My, ofiary cyfrowego kapitalizmu i cyfrowej kolonizacji? Nie jesteśmy bezbronni
Nie ma wątpliwości, że staromodne określenie „big techy” to dziś eufemizm. Alphabet (Google), Meta (Facebook), Microsoft, Apple czy Amazon – każdy z tych koncernów wart jest na giełdzie po 2–3 bln dol. Nie oszałamiające kwoty decydują jednak o ich potędze, ale to, co pozwoliło je osiągnąć – kontrola nad infrastrukturą i danymi, najważniejszym zasobem cyfrowej cywilizacji.
O każdym użytkowniku internetu wiedzą jeśli nie wszystko, to wystarczająco dużo, by uczynić z niego szczegółowo opisany produkt, za który gotowi są płacić inni: przedsiębiorcy, politycy, służby specjalne. Zasoby, jakimi dysponują big techy, zapewniają im niemal boską wszechmoc – przyglądając się ich rozwojowi, nie zauważyliśmy, jak stały się „bóg techami”. Dobry bon mot to jednak jeszcze nie analiza.
Pogłębioną refleksję na ten temat proponuje Sylwia Czubkowska, dziennikarka od lat zajmująca się światem zaawansowanych technologii i tworzących ją korporacji oraz ich wpływem na życie w wymiarze od czysto ludzkiego po geopolityczny. Jej książka „Bóg techy. Jak wielkie firmy technologiczne przejmują władzę nad Polską i światem” właśnie ukazała się nakładem Znaku.
Patent na przekręt
Opracowań krytycznie opisujących świat cyfrowego kapitalizmu powstało w ostatnich latach wiele, „Bóg techy” to jednak książka wyjątkowa, bo pisana z perspektywy Polski, kraju położonego z dala od Doliny Krzemowej i centrów globalnego kapitału. Owszem, lubimy się chwalić sukcesami polskich informatyków, którzy podczas studiów wygrywają międzynarodowe olimpiady i konkursy, prawdziwe sukcesy najczęściej jednak osiągają, gdy podejmą pracę w Google lub OpenAI.
Czasem próbują szczęścia na własną rękę, jak Jarosław Duda z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pisze o nim Czubkowska: „Zdobył on dosyć smutną sławę naukowca, który owszem, wynalazł nową metodę kompresji danych, lecz zamiast cieszyć się międzynarodowym rozgłosem i podziękowaniami od korzystających z niej firm, a są wśród nich Apple, Facebook, Google, Microsoft czy NVIDIA, boryka się z zawirowaniami prawnymi. Nie opatentował swojej metody, została więc przejęta przez jednego z gigantów technologii”.
Nie opatentował, więc sam sobie winny – można stwierdzić z cynicznym racjonalizmem. W istocie walka polskiego naukowca do prawa korzystania z owoców swojego intelektu odsłania znacznie bardziej złożoną rzeczywistość, której istotą jest jeden ze sposobów utrzymywania rynkowej pozycji wykorzystywanych przez technologicznych potentatów – drapieżnictwo patentowe. Jak wyjaśnia Czubkowska, przejmowanie rozwiązań ze świadomością, że są własnością intelektualną innych osób lub firm, to w świecie technologii powszechna praktyka.
Dociekanie swych praw przez pokrzywdzonych często prowadzi do korzystnych dla nich rozstrzygnięć i sowitych odszkodowań od cyfrowych drapieżców. O ile tylko ci pierwsi dotrwają do korzystnego rozstrzygnięcia, bo spory toczone przed amerykańskim Patent Trial and Appeal Board (PTAB) oznaczają konieczność wyłożenia 500 tys. dol. przez każdą ze stron. A postępowania są niezwykle skomplikowane, co oznacza konieczność angażowania sztabów prawników. Dla korporacji to niewielki koszt, dla osób takich jak Jarosław Duda lub nawet dużych polskich instytucji to kwoty często niewyobrażalne.
Ofiarami drapieżnictwa intelektualnego padają nie tylko twórcy z odległych od Stanów Zjednoczonych krajów. To jedna z częstych metod działania. „Mało znanym faktem dotyczącym wielkich firm technologicznych jest czerpanie ogromnych zysków z wykorzystywania opatentowanych pomysłów innych amerykańskich wynalazców. Big techy włączają te wynalazki do swoich produktów, a następnie odmawiają zapłaty innowatorom, którzy je stworzyli” – Czubkowska przytacza słowa Adama Mossoffa, amerykańskiego eksperta w dziedzinie prawa patentowego. Wynika z nich, że nawet gdyby Duda opatentował swoje rozwiązanie, jego los wcale nie musiałby być lepszy.
Państwu nie płacić
Firmy technologiczne umiejętnie roztaczają wokół siebie aurę innowacyjności i kreatywności. W cyfrowym świecie od dekad trwa rewolucja, co chwila pojawiają się nowe rozwiązania będące the next big thing, kolejnymi przełomowymi wynalazkami mającymi zmienić rzeczywistość nieodwracalnie, oczywiście na lepsze. Ten rewolucyjny ferwor jest wyrazem dominującego w świecie nowych technologii „solucjonizmu”.
Globalne ocieplenie, choroby, a w najbardziej radykalnych wizjach nawet sama śmierć zostaną unieważnione dzięki nowym technologiom, które przyniosą światu superinnowacyjne i kreatywne firmy high-tech. Byle im nie przeszkadzać regulacjami w postaci praw ochrony konsumentów, danych osobowych, środowiska, prawa pracy, nie mówiąc o obciążeniach podatkowych. Oczywiście nie można zaprzeczyć, że ostatnie dekady przyniosły wiele fascynujących nowości technologicznych wiązanych z konkretnymi firmami: smartfony, których symbolem stał się iPhone Apple’a; sieci społecznościowe kojarzone z Facebookiem. Nie można też zaprzeczyć, że korporacje high-tech przeznaczają gigantyczne kwoty na badania i rozwój. Lider, Amazon, wydał na ten cel w 2024 r. 88,5 mld dol.
To wszystko prawda, która jednak nie powinna przesłaniać bardziej złożonej rzeczywistości. Po pierwsze, u podstaw większości ważnych wynalazków i opartych na nich innowacji rynkowych leżą badania finansowane ze środków publicznych. Tak było z algorytmem wyszukiwania informacji, który stał się pod koniec lat 90. XX w. podstawą sukcesu Google i tak jest z dzisiejszymi osiągnięciami w dziedzinie sztucznej inteligencji. Zjawisko to analizowała w książce „Przedsiębiorcze państwo” ekonomistka Mariana Mazzucato. Dziś prawdę tę przypomina Bina Venkataraman, pisząc w połowie maja w „Washington Post”, że „nawet jeśli amerykańskie firmy istotnie zwiększyły nakłady na badania, ich projekty nie są tak szeroko zakrojone i długotrwałe, jak te finansowane ze środków publicznych”.
Za przykład podaje Elona Muska i jego firmy szczodrze finansowane na różnych etapach rozwoju przez rządowe granty. Dziś jednak ten najbogatszy człowiek na świecie stał się symbolem MAGA i DOGE, czyli przywracania wielkości USA poprzez radykalną deregulację i odchudzenie administracji publicznej. A także cięcia w finansowaniu badań. To samobójcza strategia dla Stanów, podkopująca fundament długotrwałego rozwoju i konkurencyjności, czyli innowacyjność właśnie. W bliższej perspektywie może być jednak racjonalna z punktu widzenia korporacji high-tech. Dlaczego? Bo umacnia ich monopolistyczną pozycję w obszarach kontrolowanych przez nie technologii, zmniejszając ryzyko pojawienia się konkurencji w postaci nowych rozwiązań oferowanych przez nieznanych jeszcze graczy.
Nowa kolonizacja
Musk z piłą symbolizującą cięcia sprawia więc zapewne największą radość w Chinach, które dążą do tzw. granicy technologicznej, czyli opanowania najbardziej zaawansowanych technologii decydujących dziś o sile w wymiarze gospodarczym i militarnym. Idzie im to coraz lepiej, zwłaszcza że Amerykanie, zamiast przeszkadzać, zaczęli im pomagać autodestrukcyjnymi działaniami administracji Donalda Trumpa. Chińczycy wiedzą jednak doskonale, że o sukcesie decyduje nie tylko zdolność do kopiowania technologii lub ich samodzielny rozwój. Ekspansja z myślą o dominacji oznacza konieczność powielenia innych technologii współczesnego kapitalizmu: lobbingu, politycznej korupcji, patentowego drapieżnictwa, wpływu na media i opiniotwórcze instytucje publiczne, jak uniwersytety.
Chińską ewolucję w tym obszarze Czubkowska opisała w „Chińczycy trzymają nas mocno. Pierwsze śledztwo o tym, jak Chiny kolonizują Europę, w tym Polskę” z 2022 r. Książka nie straciła ważności i warto ją czytać razem z „Bóg techami”, bo dopiero wspólnie odsłania obraz niezwykłego procesu, jakiego doświadcza Stary Kontynent, a więc także Polska.
Jego istotę uchwyciła w 2013 r. Sylvie Kauffman, wówczas dyrektorka wydawnicza francuskiego dziennika „Le Monde”. W europejskich stolicach dyskutowano wtedy gorąco o rewelacjach ujawnionych przez Edwarda Snowdena, m.in. o skali amerykańskiej inwigilacji (celem podsłuchów amerykańskiego cyfrowego wywiadu była nawet kanclerz Niemiec Angela Merkel). Kauffman w komentarzu dla „New York Timesa” o znamiennym tytule „Europa zagubiona na cyfrowej planecie” przytoczyła opinię jednego z ekspertów opisujących relacje Europy i USA w dziedzinie nowych technologii: „Euro-amerykańska cyfrowa rozmowa jest po prostu dialogiem między potęgą kolonialną a krajami kolonizowanymi”.
Podobnie jak w przypadku „bóg techów” nie chodzi o atrakcyjny bon mot. Pojęcie kolonizacji dobrze określa charakter cyfrowego kapitalizmu, w którym dominującą rolę od dekad odgrywają USA, a dziś coraz lepiej radzą sobie Chiny. Nie chodzi w nim o obietnice nowego wspaniałego świata, co kwartał składane przez cyfrowe korporacje w marketingowych przekazach. Chodzi o dominację w wymiarze technologicznym, który takim państwom jak USA i Chiny zapewnia możliwość realizacji celów geostrategicznych i jako główne źródło akumulacji kapitału jest podstawą potęgi gospodarczej.
Sojusz tronu i klawiatury
Warto przypomnieć, że afera Snowdena wybuchła w Stanach Zjednoczonych rządzonych przez sympatycznego Baracka Obamę. To jednak on był tym prezydentem, który radykalnie zwiększył wykorzystanie najnowszych technologii do realizacji amerykańskich interesów na świecie. Za jego prezydentury, na przykład, dziesięciokrotnie zwiększyło się w stosunku do czasów George’a W. Busha wykorzystanie dronów do „pozasądowych egzekucji”, czyli zabójczych ataków dokonywanych w ramach walki z terroryzmem w Pakistanie, Afganistanie, Jemenie.
Warto też pamiętać, gdy krytykuje się zaangażowanie świata high-tech w wybór Trumpa w 2024 r., że mózgiem reelekcyjnej kampanii Obamy w 2012 r. był Eric Schmidt, który dopiero co przestał prezesować Google. I to ta właśnie kampania określiła nowy standard uzyskiwania politycznego wpływu poprzez wykorzystanie najnowszych technologii – masowej analizy danych, ruchu w sieciach, mikrotargetowania. I to Schmidt był obecny w wyborczym sztabie po zakończeniu głosowania. Tak więc sojusz tronu i klawiatury w Stanach to nie pomysł Trumpa i Muska, lecz zjawisko o głębszych korzeniach. Przybiera tylko na sile wraz z patriotycznym wzmożeniem, a firmy do niedawna deklarujące niechęć do zaangażowania w sprawy militarne dziś gorliwie biorą udział we wzmacnianiu wojskowego potencjału USA.
Ten sojusz nie jest jednak aż tak jednoznaczny, jak by wynikało z popularnych ostatnio twierdzeń, że rządy w Stanach Zjednoczonych przejęła technooligarchia, czego wyrazem ma być m.in. pozycja Muska. Świat polityki – kształtowany przez niezwykle złożony kontekst społeczny, gospodarczy, geopolityczny i grę interesów niezliczonych wpływowych aktorów życia publicznego – wciąż zachowuje znaczną autonomię. Miliarder odkrył to z przykrością, gdy Trump w ramach MAGA podpisał rozporządzenia grożące interesom Tesli. Szefowie innych korporacji, którzy dorzucili się z własnej kasy do imprezy inauguracyjnej, przekonują się, że te wpłaty nie zatrzymały postępowań antymonopolowych prowadzonych przez amerykańską administrację.
Perkal i szklane paciorki
Sylwia Czubkowska ma świadomość tego zniuansowania, nie przedstawia więc wyjaśnień w kategoriach teorii spiskowych przekonujących o władzy nad światem Billa Gatesa, który za pomocą szczepionek ma rzekomo wszczepiać ludziom czipy, by kontrolować ich umysły. Pokazuje natomiast, w jaki sposób korporacje technologiczne doszły do obecnej potęgi, wykorzystując nie tylko ofertę konsumencką, ale także korumpując media, polityków i naukowców; prowadząc lobbing na wielką skalę, by uzyskać wpływ na akty normatywne państw i takich organizacji jak Unia Europejska. Wiele elementów tego procesu przypomina wspomnianą przez Kauffman kolonizację, zwłaszcza gdy ekspansję amerykańskich korporacji wspiera tamtejszy aparat państwowy.
Czubkowska przypomina, jak po wielkich zapowiedziach Mateusza Morawieckiego, że czas wprowadzić podatek cyfrowy, by koncerny high-tech specjalizujące się w unikaniu fiskusa zaczęły w końcu płacić, przyjechał do nas wiceprezydent Mike Pence (jesień 2019 r.) i na konferencji prasowej stwierdził, że USA „wyrażają wdzięczność z powodu odrzucenia przez Polskę propozycji podatku od usług cyfrowych”. W ten sposób urzędnicy Ministerstwa Finansów dowiedzieli się, że mogą zająć się czym innym.
Autorka „Bóg techów” opisuje liczne wizyty szefów korporacji i ich spotkania z premierami kolejnych rządów, prezydentem, ministrami. O ich wynikach trudno się czegoś konkretnego dowiedzieć, chyba że przybierają groteskowe kształty – jak informacja po spotkaniu szefa Alphabetu (dawniej Google) Sundara Pichaia z Donaldem Tuskiem. Podczas briefingu po rozmowach ogłoszono, że firma wyłoży 5 mln dol. na przeszkolenie miliona osób w Polsce w obszarze sztucznej inteligencji. „Suma była tak absurdalnie niska, że PAP początkowo pomylił się i napisał o 5 mld” – przypomina Czubkowska. Kiedyś mówiło się o perkalu i szklanych paciorkach.
Nie o antykorporacyjny resentyment jednak chodzi, lecz o pytanie, jak w świecie cyfrowej dominacji „bóg techów” skutecznie przeciwstawiać się jej skutkom. Można kpić z polityków, że za selfie z Muskiem, Pichaiem lub Altmanem zrobią wszystko. To oczywiście nieprawda, choć faktem jest, że muszą działać w świecie, w którym żyją także ich wyborcy. A to my ulegliśmy urokom cyfrowego świata i rzekomo darmowym lub względnie niedrogim usługom oferowanym przez Google, Facebook, X, Netflix, Spotify. Czy bylibyśmy gotowi z nich zrezygnować w imię większej prywatności, bezpieczeństwa, suwerenności państwa? W istocie nie chodzi o aż tak dramatyczne wybory. Nie jesteśmy bezbronni, przekonuje Czubkowska. Odważmy się myśleć i nie dajmy się zwieść syrenim śpiewom piewców zbawienia poprzez technologie. „Bóg techy” to doskonałe antidotum.
|
„Bóg techy. Jak wielkie firmy
|