Pulsar - wyjątkowy portal naukowy. Pulsar - wyjątkowy portal naukowy. Shutterstock
Zdrowie

Życie i żar. Ocieplenie zagrozi bezpieczeństwu zdrowotnemu

Jeśli magazyn „Science” publikuje wydanie specjalne poświęcone wpływowi zmian klimatu na ludzkie zdrowie jesienią, a nie upalnym latem, to znak, że dzieje się coś poważnego.

Światowi eksperci zdrowia publicznego ostrzegają, że następnym po Covid-19 zagrożeniem dla bezpieczeństwa zdrowotnego ziemskiej populacji jest ocieplanie klimatu. Choć to problem, o którym zewsząd się teraz słyszy, towarzyszącym mu wyzwaniom zdrowotnym poświęca się niewiele uwagi. Tymczasem trzeba przygotować strategie adaptacyjne. I to nie tylko w obawie przed rozprzestrzenieniem się malarii i dengi roznoszonych przez komary czy wirusów tradycyjnie kojarzonych z tropikami.

Ciąża z piekarnika. Ucierpią kobiety oraz małe dzieci

Fale upałów oznaczają na przykład nasilenie udarów cieplnych. Latem ubiegłego roku na skutek przegrzania organizmu zmarły w Polsce 763 osoby (czyli mniej więcej jedna trzecia ofiar wypadków komunikacyjnych w ciągu całego roku), a w całej Europie – 61 tys. W Indiach, zgodnie z badaniami opublikowanymi w czasopiśmie „Lancet”, odnotowano 55 proc. wzrost liczby zgonów związanych z upałem w latach 2017–21, ale tam przynajmniej władze już zaczęły współpracę z naukowcami, by ochładzać największe aglomeracje i eksperymentują z niedrogimi sposobami modernizacji domów, aby się w nich nie przegrzewać. Badania bowiem wykazały, że do problemów zdrowotnych najbardziej przyczyniają się ciepłe noce, zwłaszcza gdy następują po upalnych dniach – organizm nie ma wtedy wytchnienia od wysokich temperatur. Poza tym rozgrzane powietrze sprzyja pożarom – jak w lipcu i sierpniu Kanadzie – przy których dochodzi do tak intensywnych zanieczyszczeń atmosfery, że staje się to niebezpieczne dla osób z chorobami układu oddechowego.

Są też jednak bardziej subtelne skutki ocieplenia klimatu: m.in. przyrastająca liczba przedwczesnych porodów i noworodków z niską masą urodzeniową. W skali całego świata już teraz wcześniactwo jest główną przyczyną zgonów dzieci poniżej 5 roku życia, a może być jeszcze gorzej, skoro przyrost temperatury o 1 st. C pociąga za sobą 5 proc. wzrost ryzyka wcześniactwa w gorących porach roku. Ponieważ wiele z tego, co naukowcy wiedzą o reakcji organizmu na ciepło, pochodzi z badań nad mężczyznami i u zwierząt, dopiero teraz ruszają projekty mające wyjaśnić ten fenomen w odniesieniu do ludzkich ciąż (brytyjski Wellcome Trust przyznał w tym roku na ten cel 16,5 mln funtów).

Najwyżej na liście potencjalnych przyczyn znajdują się problemy z przepływem krwi w macicy, która zasila łożysko – badania na ciężarnych owcach wykazały, że w wyniku stresu cieplnego jest on mniejszy. Z tego powodu płody są gorzej odżywione. Ograniczony o 30 proc. przepływ, może zaś być czynnikiem przyspieszającym poród lub powodować urodzenie martwego dziecka (te krytyczne sytuacje są bardzo podobne u ciężarnych krów). Możliwymi winowajcami są tu też oksytocyna – główny hormon wywołujący poród oraz prostaglandyny, które w sposób naturalny go przyspieszają. Badania z lat 90. XX w. wykazały, że u ciężarnych zwierząt hodowlanych narażonych na stres cieplny są one wydzielane w znacznie większych ilościach.

