, ale nie lubi. Nie zapuszczał się więc na wyspy wiślane. Gdy jednak jego liczebność bardzo wzrosła, poszczególne osobniki zaczęły migrować w koryto środkowej Wisły. Trafiły tu na cudowne miejsce do życia – wielkie kolonie ptaków, gdzie można było się świetnie pożywiać.

MB: Lis najchętniej wybiera jaja z gniazd. Część zjada, resztę zakopuje na później. Potrafi w ten sposób wyczyścić lęgi ptaków dosłownie do zera. Wizon amerykański zabija przede wszystkim dorosłe ptaki, a lis – jaja i pisklęta. Czego nie zje pierwszy drapieżnik, zabije drugi; co zostawi drugi – zje pierwszy.

Wymieniają państwo jeszcze jedno zagrożenie: meszki.

MB: Meszki wchodzą pod pióra. Zdarzało nam się złapać dorosłą mewę, pod piórami której tysiące meszek spijały jej krew.

DB: Dorosłe ptaki radzą sobie z meszkami na dwa sposoby. Najczęstszą reakcją jest opuszczanie gniazd i krążenie w górze nad kolonią. Fruwając, ptaki przestają jednak dbać o lęgi, które wyjadane są przez wrony i sroki. Starsze osobniki czasami próbują wysiadywać jaja lub pisklęta za wszelką cenę. Znajdowaliśmy je potem na gniazdach martwe, zabite przez meszki.

MB: Albo meszki wypiły za dużo ich krwi, albo pojawiła się u nich reakcja alergiczna na toksyny. Pisklęta są zaś całkowicie bezbronne.

DB: Meszki atakują najczęściej na przełomie maja i czerwca. To okres wykluwania się piskląt mew. Wystarczy mały otwór w jaju, a meszki dostają się tamtędy do środka i atakują młode. Pisklę wówczas ginie, zanim się do końca wykluje.

Meszki, tak jak lisy, chyba żyły w Polsce od zarania dziejów. Dlaczego ptaki nie wykształciły odporności na nie?

DB: Tak, meszki występowały w Polsce „od zawsze”. Natomiast dopiero w drugiej połowie lat 90. XX wieku zaczęliśmy obserwować zjawisko masowych ich pojawów.

MB: Podejrzewamy, że to skutek zmian klimatycznych. Zimą jest na tyle ciepło, że więcej jaj meszek może przetrwać.

Mewa śmieszkaShutterstockMewa śmieszka

Czy zmiany klimatyczne jeszcze jakoś zmieniają dolinę środkowej Wisły?

DB: Głównie na dwa sposoby. Przybory rzeki, które były naturalnym elementem tego środowiska, są teraz częstsze i bardziej gwałtowne. A z drugiej strony zdarzają się ekstremalnie wysokie temperatury. Duże nasłonecznienie prowadzi do zwiększonej śmiertelności piskląt.

MB: Obniża się też poziom wody do niespotykanego wcześniej stanu. Na wyspy, do których dostęp był utrudniony przez nurt rzeczny, można nieraz dotrzeć suchą stopą.

DB: Do ptasich kolonii zaglądają więc ludzie w nieznanych nam wcześniej masach. Wjeżdżają quadami i rozjeżdżają gniazda. Całe rodziny obozują na wyspach. Ludzie wygrzewają się na kocach lub ręcznikach, a psy biegają po wyspie i płoszą pisklęta mew oraz rybitw, które umierają z przegrzania, ewentualnie je zabijają. Po rzece pływają hałaśliwe motorówki. Niestety, wielu z tych turystów nie przestrzega zasad – ani prawnych, ani etycznych.

Ogrodzenia elektryczne mają więc chronić przed tymi zagrożeniami?

DB: Akurat przed człowiekiem to się nie udaje. Bywa wręcz na odwrót. Panele słoneczne, które zasilają ogrodzenie, są regularnie kradzione. Natomiast rzeczywiście chroni ono przed wizonem amerykańskim i lisem. Jednocześnie prowadzimy redukcję tych zwierząt.

Jak?

DB: Wizony łapiemy do pułapek z przynętą w postaci ryby. Potem uśmiercamy je za pomocą zastrzyku. Mamy na to zgodę komisji bioetycznych.

Nie ma innego sposobu?

DB: Nie możemy przenosić wizonów na inny teren, bo to nie rozwiązuje problemu. Kilkanaście lat temu rozważaliśmy dodawanie do przynęty środków poronnych. To by stopniowo zmniejszało liczebność wizonów, bo w ciążę zachodzą tylko raz do roku. Niestety, nie dostaliśmy zgody, bo – jak usłyszeliśmy w Ministerstwie Środowiska – w naszym kraju chroni się życie od poczęcia. Nie żartuję!

Lisy też uśmiercacie?

MB: Płacimy myśliwym za odstrzał. Nie mamy innej możliwości.

A po co są inkubatory jaj?

DB: W momencie, kiedy jaja zostają złożone, zabieramy je. Głównie mewie siwej, bo z powodu spadku liczebności sięgającego 80 proc. została ona uznana za najbardziej zagrożony gatunek ptaka w naszym kraju.

MB: Na miejsce prawdziwych jaj podkładamy odpowiednio pomalowane atrapy z drewna. Dorosłe je akceptują i wysiadują jak swoje własne.

DB: A ich prawdziwe jaja są u nas w inkubatorze. Cały czas je monitorujemy, prześwietlamy, obserwujemy rozwój zarodków. Kiedy widzimy, że lada moment pisklę się wykluje, odwozimy je z powrotem na wyspę. Zabieramy drewniane atrapy i w gniazdach podkładamy prawdziwe jaja. Pisklęta klują się już w swoich gniazdach.

MB: Te słupki, które pan widział na zdjęciach, są właśnie oznakowaniem każdego gniazda. Te same numerki mamy i na słupkach, i na jajach. Wiemy, skąd pochodzi każde z nich.

Są państwo w środku realizacji projektu ochrony doliny środkowej Wisły. Co dalej?

DB: Sceptyk, taki jak pan, powie zapewne, że to nie ma sensu. Że ogrodzenia elektryczne nie mają nic wspólnego z dziką przyrodą. Że na miejsce wizonów i lisów, które usuniemy, przyjdą nowe i problem wróci.

Rzeczywiście, mam trochę tego typu obaw.

DB: A ja wciąż jestem naiwnym człowiekiem, który wierzy, że jeśli będziemy wystarczająco długo chronić to miejsce, to w końcu presja zagrożeń się zmniejszy. Nasze wysiłki pozwolą ptakom odbić od dna i kiedyś, w przyszłości, będziemy mogli pozostawić je samym sobie.

MB: Już widzimy zmniejszającą się presję ze strony wizona amerykańskiego. Nastąpiło wysycenie środowiska i liczebność tego drapieżnika zaczęła spadać. Bardzo nas to cieszy. Nam przecież chodzi wyłącznie o to, żeby te ptaki radziły sobie same. Na razie musimy im jednak wciąż pomagać. Nie ma innej drogi.

Rozmawiał Wojciech Mikołuszko

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną