Shutterstock
Struktura

Bezpieczny marksista. Recenzja książki: Thomas Piketty, „Krótka historia równości”

Książka zachowuje optymizm wielkiej poprzedniczki, okraszając go rozważaniami, jak mądrze i skutecznie zabierać bogatym i dawać biednym bez użycia bagnetów.

Światowa „pikettymania” rozpoczęła się w 2014 r., a jej epicentrum stała się londyńska księgarnia Economist Bookshop (tuż obok London School of Economics). Tamtejsi księgarze przecierali oczy ze zdumienia: 700-stronicowa cegła, angielski przekład „Kapitału w XXI wieku” autorstwa jakiegoś żabojada, rozchodziła się tak, że pobiła rekord należący do „Krótkiej historii czasu” Stephena Hawkinga. W ojczystej Francji nic jeszcze nie zapowiadało takiego sukcesu, ale Londyn wszystko odmienił. Rach, ciach, światowy bestseller wydano w ponad 30 językach, sprzedano ponad milion egzemplarzy. Autora – profesora i dyrektora ds. badań w paryskiej École des hautes études en sciences sociales, zaprasza administracja Obamy i – jakby dla równowagi – władze chińskie. Krótko mówiąc „wywiady, autografy, wizyty w zakładach pracy”, by zacytować klasyka.

Piketty’emu zarzucano brak oryginalności i ryzykowne porównania

Skąd ten hałas, skąd ten szum? Marks redivivus? Cóż, po kryzysie finansowym 2008 r. ludzie chętnie nadstawiali ucha na hasła „wyrównania nierówności”, „globalnego opodatkowania kapitału” itd. A tu proszę. Przychodzi taki, nie przynudza jak inni, nie upaja się liczbami i tabelami (co nie znaczy, że ich w ogóle nie zamieszcza), nie czyni fetyszem PKB. Rzuca się za to – jak nikt inny wcześniej – na rejestry podatkowe, przywdziewa ekonomię w szaty nauki społecznej, robi ciekawe wycieczki w kierunku historii, socjologii i nauk politycznych. Mało tego: sypie cytatami z Jane Austen i Balzaka (czyż słowo „weksel” nie było przypadkiem w pierwszej dziesiątce balzakowskiego wokabularza?). Jednak nie było to publicystyczne pięknoduchostwo: za rozważaniami stała największa historyczna baza danych na świecie – World Top Incomes Database.

Oczywiście, co bardziej wnikliwi czytelnicy dostrzegali, że nie jest Piketty całkiem oryginalny. Intelektualne tropy prowadziły do badań podziału dobrobytu, które sto lat wcześniej prowadził włoski ekonomista Vilfredo Pareto; do perspektywy „długiego trwania” w historii francuskiej szkoły Annales; wreszcie do optymizmu urodzonego w Pińsku keynesisty Simona Kuznetsa, wieszczącego w 1953 r., że im więcej w świecie (drugiej fali) industrializacji, tym mniej będzie nierówności społecznych (ergo: słuchajcie amerykańskich doradców, a dobrze na tym wyjdziecie). I ten właśnie zrewitalizowany optymizm zimnowojenny dobrze się sprzedawał w nowym opakowaniu.

Ale – rzecz jasna – nie zabrakło i krytyków Piketty’ego. Zebrał on np. spore cięgi w „Financial Times”, nie mówiąc o neoliberalnych jastrzębiach w USA. W Polsce słychać było czasem: „niebezpieczny” marksista. Albo hochsztapler. Co mu zarzucano? Siedzi w zeznaniach podatkowych, a nie interesują go badania gospodarstw domowych (household surveys). Ma niewiele do powiedzenia o wschodzących gospodarkach: Indie, Chiny. Tyle mówi o zachodnim kolonializmie, a co w takim razie powiedzieć o Rosji i Związku Sowieckim drenującym Azję Środkową z bawełny? No i ta złudna wszechkomparatystyka! Porównujemy tak różne kraje. A przecież Polska tuż przed wejściem do UE swoją strukturą społeczno-demograficzną (wysoki odsetek zatrudnionych w rolnictwie) przypomina, owszem, Francję, ale tę z ok. 1950 r. i Wielką Brytanię… gdzieś z 1850 r.

Książka będzie miała i entuzjastów, i zagorzałych krytyków

W Polsce już od dobrych kilku lat „pikettomania” stała się znakiem firmowym Wydawnictwa Krytyki Politycznej. „Krótka historia równości” to już szósta pozycja francuskiego ekonomisty ukazująca się nakładem tej oficyny wydawniczej. Wszystkie wydano u nas już w fazie „celebryckiej” autora, choć praca „Czy można uratować Europę?” została napisana jeszcze w okresie „przed-celebryckim”.

No dobrze, a „Krótka historia równości?” Czy to jedynie „sequel” „Kapitału w XXI wieku”? Czy – jak powiedzieliby złośliwi – autor „odcina tu tylko kupony” od swego bestselleru sprzed kilku lat, czy też książka wnosi coś nowego? Cóż, na pewno zachowuje ona optymizm swej „wielkiej poprzedniczki”, okraszając go jeszcze ambicjami „mobilizacji obywatelskiej” i rozważaniami, jak mądrze i skutecznie zabierać bogatym i dawać biednym bez użycia bagnetów. Poza tym stara się nadrobić pewne niedociągnięcia „Kapitału”. Mamy więc trochę o Rosji, Chinach, Japonii, azjatyckich tygrysach i Imperium Osmańskim, choć w centrum uwagi pozostaje Europa i Zachód. Na stawiane przez wielu pytanie o niepowtarzalność europejskiego kapitalizmu i źródła jego globalnej dominacji Piketty odpowiada twardo: „główną rolę we wzbogaceniu się Zachodu odegrały niewolnictwo i kolonializm”.

Wśród polskich czytelników książka będzie miała zapewne i entuzjastów, i zagorzałych krytyków. Jak to u nas. Achy i ochy u jednych, innym z kolei nie będą się spinać cyferki i tabele, a jeszcze inni będą z obrzydzeniem wykrzywiać usteczka, że „marksizm”, „lewactwo” i w ogóle. A poza tym, co nas, do cholery, obchodzą ewentualne roszczenia „pokolonialne” Haiti wobec swojej francuskiej metropolii? No, chyba żeby wystawiło rachunek za naszych legionistów…

Piketty rozwodził się o Haiti, my wyjedźmy z rozbiorami

Dla mnie osobiście największą wpadką autora są stwierdzenia o ZSRR jako „pierwszym proletariackim państwie w historii”, które umożliwiło „postęp w dziedzinie higieny” i tylko bolszewicka pycha wepchnęła je na totalitarne tory. „Pierwsze proletariackie państwo w historii”… Na miły Bóg, takie androny nie przystoją poważnemu człowiekowi. Przecież żaden bolszewicki przywódca nie był proletariuszem, czyli robotnikiem. A ten „postęp w dziedzinie higieny”? Cóż, niech za smutny komentarz posłużą tu epidemie wybuchające z brudu i dziesiątkujące podczas wojny setki naszych rodaków w sowieckiej Azji Środkowej. Swoją drogą, mesdames et monsieurs, czas już się wyzbyć tych nieznośnych rojeń na temat Rosji. Wiem, wiem, balet Niżyńskiego…

Zachodnia opinia publiczna (a przynajmniej jej znaczna część) mówi dziś Pikettym. I nie ma co się obrażać na rzeczywistość. Niech czytają go nasi decydenci, politycy, publicyści i piarowcy. Dlaczego nie mówić o reparacjach od Niemiec językiem profesora EHESS? Modna dekolonizacja? – proszę bardzo: dekolonizujmy Rosję i jej sowiecką mutację. Po napaści na Ukrainę Zachód odkrył wreszcie imperializm rosyjski i zaczyna o nim coraz głośniej mówić. Piketty rozwodził się o Haiti, to my wyjedźmy z rozbiorami, z PRL, wyliczajmy nasze straty, nasz wyzysk kolonialny. Z „Krótką historią równości” pod pachą.

|||mat. pr.|||

Thomas Piketty,
„Krótka historia równości”,
przekład: Joanna Stryjczyk
360 stron,
45,43 zł
Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2023

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną