. . Leszek Zych / Polityka
Zdrowie

Mateusz Spałek: Promienie leczą najefektywniej

Radioterapia skraca czas leczenia, da się łączyć z innymi terapiami i jest szansą dla chorych nie tylko w zaawansowanych stadiach nowotworu – mówi dr n. med. Mateusz Spałek, tegoroczny laureat Nagrody Naukowej POLITYKI w kategorii Nauki o życiu.

Paweł Walewski: Pacjenci boją się radioterapii jak ognia, prawda?

Dr n.med. Mateusz Spałek: Wielu osobom rzeczywiście kojarzy się ona z oparzeniami skóry. Ale najwięcej chorych pyta, czy po powrocie do domu będą bezpieczni dla bliskich – czy mogą przebywać w pobliżu swoich dzieci i wnuków.

To przesadna ostrożność?

Wynikająca z braku informacji. W porównaniu z pacjentami, którym zalecono inne metody leczenia nowotworów – tradycyjną chirurgię, chemioterapię lub nowoczesną immunoterapię – ci kierowani do nas nie wiedzą, co się będzie z nimi działo. Albo mają o radioterapii pojęcie z dawnych lat, a jest to dziedzina, która w ostatnim czasie niezwykle się unowocześniła.

Lekarzom również pana specjalność kojarzy się z najagresywniejszą metodą „wypalania raka”.

Podczas 6-letnich studiów medycznych poświęca się jej mało czasu. Tak samo zresztą jak całej onkologii. Ja miałem tylko dwa tygodnie zajęć, w tym jeden dzień poświęcony radioterapii. Jak na diagnostykę i leczenie chorób będących drugą przyczyną umieralności to zaskakująco niewiele.

Pokutuje mit, że każda, najniższa nawet dawka pochłoniętego promieniowania jonizującego może doprowadzić do rozwoju nowotworu.

To nieprawda. Na co dzień jesteśmy narażeni na promieniowanie tła wokół nas. Niestety, ortopedzi, okuliści, neurolodzy czy dermatolodzy – zwłaszcza jeśli nie pracują w dużych szpitalach klinicznych i nie współpracują z oddziałami onkologicznymi – nie wiedzą, jak dużo schorzeń nieonkologicznych znajduje się dziś na liście wskazań do radioterapii. Ostrogi piętowe, łokieć tenisisty, orbitopatia tarczycowa i niektóre rodzaje zwyrodnień mogą być bezpiecznie i skutecznie leczone w ten sposób. W Niemczech wykonuje się tych zabiegów 10 razy więcej niż u nas, choć populacja jest tylko dwukrotnie większa.

Nie zaprzeczy pan jednak, że działania niepożądane mogą się zdarzać.

Odczyny skórne przypominające oparzenia były zmorą radioterapii, gdy stosowano starsze aparaty i techniki. Te nowoczesne pozwalają podać dawkę na pożądanej głębokości w docelowym narządzie ze znacznym oszczędzeniem skóry. Minęły czasy, gdy nawet połowa pacjentów musiała przerywać cykl zabiegów z powodu nasilonych skutków ubocznych albo – jak przy nowotworach głowy i szyi – nie dostawała pełnej dawki promieniowania z powodu toksyczności w tej wrażliwej okolicy ciała.

Kapituły Nagrody Naukowej POLITYKI doceniły pański pomysł związany z poprawą precyzji i ochroną zdrowych tkanek przed zbędnym promieniowaniem. W jaki sposób to zabezpieczenie funkcjonuje?

Przede wszystkim nie chodzi tylko o ochronę okolicy, na którą kierowana jest wiązka promieni, lecz o zintensyfikowanie jej na takiej głębokości, o jaką nam chodzi. Nieraz może to być powierzchnia skóry – wtedy promienie nie powinny penetrować do zdrowych tkanek położonych głębiej. Materiał, z którego wykonany jest nasz blok (prawidłowo nazywany bolusem), ma gęstość podobną do naturalnej tkanki. Niezwykle ważny jest jego kształt i grubość oraz ścisłe przyleganie do powierzchni, bez przestrzeni powietrznej. Standardowo stosuje się gotowe tzw. kołderki żelowe, ale to metoda nieprecyzyjna – nie da się ich ukształtować tak, by odpowiadały krzywiznom wokół oczu, ust i nosa, co jest konieczne przy zmianach wymagających radioterapii w okolicy twarzy. Mój pomysł na wytwarzanie takich bolusów wykorzystuje mobilne laserowe skanowanie przestrzenne i drukarki 3D.

Jak ominąć problem, by tego rodzaju akcesoria spełniały swoją funkcję u każdego pacjenta podczas ­wielodniowej kuracji?

Nieodzowną częścią radioterapii jest dobre zaplanowanie leczenia. Wraz z fizykami medycznymi i technikami elektroradiologii musimy dobrać odpowiednią dawkę i przygotować precyzyjny plan. Dlatego aparatura, jaką się posługujemy, jest zintegrowana z tomografami komputerowymi, rezonansem magnetycznym i PET (pozytronową tomografią emisyjną). Ponieważ ważne jest ułożenie na stole podczas zabiegu, urządzenia do napromieniania mają zintegrowane metody obrazowe, takie jak rentgen, tomografia lub rezonans, aby codziennie pokazać wszystkie tkanki w napromienianej okolicy.

Radioterapia to dziedzina chyba najdalej oddalona od tej medycyny, z którą chcieliby mieć do czynienia pacjenci.

Wbrew temu, co się o nas mówi, my również 80 proc. czasu spędzamy z chorymi w przychodniach i na oddziałach. A przede wszystkim należymy – obok onkologów klinicznych, chirurgów, patologów, radiologów i medyków nuklearnych – do zespołu, który wspólnie diagnozuje i ustala generalny plan leczenia albo go modyfikuje w przypadku zaistnienia nowych okoliczności. Dziś to właśnie onkolog radioterapeuta jest głównym lekarzem prowadzącym przy większości nowotworów głowy i szyi oraz w leczeniu chorych na raka szyjki macicy.

Głównym obszarem pańskich zainteresowań są jednak nowotwory tkanek miękkich, czyli mięsaki.

To są rzadkie przypadki na tle całej onkologii – stanowią jedynie jeden procent wszystkich nowotworów. Ale przy coraz częstszej zapadalności nie jest to mała grupa. A ponieważ jesteśmy w kraju ośrodkiem referencyjnym, trafia do nas większość chorych.

Pańskie pionierskie schematy radioterapii zyskały uznanie za granicą. Czy można zatem powiedzieć, że ci chorzy leczeni są na światowym poziomie?

Trudno prowadzić badania nad nowotworami, które mają ponad 100 podtypów, ponieważ niełatwo zebrać na tyle liczną grupę, by uzyskać statystycznie przekonujące wyniki. Dlatego ciężko przełamać dawne schematy leczenia. Te nowe, zaproponowane w naszym ośrodku, po pierwsze, umożliwiają skrócenie czasu leczenia z pięciu tygodni do pięciu dni, po drugie, pozwalają na łączenie go z chemioterapią i hipertermią (miejscowym podwyższaniem temperatury w okolicy guza, co uwrażliwia go na promieniowanie), a po trzecie, są szansą dla chorych w miejscowo zaawansowanych stadiach nowotworu na takie zmniejszenie guza, że można go usunąć operacyjnie z odpowiednim marginesem.

Pod względem wyposażenia nasza radioterapia nie odstaje od światowej. Mamy także doskonale wykształconych specjalistów. Ale w polskiej onkologii wciąż brakuje mierników jakości i leczenie pozostaje chaotyczne, w znacznym stopniu uzależnione od miejsca, gdzie pacjent akurat trafi.

Wybór metody leczenia zależy nie tylko od ośrodka, lecz także od tego, do jakiego pierwszego specjalisty zgłosi się pacjent.

Dlatego wprowadzenie obowiązkowych konsyliów wielospecjalistycznych uważam za jeden z największych plusów w reformującej się onkologii. Wybranie dla pacjenta jednolitej ścieżki leczenia i szybkie wprowadzenie go na nią – co umożliwia tzw. zielona karta diagnostyki i leczenia onkologicznego (DILO) – ma bardzo duże znaczenie. W przypadku rzadkich nowotworów, jak wspomnianych mięsaków, pacjent szybciej trafi do ośrodka referencyjnego, gdzie otrzyma kurację w najodpowiedniejszej dla siebie sekwencji. Francuzi wykazali w badaniach, że jeśli mięsaki są leczone w ośrodku wysokospecjalistycznym, a nie w szpitalu rejonowym, gdzie w ciągu roku mogą trafić góra dwa takie przypadki, wyniki leczenia są o 30–40 proc. lepsze.

Ale czy nie większym grzechem jest traktowanie pacjentów tak, jakby wszyscy mieli tego samego raka – chorobę, na którą nigdy nie będzie jednego lekarstwa?

Każdy nowotwór wymaga indywidualnego podejścia. Nawet tylko w jednej dziedzinie, radioterapii, pacjenci z tym samym typem i lokalizacją nowotworu powinni mieć dobrane nieco inne leczenie. Lekarz musi wykazać się sporą kreatywnością i umieć dopasować do konkretnej sytuacji: wybrać odpowiednią technikę, zastosować różny schemat podania dawki promieniowania, skojarzyć z innymi metodami. To tym ważniejsze, że radioterapia jest najefektywniejszą kosztowo metodą leczenia nowotworów.

Potrafi pan to udowodnić?

Świadczą o tym dane przedstawione przez prof. Barbarę Jereczek-Fossę, która kieruje Kliniką Radioterapii Onkologicznej w Europejskim Instytucie Onkologii w Mediolanie. We Włoszech na radioterapię wydaje się zaledwie ok. 4 proc. całej kwoty przeznaczonej na onkologię, a ta metoda leczenia znajduje zastosowanie u ponad 60 proc. chorych na nowotwory złośliwe. Co więcej, odpowiednie skojarzenie radioterapii z chirurgią na wczesnych etapach choroby pozwala na bardziej oszczędzające leczenie – na przykład w raku odbytnicy dzięki połączeniu napromieniania z chemioterapią chorzy mogą mieć usunięty sam guz, unikając resekcji części jelita grubego i wytworzenia stomii. A w przypadku raka krtani radioterapia jest metodą, która pozwala zachować krtań i własny głos. Nie ma lepszych przykładów dowodzących skuteczności promieniowania jonizującego. W wielu wypadkach nie ma też dla niego alternatywy.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną