mat. pr.
Środowisko

COP28: przegrana bitwa o słowa

Po dwutygodniowych bojach zakończyła się wczoraj międzyrządowa konferencja odbywająca się pod auspicjami ONZ. Spór dotyczył głównie tego, czy ludzkość dojrzała już do nazywania rzeczy po imieniu, czyli wyraźnego stwierdzenia, że aby powstrzymać zmiany klimatu, trzeba jak najszybciej odejść od paliw kopalnych na rzecz energii odnawialnej i ewentualnie atomu.

Konferencja miała się zakończyć we wtorek, ale wówczas negocjacje skończyłyby się porażką, ponieważ wszelkie ustalenia na COP zapadają jednomyślnie, a zgodności wtedy jeszcze brakowało. Stąd decyzja o przedłużeniu spotkania, dzięki czemu w końcu udało się uzgodnić treść deklaracji. Ta jednak nie zawiera ona jednoznacznego stwierdzenia o konieczności szybkiego „porzucenia paliw kopalnych” (phase out), choć tego właśnie oczekiwała większość krajów świata, a także naukowcy i organizacje pozarządowe. Zamiast tego w dokumencie znalazł się łagodniejszy zapis: „kraje podejmą globalny wysiłek na rzecz odchodzenia (transition away) od paliw kopalnych w systemach energetycznych w sposób sprawiedliwy i uporządkowany, przyspieszając te działania w obecnej krytycznej dekadzie”.

Optymiści dostrzegą istotny fakt, że oto po raz pierwszy w historii państwa będące stronami Ramowej Konferencji Narodów Zjednoczonych w sprawie zmian klimatu, wpisały wprost do oficjalnego dokumentu wyrazy „paliwa kopalne”, zgadzając się w końcu, że to ich spalanie jest przyczyną ocieplenia się klimatu na Ziemi. Biorąc pod uwagę, że pierwsza Konferencja Stron tej konwencji (czyli COP1) odbyła się w 1995 r., przyjęcie do wiadomości tego oczywistej od dawna dla wszystkich prawdy zajęło ludzkości prawie 30 lat. Cóż, lepiej późno niż wcale. Być może dlatego przewodniczący konferencji, Sultan Ahmed Al Jaber, określił ją jako „historyczną”.


Sięgnij do źródeł

Strona konferencji COP28

Czy taką była? Z pewnością nie. Wciąż wiele krajów świata, w tym wszyscy główni producenci ropy naftowej, nie chce zgodzić się co do tego, że aby uchronić ziemski klimat przed nadmiernym rozgrzaniem, trzeba z paliw kopalnych zrezygnować najszybciej jak to możliwe, a nie odchodzić od nich przez wiele, wiele dekad. Opór przed wpisaniem do angielskiego tekstu deklaracji wyrazistego określenia „phase out” proponowanego przez ponad 130 krajów okazał się jeszcze nie do pokonania. Czy skruszeje za rok, podczas kolejnej konferencji COP, która odbędzie się w Baku, stolicy Azerbejdżanu? Niestety, mało prawdopodobne. Bo oto znów rządowi negocjatorzy spotkają się w kraju, którego gospodarze z pewnością nie mają zamiaru szybko pożegnać ze swoim głównym bogactwem.

Pewne konkrety padły jednak również w Dubaju. W finalnym dokumencie potwierdzono, że aby nie przekroczyć granicy 1,5 st. C, trzeba zmniejszyć emisje gazów cieplarnianych o 43 proc. do 2030 r., o 60 proc. do 2035 r. (w stosunku do 2019 r.) i osiągnąć zerową emisję netto w połowie stulecia. Wezwano też kraje, aby do 2030 r. zwiększyły trzykrotnie moc energetyki odnawialnej oraz podwoiły tempo zwiększania efektywności energetycznej. Brzmi to nieźle, choć brak konkretnego roku, od którego należałoby liczyć ten postęp, oznacza, że każdy kraj sam sobie wyznaczy rok bazowy.

Komentarze po konferencji są mieszane. Przeważa opinia, że przełomu nie było, choć na przykład John Kerry, specjalny wysłannik prezydenta USA, uznał, że wysłała ona „mocny sygnał dla świata”. Pytanie tylko, co miał na myśli. Zapewne nie to, że w Dubaju bardzo skromnie wystartował Fundusz Strat i Szkód (ang. Loss and Damage Fund). Ma on być zasilany przez historycznie największych emitentów gazów cieplarnianych, a przeznaczony dla krajów o niskich dochodach najbardziej poszkodowanych w wyniku tych emisji. Choć potrzebne są setki miliardów dolarów rocznie, podczas konferencji wpłacono na niego 700 mln. Amerykanie – najwięksi obecnie producenci ropy na świecie – zasilili go kwotą zaledwie kilkunastu milionów dolarów.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną