Wymiary przestrzeni: Miastom brakuje bliskości
Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, za siedmioma lasami, w małej chatce mieszkała królewna, która mówiła: „jak ja mam wszędzie daleko”. Dla mieszkańców większości miast na świecie ten dowcip nie jest zabawny – jest smutną prawdą. Wykazał to zespół Complexity Science Hub pod kierownictwem prof. Vittorio Loreto, profesora Sapienza University w Rzymie (publikacja w „Nature Cities”).
Naukowcy zadali sobie pytanie, gdzie na świecie tak naprawdę mamy do czynienia z „miastem 15-minutowym”, czyli z taką przestrzenią zurbanizowaną, w której do podstawowych usług (sklepów czy przychodni) ludzie mają najwyżej kwadrans drogi rowerem lub piechotą. Odpowiedzi dostarczyły cyfrowe systemy informacji geograficznej GIS i otwarte dane nawigacyjne, z których korzystamy na telefonach.
Żeby badane podróże miały jakiś punkt zaczepienia w terenie, podzielono miasta jak plastry miodu na sześciokątne pola szerokości ok. 400 m. Następnie zsumowano wszystkie czasy dojazdu/dojścia z tychże pól do zaznaczonych na mapach usług. Obszary o średniej dostępności usług w zakresie granicznym 14–16 min wyróżniono najjaśniejszym błękitem. Krótszym czasom odpowiadają coraz ciemniejsze odcienie niebieskiego, a dłuższym – czerwonego.
Oznaczona w ten sposób mapa świata jest upstrzona kropkami ciemnoczerwonymi – do usług bez użycia pojazdów mechanicznych najdłużej dociera się m.in. w USA, Indiach i Chinach. Najbardziej niebieska jest Europa. Dopiero kiedy przyjrzeć się mapie bardziej szczegółowo, wygląda optymistyczniej. Najciekawsze są jednak miasta – zazwyczaj niebieskie w środku i czerwone na zewnątrz, przy czym zakresy tych kolorów bywają skrajnie różne.
Sięgnij do źródeł
Badania naukowe: Why Time Shouldn’t Be the Only Factor in Future City Planning
Tym samym potwierdza się na przykład obiegowa opinia, że w Paryżu wszędzie jest blisko do bagietki – prawie cały jest niebieski. Atlanta z kolei – też zgodnie ze stereotypem, ale dotyczącym miasta amerykańskiego – jest prawie cała bordowa, czyli wygląda na niemożliwą do zamieszkania bez własnego auta (wszędzie jest 12 razy dalej rowerem i 14 razy dalej pieszo niż w Zurychu, liderze ergonomii czasochłonności). Zaskakuje natomiast Rzym, który kojarzy się z tradycyjną urbanistyką: też w większości jest czerwony. Warszawa trzyma niezły standard razem z Londynem, Oslo i Lizboną (jest ok. 2,5 raza gorsza niż lider). W Zurychu piesze i rowerowe strefy < 15 min obejmują prawie 100 proc. mieszkańców, podczas gdy w San Antonio piesza droga do usług zajmie średnio poniżej kwadransa tylko ok. 3 proc. mieszkańców i a rowerem aż 73 proc. (w Warszawie odpowiednio 82 proc. i 98 proc.)
Badanie ma oczywiście pewne ograniczenia, widoczne, gdy zechcemy porównać jego wyniki własnym doświadczeniem. Może się wtedy okazać, że fryzjer w realu jest o wiele bliżej niż na wykresie, a znowu lekarz rodzinny znacznie dalej. Są też inne „halucynacje”. Na przykład w odsetek ludności mającej średnio kwadrans rowerem do usług utrzymuje się we wszystkich miastach na poziomie 70 proc., co jest fikcją wynikająca prawdopodobnie z uznania, że większości tras samochodowych służy również użytkownikom jednośladów. A przecież wiadomo, że jeśli brakuje ścieżek, tylko najwięksi ryzykanci decydują się na jazdę w normalnym ruchu drogowym.
Tak czy inaczej, naukowcy słusznie podkreślają, że ujawnione przez nich różnice są miarą społecznej nierówności w obrębie miast czy między regionami. Po prostu część obywatelek i obywateli jest dyskryminowana ze względu na miejsce zamieszkania. Nie chodzi tu jednak wyłącznie o kwestie godnościowe, których lepiej uposażone warstwy społeczne i tak nie rozumieją. Chodzi o uniknięcie „syndromu Janka Muzykanta”, czyli efektu tracenia przez społeczeństwo części zdolnych i kreatywnych ludzi, którzy się marnują, bo mieli pecha urodzić się w „gorszej” dzielnicy.
Zespół badawczy zaczął więc tworzyć algorytmy mające te niesprawiedliwości zlikwidować przez zbliżanie usług do mieszkańców. Proponują dwa sposoby: zwiększanie liczby punktów usługowych tam, gdzie ich nie ma lub zwiększanie oferty komunikacji publicznej. Być może w przyszłości da się w ten sposób tworzyć wieloletnie scenariusze rewitalizacji zaniedbanych obszarów.
Zasada bliskości celów, której dotyczy „15-minutowość” miast, należy do abecadła urbanistyki – tutaj naukowcy prochu nie wymyślili. Tyle że ta wiedza została wyparta głównie dlatego, że przeszkadzała rabunkowej deweloperce. Warto więc ją przypominać i utrwalać.