Wyspa Wielkanocna: zbrodni ekologicznej nie było
Zaczęło się od tego, że w latach 80. XX w. przeprowadzono badania palinologiczne oraz przeanalizowano próbki ziemi. Wnioski były takie, że wyspa w pierwszych stuleciach po zasiedleniu ok. 1200 r. nie była jałowa i pozbawiona roślinności jak obecnie, lecz porastały ją lasy – w tym i dorastające do 20 m palmy – w których żyło ptactwo. Tubylcy uprawiali bataty (Ipomoea batatas), taro (Colocasia esculenta), yam (Dioscorea spp.). Poza tym byli doskonałymi rybakami, więc korzystali z zasobów otaczającego go oceanu. Bajka jednak się skończyła. Według niektórych doszło do zmniejszenia upraw z powodu inwazji szczura polinezyjskiego, ale najpopularniejsza wersja mówiła o ekobójstwie/ekocydzie, czyli zbrodni na ekosystemie, dokonanej przez ludzi.
Film „Rapa Nui” z 1994 r. spopularyzował myśl, że przyczyną problemów były wojny klanowe między długouchymi i krótkouchymi. W 2005 r. tę myśl rozwinął Jared Diamond w swojej bestsellerowej książce „Upadek”. Stwierdził, że rywalizacja dotyczyła wykuwania i wznoszenia setek coraz większych posągów, do których transportu trzeba było wyciąć wszystkie lasy. To doprowadziło do wyczerpania zasobów naturalnych, co z kolei spowodowało głód (dochodziło do aktów kanibalizmu) i związane z nim walki.
Wyspa Wielkanocna – przez Polinezyjczyków zwana Rapa Nui – słynie z 887 wielkich posągów moai i dziwnego pisma rongorongo. Leży na Pacyfiku, 3,6 tys. kilometrów od wybrzeży Chile. Odkryta w niedzielę wielkanocną 5 kwietnia 1722 r. przez Jacoba Roggeveena fascynuje do dziś.
Badacze tę tezę Diamonda w kwestii całkowitej nieświadomości ekologicznej wyspiarzy od dawna podważają. Według Dale Simpson Jr., archeologa z Uniwersytetu w Queensland w Australii, produkcja moai wymagała współpracy, nie współzawodnictwa. Badaczka Jo Anne Van Tilburg, która przez wiele lat zajmowała się wydobywaniem dwóch moai w kraterze wulkanicznym Rano Raraku na wschodzie wyspy, wykazała, że okolice są bardzo bogate w resztki roślin jadalnych, a zatem intensywnie rozwijało się tam rolnictwa. Co więcej, w ziemi notuje się wysokie stężenie wapnia, związków fosforu i innych niezbędnych do uprawy roślin mikroelementów, bo przy wykuwaniu kolejnych posągów glebę użyźniano składnikami odżywczymi wydobywanymi z głębszych pokładów. Mieszkańcy wyspy dbali o to, by uprawiać kilka różnych gatunków roślin, chroniąc glebę przed wyjałowieniem. Pilnować płodności ziemi mieli właśnie moai, które nie przez przypadek były wkopane w ziemię. Badaczka nie wyklucza, że mieszkańcy Rapa Nui próbowali użyźniać inne rejony wyspy, przenosząc tam urodzajną glebę z Rano Raraku, a w ślad za nią wędrowały moai, stąd ich obecność na całej wyspie.
W 2011 r. dwaj archeolodzy Terry Hunt i Carl Lipo zasugerowali, że do transportu posągów wcale nie trzeba było wykorzystywać drewna. Można je było transportować na duże odległości w pozycji pionowej, kołysząc nimi z boku na bok za pomocą lin (wyglądało to, jakby moai chodziły). Dowiodły tego eksperymenty, które badacze opisali w książce „The Statues That Walked: Unraveling the Mystery of Easter Island”. W zasadzie autochtoni musieli stosować właśnie tę metodę. Większość posągów wznoszono bowiem w momencie, kiedy na wyspie nie było już żadnego lasu, bo drzewa zostały spalone. Tak twierdzi teraz Carl Lipo, który wraz z innymi badaczami z Binghamton University oraz State University of New York obala kolejny mit: twierdzi, że na Wyspie Wielkanocnej nigdy nie doszło do krachu demograficznego.
Naukowcy zajęli się szczegółową analizą upraw tarasowych i ogrodów skalnych, aby dokładniej ocenić wielkość produkcji żywności przed spotkaniem z Europejczykami. Wynika z nich, że na Rapa Nui nigdy, nawet w czasach świetności, nie żyło 20 tys. osób – jak czytamy u Jareda Diamonda.
Gleby na Rapa Nui nigdy nie były szczególnie urodzajne. Ludzie, którzy osiedlili się na wyspie, musieli sobie z tymi ograniczeniami jakoś poradzić. Najpierw wykorzystywali popiół ze spalonych drzew, co trochę poprawiło sytuację. Gdy wytrzebili lasy, zaczęli kompostować odpadki roślinne i ściółkę zbieraną ze skał. I to jednak nie wystarczyło, aby zapewnić urodzajne plony. Zaczęto więc stosować mulczowanie – przestrzenie między uprawami pokrywano rozdrobnionymi kamieniami. Było to bardzo pracochłonne, ale przywracało glebie składniki odżywcze oraz chroniło ją przed zarastaniem chwastami i wysychaniem. Dziś też się stosuje tę metodę, używając kruszących skał maszyn – ludzie w Rapa Nui rozbijali skały i wbijali kamienie w ziemię ręcznie. Dzięki tym zabiegom – według pierwszych Europejczyków, którzy przybyli na wyspę – 10 proc. jej powierzchni zajmowały ogrody.
Sięgnij do źródeł
New excavations in Easter Island's statue quarry: Soil fertility, site formation and chronology
Badacze postanowili to sprawdzić, wykorzystując zdjęcia satelitarne w podczerwieni i uczenie maszynowe. Okazało się, że pokryte drobnymi kamieniami i zatrzymujące wilgoć skalne ogrody, zajmowały zaledwie ok. 180 akrów, czyli znacznie mniej niż na podstawie przekazów sądzono. Korzystając ze zaktualizowanych szacunków liczby ogrodów, naukowcy obliczyli, że w momencie kontaktu z Europą na Rapa Nui mieszkało mniej więcej tyle osób, ile oszacowali pierwsi przybysze ze Starego Świata: do 3 tys. Jednocześnie jednak doszli do wniosku, że ograniczenia ekologiczne powodowały, że wyspa nie byłaby w stanie wyżywić większej społeczności: choć modyfikowano krajobraz, aby zwiększyć ilość pól uprawnych, ich liczba nadal była bardzo mała. Błędne przekonania na temat wielkości populacji wyspy brały się z imponującej liczby olbrzymich moai oraz założenia, że ich produkcja i „rozwiezienie” po wyspie wymagało zaangażowania dużych grup ludzi.
Według Lipo i innych autorów artykułu w „Science Advences” nie można traktować sytuacji na Wyspie Wielkanocnej jako zbrodni ekologicznej. Trzeba raczej uznać, że ludzie trwali tam przez długi czas w dość zrównoważony sposób, pomimo naprawdę ograniczonych zasobów naturalnych. Podobnie błędem jest podawanie Rapa Nui jako modelowego przykładu na to, że zbyt duża populacja nieuchronnie musi prowadzić do katastrofy ekologicznej.
Nie pierwszy raz Jaredowi Diamondowi – skądinąd wybitnemu biologowi ewolucyjnemu – dostaje się od archeologów. Słusznie zarzucają mu niekompetencje i naginanie zjawiska kulturowo-historycznych do własnej tezy. Problem polega na tym, że archeologia jest dziedziną, która wciąż dostarcza nowych danych mogących obalać najbardziej wyrafinowane i najlepiej brzmiące hipotezy. Ci, którzy korzystają tylko ze starych opracowań, muszą się liczyć, z tym, że trzeba będzie się z nich wycofać. Jedna jaskółka wiosny jednak nie czyni. To, że niekoniecznie ludzie przyczynili się do spektakularnego upadku Wyspy Wielkanocnej, nie oznacza, że w przeszłości cywilizacje nie doświadczały poważnych kryzysów czy nie znikały właśnie z powodu złego zarządzania zasobami naturalnymi.