Anna Amarowicz / pulsar
Struktura

Podkast 48. Piotr Wróblewski: Żarnowiec to była wielka nadzieja

Dlaczego decyzję o powstaniu polskiej elektrowni jądrowej podjęto tak późno? Dlaczego budowę zakończono tak wcześnie? Jak na losy projektu wpłynął Czarnobyl a jak Pierwszy Elektryk Lech Wałęsa? Jakie Żarnowiec budził emocje w kraju, a jakie na Kaszubach? Rozmowa z Piotrem Wróblewskim, dziennikarzem internetowym, prasowym i radiowym, autorem książki „Żarnowiec. Sen o polskiej elektrowni jądrowej”. Człowiekiem wychowanym w mieście, które zawdzięcza swój rozwój elektrowni jądrowej.

„Likwidacja Żarnowca, poza ogromną startą finansową, to zatrzymanie rozwoju energetyki jądrowej na kilkadziesiąt lat. Ugaszono cały zapał kilkuset ludzi, którzy byli przygotowani, żeby rozwijać przemysł jądrowy. Myśmy wdrożyli firmy, które potem czasem pozaczepiały się na Zachodzie i coś robiły dla innych elektrowni jądrowych. Jak na tamte czasy wprowadzone zostały nowoczesne technologie. I wszystko szlag trafił, dlatego że nie było wśród ekip rządzących nikogo, kto by się odważył zająć tym tematem – mówi Henryk Torbicki, były dyrektor Elektrowni Jądrowej Żarnowiec. I dodaje: – Mnóstwo karier i życiorysów zostało złamanych. Jakoś każdy się w końcu pourządzał, ale Żarnowiec to była wielka nadzieja. Przyjeżdżali tu ludzie z całej Polski”.

Torbicki jest jednym z bohaterów znakomitej książki Piotra Wróblewskiego, pierwszej chyba w Polsce poświęconej dziejom polskiej elektrowni atomowej. Jego „Żarnowiec. Sen o polskiej elektrowni jądrowej” (Wydawnictwo Krytyki Politycznej) to wielowątkowa opowieść o projekcie, który dramatycznie nie trafił w swój czas. I o ludziach, którzy stali się ofiarami braku synchronizacji. – W to przedsięwzięcie zaangażowanych było wielu wspaniałych ludzi. Wizjonerów, którzy chcieli zrobić coś spektakularnego – mówi Wróblewski. – Mieli poczucie, że budują coś ważnego.

Maszyny ruszyły 31 marca 1982 roku. Późno. Wiele państw bloku wschodniego czerpało już wtedy energię elektryczną z instalacji jądrowych. Zwłoka ta wynikała jednak – między innymi – z wysokich norm, którzy ówcześni polscy inżynierowie i fizycy jądrowi stawiali producentom reaktorów. – Pojechali do radzieckich elektrowni, popatrzyli i powiedzieli: „Tak to my budować nie będziemy”. Brakowało zabezpieczeń, systemów bezpieczeństwa. – Z tego, co słyszałem, zależało na nich nawet generałowi Jaruzelskiemu.

Wyznaczona przez szefa Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego chwila startu nie mogła sprzyjać projektowi, którego skala była ogromna. Na samym tylko placu budowy angażował zawsze kilka tysięcy pracowników. Wymuszał udział dziesiątków kontrahentów rozrzuconych po całej mapie Polski. Miał trwać wiele lat. Kraj tymczasem trwał w komie stanu wojennego, w kryzysie społecznym, politycznym i ekonomicznym.

Mimo oporów okoliczności wynikających z niewydolności realnego socjalizmu budowa się jednak nie tylko rozpoczęła, ale i prowadzona była na wysokim poziomie kultury technicznej. Nadzorujący ją uczeni dbali o utrzymanie nie lokalnych, a globalnych standardów (dowodem korzystny raport Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej sporządzony w roku 1989).

Niedaleko Jeziora Żarnowieckiego wyrosło małe miasto, z własną w pełni funkcjonalną infrastrukturą. W sąsiednich miejscowościach państwo wyszykowało osiedla mieszkalne dla pracowników, szkoły dla ich dzieci. Nawet remontowało kościoły. Żyło się w okolicach budowy elektrowni na poziomie wyższym niż gdzie indziej. – Ludzie nie do końca czuli, że to był stan wojenny. Tam czołgi nie jeździły, wojska nie było. Były natomiast na przykład pomarańcze.

Ani realizacji, ani nastrojom społecznym związanym z inwestycją nie zaszkodziła początkowo nawet katastrofa w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej w roku 1986. Lokalna ludność sprzyjała projektowi. Ekolodzy dopiero z czasem zaczęli zdecydowanie kwestionować jego bezpieczeństwo i zasadność. Tyle że w przełomowym dla państwa roku 1989 nie było już ani chęci (nawet ze strony Naczelnego Elektryka kraju, Lecha Wałęsy), ani pieniędzy, by brnąć w projekt, obciążony skojarzeniami ze słusznie minionym systemem i sąsiadem ze wschodu.

„Żarnowiec. Sen o polskiej elektrowni jądrowej”
Piotr Wróblewski
Krytyka Polityczna
304 str.
49,90 zł


4 września 1990 roku kierowana przez Tadeusza Mazowieckiego Rada Ministrów zadecydowała o zaniechaniu działań. Zabrakło pół roku, może rok – mówił Wróblewskiemu jeden z zastępców głównego dyrektora elektrowni. – Gdyby reaktory, które przyjechały do Polski, zostały włożone w potężne okręgi, to chyba nikt by nie zatrzymał tej budowy.

Część inwestycji do dziś straszy betonowymi, postapokaliptycznymi skorupami, wbitymi w ziemię tuż nad jeziorem. Mniejsze elementy, w tym reaktory, wyprzedano. Rozjechały się po całej Europie. Ludzie – wykształceni, wykwalifikowani, przygotowani do pracy z atomem – częściowo też, choć była to raczej mniejszość. Jeśli zaczniemy znów w Polsce pracę nad elektrowniami jądrowymi, start nie będzie lotny.

Nie wszystko zostało jednak stracone – o tym też rozmawiam z Piotrem Wróblewskim. Nie rozmawiam natomiast z autorem „Żarnowca” o ekonomii pozyskiwania energii z procesu rozszczepiania jąder atomowych ani o ryzyku systemowym związanym ze złożonymi technologiami związanymi z pozyskiwaniem, obróbką, wykorzystywaniem i składowaniem materiałów radioaktywnych. To temat na osobną książkę.

Piotr Wróblewski.Anna Amarowicz/pulsarPiotr Wróblewski.

Cieszymy się, że słuchacie naszych podkastów. Powstają one także dzięki wsparciu naszych cyfrowych prenumeratorów.
Aby do nich dołączyć – i skorzystać w pełni z oferty pulsara, „Scientific American” oraz „Wiedzy i Życia” – zajrzyjcie tutaj.

WSZYSTKIE SYGNAŁY PULSARA ZNAJDZIECIE TUTAJ