Gerritsz Quiringh van Brekelenkam, „Upuszczanie krwi”, 1660 r. Gerritsz Quiringh van Brekelenkam, „Upuszczanie krwi”, 1660 r. Heritage Images / Getty Images
Zdrowie

Upuszczanie i oddawanie. O praktykach związanych z krwią

Krwiodawstwo chroni krwiodawców przed nowotworem?
Zdrowie

Krwiodawstwo chroni krwiodawców przed nowotworem?

Częste oddawanie krwi może wpływać korzystnie na stan krwiotwórczych komórek macierzystych (hematopoetycznych) – informują autorzy badań opublikowanych właśnie na łamach „Blood”.

W przeszłości krew upuszczano w ramach rytuałów i w celach leczniczych. Dziś wiemy, że to praktyka szkodliwa. Choć może nie do końca. [Artykuł także do słuchania]

Krew krąży nieustannie w naszych ciałach, łącząc ich najdalsze zakątki w precyzyjnie działający organizm. Technicznie odpowiada za transport tlenu i składników odżywczych, usuwanie odpadów przemiany materii, ale bez niej nie byłoby ani myśli, ani ruchu, ani oddechu. Od zawsze wzbudza podziw, strach i fascynację: gdy się pojawia przy porodzie, zapowiada nowe życie, a gdy tryska z rany – rychłą śmierć.

Już neandertalczycy czuli jej magię. Czerwone barwniki, jak ochra, hematyt, bogate w tlenki żelaza glinki czy goethyt, uchodzące za symbol krwi, wykorzystywali do malowania ciała, narzędzi, ścian i kości zmarłych, czynności uważanych za pierwsze przejawy myślenia symbolicznego. Pojawienie się ochry w grobach łowców-zbieraczy interpretuje się natomiast jako dowód wiary w życie pozagrobowe.

Przelew za dojrzałość

W przeszłości nie potrafiono odczytywać DNA z próbek krwi, jednak nikt nie miał wątpliwości, że jej przekazywanie z pokolenia na pokolenie tworzy więzy, a kto ma „krew przodków”, ten otrzymuje prawo do dziedziczenia dóbr i tradycji. Dlatego też nie było cenniejszej ofiary składanej duchom przodków czy na ołtarzach bogów niż ten cenny płyn. Jego przelanie miało zapewnić powodzenie w łowach i żyzne plony. W wielu kulturach stanowiło znak heroizmu i największego oddania oraz miłości, która daje początek czemuś nowemu: cywilizacji, pokojowi czy religii, jak krew Chrystusa.

Jej upuszczanie miało olbrzymie znaczenie dla życia duchowego, stąd włączenie tego zabiegu do wielu rytuałów przejścia. W przypadku dziewcząt dojrzewanie w oczywisty sposób wyznacza pierwsza menstruacja i tylko czasami moment ten wiązał się z jakimiś dodatkowymi krwawymi i bolesnymi rytuałami. Co innego w przypadku chłopców. U Aborygenów z północy Australii puszczanie krwi z ramion, klatki piersiowej i pleców potwierdzało, że inicjowany osiągnął dojrzałość fizyczną, społeczną i duchową. Młody człowiek oczyszczał się w ten sposób. Poza tym krew była rodzajem daru złożonego duchom przodków, którzy w zamian mieli go chronić. Był to też test odwagi i odporności na ból. Upuszczanie krwi miało młodych mężczyzn, wchodzących w rolę wojownika, związać z ziemią, przodkami i naturą. Ślady po nacięciach noszono z dumą.

Podobne rytuały przechodzili (i przechodzą) młodzi masajscy i zuluscy wojownicy, młodzieńcy z plemienia Himba w Namibii czy Yanomami z Amazonii, ale najbardziej znany i spektakularny był Taniec Słońca wykonywany przez Indian prerii – Siuksów, Czejenów czy Lakotów. W odbywającej się podczas letniego przesilenia ceremonii wojownicy nacinali skórę tak, by dało się przez nią przełożyć haki, do których doczepiano sznury, za które byli potem podciągani.

Fantazyjne upuszczanie krwi w ramach różnych rytuałów to specjalność Nowego Świata. Kapłani Majów nakłuwali ciała kolcami opuncji i ostrymi narzędziami, zbierali do specjalnych naczyń życiodajny płyn, który ofiarowali bogom. Ekstremistami byli jednak Aztekowie, u których kapłani obsydianowymi nożami wycinali składanym w ofierze ludziom serca. Ponieważ wierzono, że krew to święty płyn i nośnik życiowej energii (tzw. tonalli), łączący świat ludzi i bogów, kapłani sami sobie też ją upuszczali w sposób wyjątkowo wyrafinowany. Przecinali na wylot język, by przez otwór przeciągnąć sznurek pełen supełków lub kolców, które miały zwiększyć krwawienie.

Upust od cyrulika

Upuszczanie krwi miało również funkcję terapeutyczną, wierzono bowiem, że tak oczyszcza się ciało z toksyn i leczy chorego. W medycynie greckiej i rzymskiej, a także w chińskiej czy w ajurwedzie sądzono, że równowaga między czterema płynami ciała – krwią, flegmą, żółcią i czarną żółcią – jest kluczowa dla zdrowia. Jeśli jeden z nich był w nadmiarze, powodował chorobę, a upuszczanie krwi, zwłaszcza przy nadciśnieniu, infekcji i gorączce, miało przywrócić niezbędny balans. W medycynie zachodniej i arabskiej flebotomia była jedną z podstawowych terapii.

Zazwyczaj wybierano żyłę łokciową (vena mediana cubiti), dobrze widoczną i łatwo dostępną, do dziś wykorzystywaną w krwiodawstwie, ale w starożytności nacinano też żyłę szyjną (vena jugularis) i udową (vena femoralis), co trzeba było robić umiejętnie, bo jej przecięcie wiązało się z ryzykiem silniejszego krwotoku. Na Bliskim Wschodzie przy bólach głowy wybierano też żyłę skroniową (vena temporalis). Ponieważ nie znano środków do dezynfekcji, więc noże chirurgiczne, szpikulce i lancety mogły powodować zakażenia bakteryjne, które kończyły się zaognionymi ranami, ropniami, a nawet sepsą. Stosowanie pijawek też było niebezpieczne, ponieważ i one mogły przenosić wirusy i bakterie, np. Aeromonas hydrophila. Poważnym zagrożeniem było też przecięcie tętnic powodujące krwotok nie do zatrzymania.

Co gorsza, upuszczaniem krwi długo zajmowali się nie medycy, lecz cyrulicy, czyli rzemieślnicy, którzy golili, strzygli, przecinali wrzody, nastawiali złamania, wyrywali zęby. Wykształceni na akademiach lekarze, często duchowni, nie lubili brudzić sobie rąk, tym bardziej że Ecclesia sanguine abhorret (łac. Kościół brzydzi się krwią). Dopiero od XVII w. zaczęli się pojawiać wykształceni chirurdzy, którzy nie mieli już takich obiekcji. W czasach oświecenia zaczęto podważać teorię humoralną (o czterech płynach ciała), ale puszczanie krwi wciąż stosowano.

Kiedy i z której części ciała upuścić krew? Przez długi czas wiązano to z pozycją gwiazd (na fot. manuskrypt z XV-wiecznych Niemiec).Hulton/Getty ImagesKiedy i z której części ciała upuścić krew? Przez długi czas wiązano to z pozycją gwiazd (na fot. manuskrypt z XV-wiecznych Niemiec).

Z czasem coraz więcej lekarzy zaczęło zauważać szkodliwe skutki tego zabiegu, zwłaszcza przy leczeniu osłabionych pacjentów, ale nadal rutynowo stosowano go w przypadkach gorączki i zapaleń. Gdy Pierre-Charles Alexandre Louis na podstawie badań statystycznych prowadzonych w latach 1830–50 wykazał, że upuszczanie krwi nie przynosi oczekiwanych korzyści w leczeniu zapalenia płuc i wielu innych chorób, zaczęto odchodzić od tej praktyki. Jednak dopiero badania mikrobiologów Louisa Pasteura i Roberta Kocha w drugiej połowie XIX w. ostatecznie skompromitowały tę metodę, choć w niektórych krajach i w medycynie ludowej stosowano ją jeszcze czasami na początku XX w., aby leczyć gorączkę, bóle głowy czy nadciśnienie.

Problem z puszczaniem krwi polegał na tym, że jednocześnie pozbywano się z ciała nie tylko tego, co szkodziło, ale też tego, co było korzystne, czyli całej armii komórek odpornościowych pobudzonych przez patogen i gotowych do obrony organizmu. I nie tylko ich. Również erytrocytów, czyli czerwonych ciałek krwi, które przenoszą w chorym organizmiei życiodajny tlen i odbierają od wycieńczonych infekcją tkanek dwutlenek węgla. Przepadają wtedy również trombocyty, czyli komórki, które odpowiadają za łatanie uszkodzeń i tamowanie krwotoków.

Poza składnikami komórkowymi wylewane są również substancje odżywcze rozpuszczone w osoczu. Po posiłku glukozę przenosi do potrzebujących paliwa tkanek właśnie krew. To samo dotyczy witamin, składników mineralnych i innych związków, które organizm pozyskuje z pożywienia nie tylko po to, by napędzać metabolizm, ale również budować enzymy do walki z chorobą czy usuwania pozostałości po „bitwie” z najeźdźcą.

Współczesna medycyna wie, że w zdecydowanej większości przypadków, aby wyleczyć pacjenta, trzeba raczej dodać czegoś do jego krwi, nie zaś odejmować. Z pracy opublikowanej w 2018 r. wynika, że w krajach rozwiniętych wlewy dożylne otrzymuje ok. 90 proc. hospitalizowanych pacjentów. W szpitalnych kroplówkach są antybiotyki, leki przeciwgorączkowe, składniki odżywcze, witaminy, a przede wszystkim woda, ponieważ w przebiegu wielu schorzeń dochodzi do dehydratacji organizmu. Sprzyjają jej gorączka, poty, osłabione pragnienie i łaknienie.

Nawet przy leczeniu nadciśnienia logika wylewania krwi kuleje. Podwyższone ciśnienie nie wynika z tego, że w obiegu jest za dużo krwi, lecz z charakterystycznych reakcji naczyniowych (tętnice nieprawidłowo się zwężają, ich ściany ulegają patologicznej przebudowie i pogrubieniu, a substancje, które u zdrowych osób rozszerzają naczynia, zaczynają tu działać za słabo). Pozbawienie jej pacjenta nie przyniesie więc żadnych korzyści. Przy zbyt wysokim ciśnieniu (powyżej 160/100 mm Hg) niewskazane jest nawet honorowe dawstwo.

W ogóle gwałtowna utrata krwi jest szkodliwa sama w sobie. Przyczyną wielu zgonów powypadkowych nie jest wcale sam uraz, lecz wstrząs hipowolemiczny, czyli nagła reakcja organizmu na szybkie i drastyczne zmniejszenie objętości płynów ustrojowych. W takiej sytuacji ratunkiem może być jedynie natychmiastowa transfuzja lub uzupełnienie płynów.

Od krwiopijców...

Współczesna medycyna stosuje niektóre praktyki naruszania ciągłości skóry, ale robi to w bardzo precyzyjny sposób. Na przykład po zabiegach chirurgicznych wykonuje się niekiedy drenaże i wprowadzanie sterylnych rurek, które odprowadzają nadmiar płynów gromadzących się w tkankach po operacji. Współczesna nauka nie wzdraga się nawet przed stosowaniem pijawek, ale nie w ramach ogólnego, „dobrego na wszystko” upuszczania krwi, lecz w bardzo konkretnych zastosowaniach.

W 2017 r. opisano wykorzystanie sterylnych (hodowanych w kontrolowanych warunkach laboratoryjnych) pijawek w ramach procedury wspomagającej zabiegi chirurgiczne. Stosowano je np. u pacjentów, którym przyszywano utracony palec. Chirurg tymczasowo przykładał te bezkręgowce w pobliżu pola operacyjnego, by zapobiec nadmiernemu gromadzeniu krwi żylnej w tej okolicy. Nie trzeba chyba jednak dodawać, że jest to praktyka mało powszechna i że istnieją inne sposoby, by osiągnąć podobny cel.

A jednak można znaleźć doniesienia naukowe, które potwierdzają, że pewne formy upuszczania krwi służą dobremu zdrowiu pacjenta. Dotyczą one jednak bardzo dobrze przebadanej praktyki – krwiodawstwa. W marcu tego roku na łamach „Blood” ukazała się publikacja, z której wynika, że regularne oddawanie krwi może przynosić zdrowotne korzyści. Jak to możliwe?

Ponieważ krew cały czas się „zużywa”, musi być na bieżąco wymieniana. Erytrocyty, leukocyty, trombocyty żyją zwykle od kilku do kilkudziesięciu dni, a potem giną w boju lub umierają ze starości. Dlatego organizm musi mieć magazyn części zapasowych – komórkowych matryc, które odtworzą to, co utracone. Większość takich zapasów znajduje się w szpiku kostnym. To tu rezydują komórki macierzyste krwi. Są w stanie różnicować się w dowolny typ krwinki. Badania wykazały, że kiedy ktoś regularnie oddaje krew, szpikowe magazyny są często pobudzane do pracy. Ten „trening” zdaje się dobrze wpływać na krwinkowe komórki macierzyste – zapobiega kumulowaniu się w nich niekorzystnych mutacji genetycznych, także tych zwiększających ryzyko nowotworów krwi (np. białaczek). Taki efekt notowano przede wszystkim u częstych dawców, oddających krew trzy razy w roku. Jednak pewne korzystne zmiany w komórkach macierzystych występowały również u tych osób, które przekazywały honorowo krew znacznie rzadziej (np. pięć razy w ciągu kilkunastu–kilkudziesięciu lat).

...do krwiodawców

Skoro więc współczesne i wiarygodne badania potwierdzają związek między utratą krwi a zdrowiem, to może jednak w prastarych praktykach była mądrość, którą medycyna odkrywa dopiero teraz? Nie do końca. Po pierwsze, krwiodawstwo nie jest obarczone najważniejszym ryzykiem, które występowało w dawnych procedurach, czyli zakażeniem. Do pobrania używa się sterylnego jednorazowego sprzętu, a potencjalne zakażenia są w punktach krwiodawstwa traktowane bardzo poważnie. Po drugie, ważniejsze, krew oddają osoby zdrowe i w dobrej formie. Dlatego utrata krwi nie wiąże się u nich z zagrożeniem. A i tak przysługują im dwa dni wolne od pracy – na oddanie krwi i regenerację.

Porównywanie honorowego krwiodawstwa do nieuzasadnionych medycznie praktyk upuszczania krwi jest nietrafione. Pierwsza praktyka ratuje życie, druga jest po prostu nierozsądna. Pozostaje wierzyć, że podobała się bogom.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną