Vibrio cholerae. Ilustracja 3D. Vibrio cholerae. Ilustracja 3D. Shutterstock
Zdrowie

Jeszcze nie czas bać się cholery

Balast za burtę
Środowisko

Balast za burtę

Gdy nadchodzi głód, trzeba zlikwidować swój ogon.

Ukrainie może grozić epidemia cholery – alarmuje WHO. Te obawy nie są bezpodstawne. Ale czy rozprzestrzeni się jak niedawna pandemia Covid-19? Nic na to nie wskazuje.

Mariupol to miasto właściwie zrównane przez Rosjan z ziemią. Ma obecnie niemal całkowicie zniszczoną infrastrukturę wodno-kanalizacyjną. Woda pitna miesza się tam ze ściekami, co znacznie zwiększa ryzyko zakażenia przecinkowcem cholery.

To właśnie ta bakteria, Vibrio cholerae, odkryta w 1883 r. przez Roberta Kocha, wzbudziła nerwowość wśród ekspertów Światowej Organizacji Zdrowia. Słusznie, bo chodzi o to, by ludziom, którzy pozostali w ruinach domów – nie tylko w Mariupolu, ale w każdym bombardowanym mieście – jak najszybciej zapewnić zestawy medyczne ze sterylną wodą, a może nawet szczepionki. Te raczej nie były polecane turystom, którzy wybierali się do krajów egzotycznych (wystarczyły zalecenia, by wystrzegać się picia wody z niepewnych źródeł, a najlepiej korzystać wyłącznie z butelkowanej), chyba że ktoś podróżował na tereny, gdzie w ostatnim czasie dochodziło do zachorowań.

Z wypowiedzi przedstawicielki WHO w Ukrainie dr Dorit Nitzan wynika, że w bazie operacyjnej tej organizacji pod Dnieprem już rozpoczęto produkcję szczepionek, by można je było podawać osobom z zagrożonych obszarów i niosącym im pomoc obcokrajowcom.

Choroba groźna, ale nie dla każdego

Cholera jest chorobą bakteryjną przenoszoną drogą pokarmową. Roznosi się na brudnych rękach i w zanieczyszczonej wodzie. Najbardziej narażone na nią są osoby niedożywione i z niską odpornością. Okres jej wylęgania jest krótki, bo trwa od dwóch godzin do pięciu dni. Objawia się wodnistą biegunką oraz wymiotami. U 80 proc. zarażonych osób nie ma ryzyka komplikacji, ale poważne odwodnienie występuje średnio u co piątej.

Cholera występuje najczęściej w rejonach tropikalnych, zazwyczaj w państwach z fatalnymi warunkami sanitarnymi lub dotkniętych wojnami albo klęskami żywiołowymi. Ukraina nie kojarzy się wprawdzie z tropikami, jednak wybrzeże Morza Czarnego, gdzie położony jest Mariupol, pod względem geograficznym bardziej przypomina tereny podzwrotnikowe niż okolice Kijowa lub Lwowa. Klęska humanitarna na tym obszarze bezdyskusyjnie jest czynnikiem, który może wywołać wybuch epidemii.

I choć cholera kojarzy się z dawnymi czasami, to zdarzało się już, że w różnych regionach świata powracała, wywołując lokalne perturbacje. W Ameryce Południowej na przykład nie występowała od dziesięcioleci, a pojawiła się w latach 90. wraz z epidemią żółtej febry. Do wybuchu jednej z najpoważniejszych epidemii doszło w Peru w 1991 r. – zachorowało aż 400 tys. ludzi, a ponad 4 tys. zmarło. Ostatni – jak do tej pory – raz zaraza pojawiła się w 2010 r. na Haiti po katastrofalnym w skutkach trzęsieniu ziemi.

W połowie XIX w. podobnie było w wielu europejskich miastach. W 1854 r. w Londynie przez miesiąc zmarło 600 osób, co miało związek z zakażeniem publicznej pompy wodociągowej przy Broad Street w Soho, jednej z centralnych dzielnic miasta. Źródło epidemii określił lekarz John Snow, a jego późniejszy upór doprowadził do gruntownej przebudowy całego systemu wodociągowego. Do stworzenia sieci kanałów, które miały oddzielić wodę pozyskiwaną z Tamizy od ścieków, zużyto wtedy 318 mln cegieł i prawie 700 tys. metrów sześciennych betonu. Owszem, popsuto przy okazji miejski krajobraz, ale po 1866 r. Londyn nie doświadczył już nigdy poważniejszej epidemii cholery.

Szczepienie wskazane, ale nie zawsze

Czy powinniśmy się dziś liczyć z ryzykiem powrotu przecinkowca? Nie, dopóki będziemy przestrzegać zasad higieny i nie dojdzie u nas do takiej klęski humanitarnej, jak na wschodzie Ukrainy. Do zakażenia cholerą dochodzi zwykle drogą fekalno-oralną, a mówiąc wprost: wymiocinami osoby chorej lub nosiciela Vibrio, a także ich odchodami. Na ogół jednak w wyniku spożywania zanieczyszczonej wody oraz żywności. Aby się przed tym ustrzec, należy przestrzegać uniwersalnej zasady, dobrze znanej z krajów tropikalnych: „Boil it, cook it, peel it or forget it”, czyli nie jedz potraw nieugotowanych, a surowe owoce myj i obieraj ze skórki.

Gdyby ktoś chciał się zabezpieczyć, w Polsce doustna szczepionka dostępna jest w punktach świadczących odpłatne usługi z zakresu medycyny podróży. Kosztuje ok. 230 zł i zapewnia po tygodniu od jej przyjęcia 85–90 proc. ochronę przed zachorowaniem. Zaleca się ją u osób wyjeżdżających do rejonów zagrożonych wystąpieniem epidemii, więc jeśli choroba rzeczywiście pojawi się w Mariupolu, członkowie organizacji niosący pomoc na miejscu oraz dziennikarze powinni z tej metody uodpornienia skorzystać. Ale nie ma sensu robić tego tylko dlatego, że przyjeżdża do naszego kraju ktoś z Ukrainy.