Wielka gąbka na wielką wodę. Co nauka mówi o zapobieganiu powodziom?
Wraz z powodzią rozpoczęła się potyczka na argumenty. Pochodzą one z dwóch biegunowo odmiennych zbiorów poglądów na to, jak radzić sobie z wielką wodą, zwłaszcza w górach i na terenach podgórskich. Reprezentanci obu stron uważają się za orędowników postępu.
Strona pierwsza pokłada wiarę i nadzieję w zabiegach hydrotechnicznych oraz w przechwytywaniu płynącej wody w zbiornikach retencyjnych. Strumienie, potoki i rzeki muszą być opasane jeszcze wyższymi wałami, a ich brzegi czyszczone. Powódź występuje dlatego, że tego typów obiektów jest jeszcze zbyt mało. Powinno się ich więc budować jak najwięcej, aby w pełni kontrolować wartkość przepływu i starannie sterować wysokością poziomu.
Strona druga swoją legitymację czerpie z ustaleń nauki. Stawia przede wszystkim na wsiąkanie. Szanse widzi w tym, by przechwytywać wodę jak najbliżej miejsca, gdzie spada jako deszcz. Upomina się o także przestrzeń do wylewów dla rzek, bo prędzej czy później nadchodzi taka woda, która przerywa wały lub się przez nie i przez zapory przelewa. A taka gwałtowna fala to dodatkowa porcja zagrożeń.
Dylemat, przed którym stoi Polska
Rezultat tego sporu jest bardzo praktyczny. Lada moment rząd przedstawi wektor polskiej polityki wodnej na najbliższe lata. Tego wymagają nie tylko okoliczności, taka jest potrzeba społecznej emocji. Obywatele – także z terenów, które nie zostały dotknięte kataklizmem – chcą wiedzieć, jak władze publiczne wesprą poszkodowanych, jak zostaną sfinansowane sprzątanie oraz niezbędne remonty. I co będzie dalej – jak Polska planuje przygotować się na przyjście kolejnych nawalnych deszczów oraz okresami susz. Tym bardziej że nie ma co czekać. Nikt nie da przecież gwarancji, że np. kolejnej wiosny, latem lub u progu jesieni znowu nie przyjdą podobne, lub większe ulewy.
Rząd musi coś zrobić także dlatego, że reakcja rządzących polityków na skutki katastrof naturalnych są zazwyczaj ważną próbą z przywództwa. Wielu burmistrzów, premierów i prezydentów przegrywało wybory albo szargało swoją reputację i dorobek, gdy zawodzili wyborców doświadczonych przez gwałtowne zdarzenia – wielkie pożary, trzęsienia ziemi czy huragany.
Dylemat, przed którym stoi Polska, sprowadza się do wyboru m.in. sprawczej polityki budowania zbiorników i sypania wałów. Dużo kosztują, ale dobrze wyglądają, a przy ich uruchomieniu można przeciąć wstęgę. Są demonstracją zdecydowanego przywództwa i manifestacją niepoddawania się nieprzyjaznej przyrodzie. Opcja druga to mniej spektakularne kadry, oferowane jedynie przez miejsca na rozlanie się rzek i prowadzenie lasów tak, by łapały, jak najwięcej wody podczas deszczu.
Tradycyjna gospodarka leśna, która potęguje zagrożenie
W serwisach społecznościowych krążą grafiki przedstawiające m.in. skalę zaplanowanych na ten rok wycinek w masywie Śnieżnika w Kotlinie Kłodzkiej. A także zdjęcia tzw. dróg zrywkowych, które ciężki sprzęt służący do ścigania wyciętych drzew, wyżłobił w zboczach gór i pagórków. Takimi drogami podczas deszczu woda spływa jak rynną. Mają być to przesłanki wskazujące, że tradycyjnie prowadzona gospodarka leśna być może potrafi dostarczać drewno, ale potęguje zagrożenie powodziowe. Tym bardziej że drzewa w górach wycinane są w lasach mających status wodochronnych i na stokach o znacznym nachyleniu.
Tymczasem porządny las działa jak bardzo skuteczna gąbka. Woda utrzymywana jest w roślinach, w glebie, ściółce, martwym drewnie i tzw. denrdotelmach, czyli zagłębieniach drzew, a także w powietrzu, które pod okapem koron jest znacznie bardziej wilgotne. Te właściwości lasu są znane leśnikom powszechnie. Choćby w 1984 r. w czasopiśmie Polskiego Towarzystwa Leśnego „Sylwan” dr Juliusz Twaróg, specjalista hodowli i urządzania lasów górskich, pisał tak:
„Korzystne dla gospodarki wodnej działanie lasu nie polega więc na zwiększaniu odpływu, lecz na wyrównaniu jego wahań. W omawianych przykładach zlewni górskich po obfitych opadach maksymalny jednostkowy odpływ wód ze zlewni silnie zalesionej był ponad dwukrotnie mniejszy niż w zlewni słabiej zalesionej, a moment kulminacji występował z opóźnieniem do 19 godzin. Natomiast w czasie dłuższych okresów bezdeszczowych odpływ ze zlewni silnie zalesionej był do 100 proc. większy.
To rotacyjne działanie lasu polega głównie na korzystniejszym niż w terenach nieleśnych dzieleniu odpływu pomiędzy szybki spływ powierzchniowy, a na ogół wielokrotnie wolniejszy spływ podpowierzchniowy. Gleba leśna, dzięki głębokiemu przerośnięciu korzeniami, obfitej próchnicy, dużej ilości organizmów, odznacza się korzystną strukturą, przeciętnie większą porowatością i pojemnością wodną niż gleba pól czy pastwisk. W czasie deszczu chłonie wodę, oddając ją po dłuższym czasie w źródłach, młakach lub innych wypływach wód gruntowych”.
Las, który ma korzystny wpływ na warunki hydrologiczne
Dr Twaróg przytaczał dostępne już wtedy dane o wsiąkaniu wody deszczowej w glebę. Na przykład w starodrzewie jodłowo- lub świerkowo-bukowym litr wody wsiąka w 1–2 min. W starodrzewie bukowym – od 4 do 8 min. W młodniku świerkowym – 14 min. Na zrębie – pół godziny. Na łące – 40 min. Na polu żyta – ponad półtorej godziny. I od 50 min do 2 godz. na wydeptanym pastwisku. Powyższe liczby – podsumowuje dr Twaróg – potwierdzają bardzo korzystny wpływ lasu na warunki hydrologiczne w górach.
Potwierdzają to także badania współczesne, z Nowej Zelandii, dotyczące okolic Auckland. Wykazały, że 60 proc. opadów, które spadły podczas działalności cyklonu Gabrielle w lutym 2023 r., zostały przechwycone i zmagazynowane przez lasy. Dane pochodziły z wieloletniego programu, prowadzonego w dziesięciu nowozelandzkich kompleksach leśnych. Zbierano je za pomocą 1717 czujników, które uaktywniały się z 5-minutową regularnością. Morał z badań, mających pomóc zrozumieć, jak woda porusza się przez zalesione zlewnie, jest taki, że bez obecności lasu przepływy byłyby znacznie większe.