Uljana Wolf Fot. Villa Massimo Alberto Novelli Uljana Wolf Fot. Villa Massimo Alberto Novelli Villa Massimo Alberto Novelli / pulsar
Struktura

Uljana Wolf: Sprzeciw jest jej instrumentem

Każdy jej wiersz próbuje negocjować znaczenia, wychwytywać jakieś wspólne punkty zaczepienia w sensie, który godzi zwaśnione języki w wieży Babel świata. Dodajmy: języki uwikłane w lokalne i narodowościowe partykularyzmy, z których rodzą się faktycznie potworne ideologie i przemocowe narracje.

Wiele lat temu – czasami wydaje mi się, że w czasach spokojnych jak sen pijaka – spotkałem w Krakowie Uljanę Wolf. Byliśmy wtedy młodzi jak polska demokracja. Na fali tej młodości i otwierania się na świat, do Krakowa przyjechała grupa niemieckich pisarzy. Na wspólnych warsztatach translatorskich tłumaczyliśmy swoje teksty. Od razu się zakumplowaliśmy. W zadziwiający sposób ta znajomość przetrwała, chociaż od momentu, kiedy widziałem Uljanę pierwszy raz, minęło dwadzieścia pięć lat. Nasze życia potoczyły się swoimi drogami, ale jedno pozostało niezmienne: zamiłowanie do tytoniu.

Dziś Wolf jest jedną z najważniejszych poetek języka niemieckiego, wykładowczynią uniwersytecką kursującą pomiędzy Berlinem i Nowym Yorkiem. Stała się prominentną postacią niemieckiej kultury literackiej, jednocześnie nie rezygnując ze swojej awangardowej twórczości, rozpiętej między doświadczeniem wielojęzycznej tożsamości.

Każdy wiersz Wolf podróżuje między językami. Próbuje negocjować znaczenia, wychwytywać jakieś wspólne punkty zaczepienia w sensie, który godzi zwaśnione języki w wieży Babel świata. Dodajmy: języki uwikłane w lokalne i narodowościowe partykularyzmy, z których rodzą się faktycznie potworne ideologie i przemocowe narracje odpowiedzialne za całkowicie już realną przemoc, która stygmatyzuje wiek XX.

***

Szczęśliwym zbiegiem okoliczności w ostatnim czasie braliśmy udział we wspólnym spotkaniu pod auspicjami Haus Kulturen der Welt i Literarisches Colloquium Berlin, zatytułowanym „Utopia Eastern Europe”. Rzecz jasna spóźniłem się na pierwsze spotkanie, wpadłem w połowie seminarium, ale od razu poczułem przyjazne spojrzenie, które znałem z przeszłości. Uljana chyba leżała przez te dwadzieścia pięć lat pod grubym lodem. Nic się fizycznie nie zmieniła. Jej niezmiernie żywe oczy wciąż podróżują między wersami wierszy, które czyta ze specjalnym rodzajem skupienia. Ta poliglotyczna twórczość błyskawicznie zjednuje sobie literacką publiczność. Byłem tego świadkiem podczas wspólnego czytania tekstów w ramach naszego projektu.

Co ciekawe, wiersze przekładano na język migowy. Tworzyliśmy sytuacyjne duety z naszymi tłumaczami, na scenie rodził się rodzaj pola magnetycznego między słowem a znakiem, między miganiem a dobitną frazą. Uljanie poszło świetnie. Doskonale wpasowała się w harmonijny spektakl języka i milczenia. Wyczekiwałem momentu, kiedy w jej wierszach pojawią się polskie słowa i jak zareaguje na nie tłumacz języka migowego.

Uljana niedawno opublikowała swoją świetną debiutancką książkę sprzed lat w języku angielskim, zatytułowaną „Kochanie today I bought bread”. W pięknie brzmiącej w angielszczyźnie aliteracji mieści się ogrom traumatycznych historii, również tych polsko-niemieckich, przy czym najbardziej dotkliwą pozostaje milcząca przemoc ojców wobec córek. Ci „ojcowie” to w wierszach Wolf wysoce symboliczne „centra rozdzielcze” prawd wiary w chore, polityczne utopie, przeradzające się w faszyzm, z którym rozlicza się Wolf w dekonstrukcji języka, w zaciekłym demontażu „milczenia pewnych słów”, wreszcie w udzielaniu głosu wypartemu przez pokolenie „ojców” doświadczeniu faszyzmu.

W ostatnim czasie sporo literatury tworzonej również w Polsce poświęcone jest fenomenom traum historycznych, przenoszonych w kolejne pokolenia. Te traumy dotyczą tak kwestii pochodzenia i rodzinnych korzeni (vide fenomen polskiej literatury poświęconej „zwrotowi ludowemu”), jak i rozliczeń ściśle politycznych i światopoglądowych, dla których najpoważniejszą „sceną pierwotną” będzie zawsze kwestia postaw w latach II wojny światowej i wynikających z niej przewartościowania słownika moralnych pryncypiów. Wolf w swojej debiutanckiej książce w niezwykle oryginalny sposób przepracowuje te traumy. Tworzy multilingwistyczne uniwersum języków, w którym – jak w pracowni alchemika – rozpuszcza się jednoimienna substancja prawdy doświadczenia, a w jej miejsce powstaje wiele ewokacji bardzo różnych prawd, które tworzą coś w rodzaju nieoczywistej palety postaw wobec rzeczywistości.

Paradoksalnie nie mamy do czynienia z relatywizacją, tylko z poszerzeniem obszaru politycznej grozy, jaka objęła pojałtański porządek świata. Powojenne wytyczenie granicy między Wschodem i Zachodem ma poważne konsekwencje w twórczości Wolf, która nie uznaje granic tak między językami, jak i między „fantazmatami mapy” aktualizowanej przez arbitralne posunięcia dyktatorów tego świata, co przyczynia się do faktycznej niemoty „ojców”, żyjących na wyparciu, dla którego uzasadnienia szukają w geopolitycznej decyzji, na jaką nie mają jako jednostki wpływu. W wywiadzie udzielonemu „The Berliner” Uljana Wolf mówi: „W tej książce postać ojca połączyła dwa różne doświadczenia. Po pierwsze, stał się symbolem niemowy, nieprzekazywania historii i pamięci. Ojciec stał się przykładem na to, jak wiele powojennych niemieckich rodzin się zamknęło, a o traumie, doświadczeniu i uwikłaniu w historię nie mówiło się ani na Wschodzie, ani na Zachodzie”. Być może z tej odautorskiej refleksji jest już całkiem niedaleko do poetyckiej, mocnej deklaracji z jednego z wierszy Uljany: „mój sprzeciw / jest moim instrumentem”. Odnoszę wrażenie, że cała, debiutancka książka Wolf została napisana pod dyktando tej maksymy i, co zdecydowanie ważniejsze, dla tego buntu znalazła odpowiednią instrumentację w języku, który wiele zawdzięcza praktykom dekonstrukcji spod znaku Paula Celana.

Słuchając czytającej Wolf, cały czas miałem wrażenie, że właśnie tak powinna wyglądać poezja języka niemieckiego, któremu Celan zaaplikował poważną dawkę gramatycznej rewolty. Na patronat Celana Uljana powołuje się o tyle, o ile służy on praktyce dogrzebywania się w języku zasobów znaczeń, które posłużyć mogą jako ewentualne narzędzia manipulacji, podprowadzające jednostki i całe społeczeństwa pod próg kolejnych pogromów. Jest zaiste poetką pasji moralnej, przy czym nigdy nie jesteśmy w stanie wysłyszeć w jej wierszach moralizatorstwa. Zanurzone głęboko w doświadczeniu rodzinnym i w problematyczności samej materii lingwistycznej, oferują bardziej praktykę życia moralnego niż jakiś górnolotny kodeks zasad takiego życia. W tym sensie wiersze Wolf okazują się faktycznie wyzwaniem do negocjacji znaczeń słowa „moralność” w określonych okolicznościach historycznych niż gotową ofertą aksjologicznego spa, w którym moglibyśmy się poczuć odprężeni i uwolnieni od potworności historii odpowiedzialnej za utrwalanie i przenoszenie traum, które z czasem stają się skostniałą figurą stylistyczną tworzącą resentyment – ten najniebezpieczniejszy mechanizm wynoszenia do władzy populizmu.

***

Kiedy już skończyliśmy nasze spotkania w ramach „Utopia Eastern Europe”, niewygasłym napędem zakulisowych rozmów stały się sondaże dające AfD drugie miejsce w zbliżających się w Niemczech wyborach. Uljana, paląc jedną fajkę za drugą, nie miała dla mnie żadnych, dobrych wiadomości. Najwidoczniej choroba populizmu, która od tylu już lat toczy Europę, za chwilę zaatakuje w państwie, w którym jej antydemokratyczny potencjał wydaje się zdecydowanie większy niż, dajmy na to, w Polsce.

Paliliśmy te fajki, stojąc w ciepły wieczór pod „Domem Kultur Świata”, w przekonaniu, że faktycznie żyjemy w utopii takiego domu. W tym samym budynku trwało właśnie Berlinale. Czerwony dywan był już nieco wydeptany. Przed wejście stała kolejka limuzyn – chińskich aut elektrycznych. Śmialiśmy się, że Niemców en masse bardziej przeraża kryzys w ich własnej branży motoryzacyjnej, niż perspektywa powrotu brunatnych idei na polityczny tron. Choć jedno z drugim może mieć wiele wspólnego. Póki co jednak każdy z nas miał się rozjechać do własnego życia.

Umówiłem się z Uljaną, że do następnego spotkania nie może dojść za kolejne dwie dekady, że chyba już nie mamy tyle czasu. Trochę pogadaliśmy o naszych dzieciakach, którym przyjdzie żyć w świecie, o jakim dziś nie mamy bladego pojęcia. Wymieniliśmy się telefonami, pokazaliśmy sobie na tych telefonach zdjęcia naszych pociech. Obiecaliśmy sobie również próbę rzucenia nałogu. Towarzyszyło mi przekonanie, że od momentu, kiedyśmy się poznali w Krakowie do dziś, świat wykonał parę przyspieszonych rewolucji, których nawet nie zauważyłem, żyjąc jak bohater linijki wiersza Johna Ashbery`ego: „myślałem, że sprawy mają się dobrze, / ale byłem w błędzie”.

Jak bardzo duży był to błąd, okaże się poniewczasie, który dziś wypełnia narracja przygotowująca Wschód i Zachód Europy do poważnej korekty złudzeń w temacie wojny z Rosją. Podczas naszego berlińskiego spotkania nade wszystko wsłuchiwaliśmy się w wiersze przyjaciół z Ukrainy – potów i poetek, którzy budzą Europę ze spokojnego snu pijaka, który przeświadczony jest, że tam, gdzie się położył, tam też się rano obudzi. Tymczasem może to być już zupełnie inna zagranica. Taka, w której przyda się szczątkowa znajomość języka rosyjskiego, którego przymusowo uczono mnie w czasach szkoły, a nie lingua latina angielszczyzny, w której próbujemy zmieścić nasze nieredukowalne doświadczenia traum. Tych przeszłych i najpewniej przyszłych.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną