Pulsar - najciekawsze informacje naukowe. Pulsar - najciekawsze informacje naukowe. Shutterstock
Struktura

Drzewa ratują, stojąc, czyli jakie gatunki sadzić w miastach

Oczyszczają powietrze i pomagają przetrwać upały towarzyszące zmianie klimatu. W jakiej są kondycji? Jak je wesprzeć?

Klony w Krakowie już w lipcu żółkną i gubią liście. Jeśli następne lato jest deszczowe, to mają szansę się zregenerować. W przeciwnym wypadku obumierają. Trudno problemu nie zauważyć, bo klony są w tym mieście najliczniej reprezentowanym rodzajem drzew (19,7 proc.). Szkodzi im zresztą nie tylko brak wody, ale także sól. Dawniej, gdy zimy były srogie, mróz chwytał na kilka tygodni, nie zużywano jej tak dużo jak obecnie, przy huśtawce temperatur to poniżej, to powyżej zera. Skutek jest taki, że przy niedostatku opadów drzewa nie są w stanie pobrać wody ze względu na wysokie stężenie soli. Niektóre klony są na to szczególnie wrażliwe.

Na drugim krańcu Polski, w Sopocie, ten akurat gatunek ma się świetnie. Za to jest bieda z bukami. Tymi pospolitymi również. Choć Magdalena Czeczatka, konserwatorka zieleni w sopockim magistracie, najbardziej boleje nad czerwonolistnymi. – Jest ich u nas stosunkowo dużo, mają po 120–150 lat i doskonale sobie radziły – opowiada. – Od kilkunastu lat jednak obumierają, także w miejscach, gdzie mają sporo przestrzeni. Należałoby to wiązać z obniżaniem się poziomu wód gruntowych w związku z suszami.

Cztery lata temu grupa ekspertów z Polskiej Akademii Nauk (­POLITYKA 37/19) upubliczniła czarny scenariusz dla polskich lasów: „Przez zmiany klimatu z naszego krajobrazu znikną sosna zwyczajna, świerk pospolity, modrzew europejski i brzoza brodawkowata. Drzewa te zajmują obecnie 75 proc. powierzchni lasów. Wraz z nimi znikną setki gatunków roślin, grzybów i zwierząt. Ta rewolucja wydarzy się za życia obecnych 40-latków. Wspomnianych procesów nie powstrzymamy, ale możemy się adaptować poprzez właściwą politykę zalesiania”.

Odchodzenie

W miastach sytuacja jest bardziej złożona. Jest więcej gatunków. Bardziej zróżnicowane są warunki siedliskowe (ciasnota, beton, upały). Wygranych i przegranych wytypować zatem trudniej. W Krakowie świerka już dawno nie sadzą. Mieli zagwozdkę, czym go zastąpić w parku Jordana. Konserwator do końca bronił drzew zaatakowanych przez kornika drukarza. Bez powodzenia. Ostatecznie przystał na jodły jednobarwne (kalifornijskie), które dobrze sobie radzą w obecnych warunkach, a pokrój mają podobny do świerka. Przynajmniej na pierwszy rzut oka zielony zabytek specjalnie się więc nie zmienił.

Prawdopodobnie w ciągu 10–15 lat będziemy widzami drastycznych zmian w naszym krajobrazie – mówił jednak dr hab. Piotr Muras, emerytowany profesor Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie, podczas konferencji zatytułowanej „Dziedzictwo kulturowe wobec zmian klimatu”. Jego opowieść dotyczyła właśnie drzew miejskich. Na zdjęciach pokazywał wysychające świerki, z pękającą od strony południowej korą, oraz przypalone cisy. I miłorząb, który pięknie rośnie. Bo pochodzi z południowo-środkowych Chin, o dwie strefy klimatyczne cieplejszych.

Wybrane drzewa proponowane do miasta.East News (2), Shutterstock (3), Getty (4), BE&W/ArchiwumWybrane drzewa proponowane do miasta.

Jednak to nie temperatura jest największym problemem. Dla drzew kluczowa jest woda, czyli zarówno opady, jak i wilgotność powietrza. Za jej pobór odpowiedzialna jest głównie struktura korzeni drzewa. Teraz lepiej radzą sobie gatunki zdolne głęboko penetrować glebę, a więc z korzeniem palowym lub systemem sercowatym. Kłopotliwy jest talerzowy (płaski), który występuje m.in. u świerków, cyprysików, żywotników, części klonów. Prof. Muras przewiduje, że w pierwszej kolejności obumrą introdukowane dalekowschodnie klony ozdobne, jak palmowy czy griseum. Źle znoszą suche powietrze, bo tam skąd pochodzą, ma ono dużą wilgotność.

Łatwo zrozumieć, że w związku ze zmianą klimatu w Krakowie pada rodzimy świerk pospolity. Dlaczego jednak ten sam los spotyka świerk serbski już po dwóch sezonach bez deszczu i z upałami? Przecież na Bałkanach też są gorące i bezdeszczowe lata. Dendrolog pokazuje wykresy opadów dla Krakowa i Sarajewa. Latem ich poziom jest podobny, ale zimą i wiosną Sarajewo jest górą. Prawdopodobnie ta różnica decyduje.

Prof. Muras jest autorem opracowania „Standardy zakładania i pielęgnacji podstawowych rodzajów terenów zieleni w Krakowie na lata 2019–2030”. Dla tutejszego Zarządu Zieleni Miejskiej to kompendium, jak postępować z miejską roślinnością. „Zarządzający terenami zielonymi w całej Europie – pisze naukowiec – mają problem z opracowywaniem doborów drzew alejowych dla ciągów komunikacyjnych w miastach. Trudne warunki środowiskowe i nakładające się na to globalne ocieplenie w znacznym stopniu eliminują z miejskich ulic rodzime gatunki lasotwórcze. Coraz gorzej rozwijają się krajowe lipy, szczególnie wrażliwe okazały się klony, zwłaszcza pospolity i jawor”. Na poparcie przytacza dane z Warszawy i Berlina. Otóż w Warszawie od 1973 do 2015 r. udział lip przy głównych ulicach zmniejszył się z 48 proc. do 43 proc., a klonów (ogólnie) z 47 proc. do 30 proc.

Łukasz Pawlik, zastępca dyrektora Zarządu Zieleni Miejskiej w Krakowie, pociesza się, że susze i fale upałów, choć zdarzają się coraz częściej, nie dotykają Krakowa aż tak bardzo – dużo gorzej jest np. w Poznaniu i w miastach położonych na obszarach wyżynnych. Owszem, źle mają się w mieście jesiony, których ilościowy udział jest spory (8,5 proc.). Obumierają powoli dotknięte chorobą grzybową. Gdyby nie ocieplenie klimatu, miałyby siłę do walki. Tym, co najpoważniej zagraża wszystkim gatunkom, są jednak porywiste, huraganowe wiatry, których dawniej nie było. W ubiegłym roku w centrum powaliły kilkaset drzew, a jeśli doliczyć osiedla i tereny prywatne – kilka tysięcy.

Dosadzanie

Jak Polska długa i szeroka słychać też żale, że wysychają nowe nasadzenia. Fachowcy od zieleni widzą wyraźnie, że coś, co dawniej przyjmowało się bez wielkiego zachodu, teraz wymaga nie tylko lepszego miejsca, ale i podlewania przez nawet 2–3 lata. W Sopocie sadzą buki, ale tylko na skarpach i w bardziej cienistych ulicach. Ubytki w szpalerach lipowych przy ruchliwej, przelotowej arterii łączącej Gdańsk z Gdynią uzupełnili tym samym gatunkiem, który w nich dominuje, czyli lipą drobnolistną. I na razie jest dobrze. Ale to Polska północna, mniej doświadczana przez upały i suszę.

Magdalena Czeczatka, sopocka konserwatorka zieleni, uważa, że mimo trudności nie należy się poddawać chwilowym modom, zbyt łatwo ulegać pokusie sadzenia gatunków z cieplejszych stref klimatycznych. Niektóre tak świetnie sobie radzą, że stają się gatunkami inwazyjnymi. Z innymi kłopoty pojawiają się po 10 czy 20 latach.

Część dużych miast (w tym Kraków) w ramach adaptacji do zmian klimatu eksperymentuje z tzw. mikrolasami, lokowanymi nie na obrzeżach, a bliżej centrum. Sadzi się tam na małej powierzchni dużo młodych drzew rodzimych gatunków uzyskanych z nasion. Natura weryfikuje, które są najsilniejsze. I te pozostają. Może będą odporne i sprostają trudom życia w zmieniających się warunkach.

Z sadzeniem nowych drzewek bywa różnie. W 2020 r. Fundacja Leszy odpytała zakłady zieleni miejskiej w miastach wojewódzkich o dane dotyczące nasadzeń, cięć, pielęgnacji z 2019 r. W dodatnim bilansie nasadzeń przodowały Warszawa (6032 drzewa), Gdańsk (2657) i Wrocław (1452). Jednak 40 proc. miast wojewódzkich więcej wycięło, niż posadziło. Najgorzej wypadły Kielce (-319), Olsztyn (-351) i Gorzów (-371). „Czy jednak nawet najwyższy przyrost odnotowany w Warszawie to dużo? – zastanawiają się autorzy raportu. – W przeliczeniu na kilometr kwadratowy miasta to nieco ponad 11 sadzonek drzew więcej rocznie, biorąc jednak pod uwagę wiek wycinanych drzew i wiek sadzonek, przedmiotowa liczba nie wydaje się już tak zawrotna”.

Utrata miejskich drzew zdaje się bardziej boleć. Nie tylko ożywiają krajobraz, lecz także poprawiają jakość powietrza. W upalne dni dają cień i obniżają temperaturę. Określa się to mianem usług ekosystemowych. Nic dziwnego, że znajdują coraz więcej obrońców, którzy wywierają presję na lokalne władze. Ba, tu i ówdzie pojawiła się zielona partyzantka – grupki aktywistów, którzy sami usuwają nadmiar betonu i dokonują nasadzeń. Czy właściwie dobranych, to już inna sprawa.

Jednocześnie przybywa projektów badawczych. W ramach jednego z nich – Life UrbanGreen – dendrolodzy z Krakowa i z Rimini przyjrzeli się 10 gatunkom występującym w tych miastach najliczniej. Pokłosiem badań jest publikacja „Drzewa w zieleni miejskiej” pod redakcją Przemysława Szwałki i Piotra Wężyka. Każe ona łaskawszym okiem spojrzeć na mało cenione w Polsce topole, postrzegane jako dziedzictwo PRL. Zarówno w Krakowie, jak i w Rimini topola włoska okazała się świetna w obniżaniu temperatury powietrza w upały. Gdy inne drzewa „wyłączały” chłodzenie, ograniczając się do roli parasola, topola wciąż „pracowała”.

Natomiast w roli filtra wychwytującego z powietrza pyły i inne szkodliwe substancje wysokie oceny zebrała sosna czarna (z Europy południowej), która w Polsce w warunkach miejskich radzi sobie tam, gdzie przegrywają świerki. Jako drzewo zachowujące igły zimą (długie na 15–17 cm) czyści powietrze przez okrągły rok, także wtedy, gdy drzewa liściaste są gołe i nie filtrują.

Wybrane drzewa proponowane do miasta.East News (2), Shutterstock (3), Getty (4), BE&W/ArchiwumWybrane drzewa proponowane do miasta.

Degradacja

Ludziom to oczyszczanie pomaga, ale drzewom szkodzi. Dr Joanna Rayss, projektantka zieleni, prezeska Stowarzyszenia Architektury Krajobrazu, uważa, że iglaki m.in. z tego powodu, że nie zrzucają igieł, które akumulują zanieczyszczenia, mają większe kłopoty w warunkach miejskich. Nie tylko przez zmianę klimatu. – Rzecz w tym, że na nią nałożył się problem, który istnieje w miastach od lat: degradacja miejskich gleb – wyjaśnia. Drzewo posadzone w betonie, w fatalnych warunkach glebowych, nawet jeżeli będziemy je intensywnie podlewać, może jedynie wegetować.

Zna tylko jedno miasto, które zbadało swoje gleby – Poznań. Największy problem to ich niewłaściwa struktura – są zbyt przepuszczalne albo zbyt ubite. W pierwszym przypadku woda z opadów (drzewa w mieście korzystają głównie z tej wody) bardzo szybko przesiąka i odpływa, nie zostaje na dłużej. W drugim – w ogóle nie wsiąka, od razu spływa do kanalizacji. – Czy jakieś miasto robiło badania, ile próchnicy znajduje się w miejskich glebach? – pyta retorycznie. – Nikogo to nie interesuje.

Lipa, o której mówi się, że w miastach „wypada”, jest gatunkiem grądowym. Grąd to najbardziej żyzny rodzaj siedliska w naszej strefie klimatycznej. A próchnica nie tylko żywi. Sprzyja też naturalnej retencji gleby. Czyli im więcej jest jej w glebie, tym więcej wody ta gleba jest w stanie zatrzymać. Z badań wynika, że zwiększenie zawartości próchnicy o 1 proc. to wzrost retencji o 160 m sześc. wód opadowych w hektarze. Bez budowania betonowych zbiorników. Ponadto większa zawartość próchnicy w glebie oznacza więcej węgla zatrzymanego w ekosystemach. To już nie tylko adaptacja do zmian klimatu, ale ich spowalnianie.

Rayss podczas różnych naukowych konwentykli stara się o tym mówić. Ale ma poczucie, że jej opowieść się nie przebija. – Sprowadzanie wszystkiego do zmiany klimatu jest wygodne – stwierdza. – Gdy mamy wykonać trudną pracę polegającą na regeneracji naszych gleb miejskich, łatwiej powiedzieć: skoro nie rosną nam lipy, to będziemy sadzić robinie akacjowe i grujeczniki japońskie.

Mimo wszystko jednak opowiada, skąd wziąć tę próchnicę: – Po pierwsze, musi być życie glebowe – robaki, bakterie, owady, różne stwory, które rozkładają materię organiczną: liście, patyki, obumarłe korzonki. Rozkładają do próchnicy. Jeżeli nie zostawimy im liści, ściółki, tylko wszystko wygrabimy, wysypiemy kamykami, wysterylizujemy, to one umrą z głodu.

Nowe realia wymagają nowego podejścia, sporej zmiany mentalnej.