Ekspozycja na upał zagraża również samym kobietom, gdyż wiąże się z cukrzycą ciążową i – wskutek podwyższenia ciśnienia krwi – nasila tzw. stany przedrzucawkowe. W tych przypadkachu interpretacja pojawienia się tych problemów zdrowotnych jest łatwiejsza, bo w obu sytuacjach ma na nie niekorzystny wpływ otyłość. A ciężarne przybierają na wadze, więc w stosunku do masy ciała mają coraz mniejszą powierzchnię skóry do odprowadzania ciepła. Ponad jedna czwarta tej dodatkowej wagi to tłuszcz, który w porównaniu do innych tkanek wymaga mniej ciepła do spalania, aby podnieść swoją temperaturę, ale izoluje ciało, utrudniając odprowadzanie go ze skóry. Rozwój płodu w macicy sam w sobie jest energochłonnym procesem, który generuje dużo ciepła wewnętrznego, co odbija się na gorszym samopoczuciu ciężarnych w upalne dni.

Nowy katalog plag. Wirusy i bakterie uderzą niespotykaną intensywnością

Ten szkodliwy, bezpośredni wpływ piekielnego klimatu na organizm, początkowo najmocniej odczują mieszkańcy najgorętszych regionów świata. Są przyzwyczajeni do wysokich temperatur, ale kiedy na stałe przekroczą one 40 st. C, naturalne mechanizmy adaptacyjne zaczną być mniej wydolne. W naszej szerokości geograficznej głównym kłopotem może się okazać wzmożona aktywność zarazków, które łatwiej rozprzestrzeniają się w ciepłym i wilgotnym powietrzu. Częstsze powodzie narażą więc ludzi na kontakt ze śmiertelnymi drobnoustrojami przenoszonymi przez wodę, takimi jak wywołująca cholerę bakteria Vibrio cholerae. Migrujące zwierzęta z większą łatwością zaczną mieszać się z gatunkami, z którymi wcześniej się nie spotykały, umożliwiając patogenom rozprzestrzenianie na nowych żywicieli, a ostatecznie na ludzi. Wreszcie arktyczna odwilż może uwolnić patogeny znajdujące się w lodzie.

W 1733 r. epidemia ospy prawdziwej w Grenlandii zabiła połowę populacji Inuitów. I choć ryzyko, że odpowiedzialne za to wirusy lub cokolwiek porównywalnie niebezpiecznego wydostanie się z gleby po wiekach głębokiego mrozu nie jest zbyt duże, to zdaniem naukowców warto dmuchać na zimne (zanim się ociepli). Co jakiś czas udaje im się bowiem ożywić zarazki, które mogą potencjalnie powodować epidemie u ludzi i zwierząt. Obok bakterii z rodzaju Clostridium, wywołujących zatrucia pokarmowe oraz wąglika Bacillus anthracis, wyizolowano już z wiecznej zmarzliny rozmaite wirusy. Szczęśliwie można nimi zainfekować tylko ameby. Na razie.

Nawet jeśli lista prawdopodobnych zagrożeń ze strony drobnoustrojów, które łatwiej roznoszą się w cieplejszym klimacie, już wydaje się długa, to nie można wykluczyć, że czeka nas kilka zaskoczeń. Jak twierdzi Erin A. Mordecai, badaczka z University of California, optymalna temperatura, w której komary przenoszą zarodźce malarii wynosi wbrew przestarzałym poglądom nie 31 st. C, lecz zaledwie 25 st. C (w tej niższej temperaturze owady czują się lepiej). „Ludziom się tylko wydaje, że cieplejszy klimat pogarsza sprawę, ponieważ widzą w statystykach, że większość przypadków malarii występuje w tropikach. Tymczasem wyższe temperatury w rzeczywistości spowolniły jej przenoszenie w dużej części Afryki Subsaharyjskiej” – zaznacza badaczka. Nie oznacza to oczywiście, że zagrożeń nie ma, bowiem temperatura to nie jedyny parametr, który ma tu znaczenie. Równie ważne są wzorce opadów, wilgotność oraz ekstremalne zjawiska pogodowe, takie jak susze i powodzie (dlatego nie są niespodzianką przypadki malarii notowane na południu Stanów Zjednoczonych i Europy). Zresztą sytuacja na pewno pogorszy się w przypadku innych chorób przenoszonych przez komary: gorączki Rift Valley, wirusa rzeki Ross, dengi, ziki, gdyż mają one wyższe optima temperaturowe niż najbardziej śmiertelna forma malarii, wywoływana przez pasożyta Plasmodium falciparum, przenoszonego przez komara Anopheles gambiae.

Część naukowców sądzi jednak, że wytchnienie od malarii może być przejściowe. „Komar i pasożyt są przecież w stanie przystosować do wyższych temperatur, a inny gatunek, Anopheles stephensi, może okazać się ważniejszym wektorem w przenoszeniu zarodźców – snuje pesymistyczną wizję Courtney Murdock, ekolożka chorób zakaźnych z Cornell University – To on odpowiada dziś za tzw. miejską malarię, która zaczęła rozprzestrzeniać się w całej Afryce, i toleruje znacznie wyższe temperatury”.

Równie zaskakująca może być przyszłość wirusów grypy. One przecież atakują w chłodniejszym sezonie roku, gdy powietrze jest zimne i suche – zatem ocieplenie klimatu powinno je osłabić. Czy tak się rzeczywiście stanie? Tego w zasadzie nie wiadomo. Po pierwsze, zmiany temperatury i wilgotności powietrza będą wpływać na ewolucję wirusa i nie jest na razie jasne, w jaki sposób. Po drugie, transmisje tych zarazków znacznie zmniejszają swój zasięg pomiędzy epidemiami. Jeśli więc miałyby być mniej dotkliwe w ocieplającym się klimacie, powstaje ryzyko, że wirus na każdej półkuli zacznie krążyć przez cały rok (tak jak obecnie koronawirus SARS-CoV-2, o którym wiadomo, że nie jest zagrożeniem sezonowym). To może mieć wpływ na jego dalszą ewolucję, a bez okresowych przerw od wiosny do jesieni, może ona przyspieszyć, wskutek czego szczepionki przeciwko grypie, którymi teraz chronimy się raz w roku, będą wymagać częstszej aktualizacji.

Globalny eksperyment. Albo spowolnimy zmiany, albo nie zdołamy się zaadaptować

Zmiany klimatyczne wpływają na temperaturę, wilgotność i wzorce opadów, a także na zachowanie zwierząt i ludzi. Tyle że każdy z tych czynników może wpływać i na organizm, i na chorobę inaczej – efekt ten będzie się różnił w zależności od tego, czy są one wywoływane przez wirusy, bakterie lub pasożyty oraz czy przenoszą ją komary, kleszcze czy ludzie zakażają się bezpośrednio od siebie. Tak wiele zmiennych utrudnia naukowcom odpowiedź na pytania, w jakim stopniu zmiana klimatu wpłynie na nasze zdrowie i co stanie się z chorobami, nawet tymi, które są już rozpowszechnione. Inną kwestią jest to, w jakim tempie będą się one rozprzestrzeniać na nowe regiony i jakie jest prawdopodobieństwo pojawienia się zupełnie nowych, nieznanych jeszcze zakażeń.

Mimo tych znaków zapytania nadszedł moment, w którym ludzkość powinna lepiej ułożyć swoje stosunki z przyrodą, aby przygotować się do tego, co raczej nieuchronne. Nieprzypadkowo większość badaczy zajmujących się medycyną, klimatem i ekologią nazywa obecny okres „wielkim globalnym eksperymentem” i wzywa polityków do zaangażowania w projekty, które mogą katastrofę klimatyczną choć trochę spowolnić. Głównie po to, by dać człowiekowi więcej czasu na zaadaptowanie organizmu i jego otoczenia do tych zmian.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną