Pogrzebanie żywcem i przebudzenie się w trumnie powodowało paniczny lęk wśród wielu Europejczyków w XVII i XVIII w. Pogrzebanie żywcem i przebudzenie się w trumnie powodowało paniczny lęk wśród wielu Europejczyków w XVII i XVIII w. BEW
Człowiek

Umrzeć naprawdę

W dawnych wiekach wiele osób, by potwierdzić swój zgon przed złożeniem do grobu, polecało poddanie ciała próbie np. poprzez kłucie czy polewanie wrzątkiem. Pochowania żywcem bał się np. Hans Christian Andersen.BEW W dawnych wiekach wiele osób, by potwierdzić swój zgon przed złożeniem do grobu, polecało poddanie ciała próbie np. poprzez kłucie czy polewanie wrzątkiem. Pochowania żywcem bał się np. Hans Christian Andersen.
Umożliwiająca kontakt ze światem zewnętrznym trumna zapewniała dostęp do świeżego powietrza i wyposażona była w system dzwonków, pozwalających zasygnalizować przebudzenie się pochowanej osoby.Domena Publiczna Umożliwiająca kontakt ze światem zewnętrznym trumna zapewniała dostęp do świeżego powietrza i wyposażona była w system dzwonków, pozwalających zasygnalizować przebudzenie się pochowanej osoby.
Lęk przed pogrzebaniem żywcem spowodował opracowanie różnych prototypów trumien, które miały umożliwić zasygnalizowanie, że potencjalnie zmarły żyje.National Archives Lęk przed pogrzebaniem żywcem spowodował opracowanie różnych prototypów trumien, które miały umożliwić zasygnalizowanie, że potencjalnie zmarły żyje.
Pochówki wampiryczne miały zapobiec powrotowi z zaświatów osób podejrzewanych o czary i kontakty ze złem. Na zdj. rekonstrukcja pochówku. Zmarły ułożony jest na brzuchu, ma związane ręce i sierp na szyi. Wystawa w Państwowym Muzeum Archeologicznym w Warszawie.Joanna Borowska/Forum Pochówki wampiryczne miały zapobiec powrotowi z zaświatów osób podejrzewanych o czary i kontakty ze złem. Na zdj. rekonstrukcja pochówku. Zmarły ułożony jest na brzuchu, ma związane ręce i sierp na szyi. Wystawa w Państwowym Muzeum Archeologicznym w Warszawie.
Myśl o własnej śmierci jest dla człowieka czymś przerażającym. Tymczasem może być jeszcze coś o wiele gorszego. To obudzenie się we własnej trumnie w kostnicy czy podczas pogrzebu.

Od zawsze zdarzało się, że ludzie uznani za zmarłych wcale nimi nie byli. Brzmi to jak fantazja, opowieść rodem z horroru, lecz jest to prawda. Pochowania żywcem obawiał się np. George Waszyngton, a Piotra Skargę złożono w trumnie, bo jego śpiączkę omyłkowo wzięto za zgon. Aby uchronić się przed pogrzebaniem za życia, ludzie imali się wielu dziwnych wynalazków – dzwoneczków, trumien z przewodami wentylacyjnymi czy nawet pochowania z własnym telefonem komórkowym, by zaalarmować kogoś na wypadek nagłego obudzenia się. Ci, którym na czas udzielono pomocy, mogli mówić o wielkim szczęściu. Inni w szale i beznadziei mogli tylko ryć paznokciami w drewniane wieko trumny...

Życie i niejeden pogrzeb

Śmierć dotyczy wszystkich żyjących organizmów i w ujęciu biologicznym to całkowite zakończenie procesów życiowych. Wyróżniamy dwa etapy śmierci. Pierwsza to kliniczna, w której ustaje czynność układów krążenia i oddechowego, lecz komórki, tkanki i narządy zachowują przez pewien czas zdolność działania. Druga to śmierć biologiczna, jednoznaczna z ustaniem czynności mózgu. Kiedy medycyna nie stała na tak wysokim poziomie jak obecnie, nie było specjalistów, patologów czy biegłych z zakresu medycyny sądowej, by odróżnić zmarłego od osoby, która zapadła np. w śpiączkę czy omdlała. Dziś zgon ma prawo stwierdzić wyłącznie praktykujący lekarz. Do wczesnych znamion śmierci należą plamy opadowe (wynik braku krążenia krwi), stężenie ciała, oziębienie i bladość pośmiertna oraz pośmiertne wysychanie. Natomiast zdiagnozowanie śmierci mózgu to dwuetapowa procedura przeprowadzana w szpitalu, w którą zaangażowana jest trzyosobowa komisja lekarska. W Polsce zwłoki chowa się na ogół po upływie 72 godz. od chwili zgonu, chociaż zdarzają się pochówki późniejsze – jak ten w Gdańsku, który odbył się po upływie 7 mies.

Możemy się oczywiście domyślać, co czuje osoba, która budzi się w ciasnej trumnie pod ziemią. Edgar Allan Poe w utworze „Przedwczesny pogrzeb” napisał: „Nie ma nieszczęścia, które by mogło w tak okropnej mierze pognębić do ostateczności ciało i duszę, jak przedwczesne złożenie do grobu. Nieznośny ucisk płuc, duszące wyziewy wilgotnej ziemi, wpijanie się rąk w pośmiertne całuny, nieubłagana cieśń szczupłego pomieszczenia, mrok wiekuistej nocy, cisza jak ogłuszające morze (...)”. Śmierć w grobie zastała np. filozofa Jana Dunsa, zwanego Scotusem. Świadczyło o tym konwulsyjnie powykręcane ciało i poodgryzane palce. Martwy przez dobę był także Francesco Petrarka. Ożył podobno na cztery godziny przed pochówkiem. Za to słynny skrzypek Niccolò Paganini i hrabia d’Ornano mieli szczęście – wybudzili się z letargu, zanim trafili do trumien. W XVII w. ludzie zaczęli do tego stopnia bać się pochówku za życia, że rozpowszechniła się wtedy tafefobia, czyli lęk przed pogrzebaniem żywcem. Cierpieli na nią m.in. Alfred Nobel, Fiodor Dostojewski i Fryderyk Chopin, który zażyczył sobie, by jego ciało i serce pochowano osobno. Elżbieta Orleańska (księżniczka orleańska, księżna lotaryńska) nakazała w swoim testamencie z 1696 r.: „Niech mnie wprzódy przed pochówkiem dwa razy zatną brzytwą w stopy”, a Hans Christian Andersen zostawiał przy łóżku długą listę zaleceń, jakie miano wypełnić w przypadku jego śmierci. W 1662 r. ktoś zażyczył sobie: „Ciało moje niech pogrzebią w 36 godz. po zgonie, ale nie wcześniej”. Z kolei w 1790 r. mieszkanka Saint-Germain-en-Laye zastrzegła sobie: „Chcę, aby moje zwłoki pozostały w moim łóżku w tym samym stanie, w jakim znajdują się w chwili śmierci, a to przez 48 godz., i aby po upływie tego czasu dwukrotnie ugodzono mnie lancetem w pięty”. Aby stwierdzić zgon, miano ciąć, przypalać żelazem, polewać wrzątkiem, nawet ucinać głowę. Jak pokazują liczne odkrycia dokonane na cmentarzach, były powody do tego typu zachowań.

Archeolodzy badający jeden z XVI-wiecznych angielskich cmentarzy oszacowali, że co 25. pochowana tam osoba mogła zostać pogrzebana żywcem. Podczas przenoszenia grobów na amerykańskim cmentarzu Fort Randall w 1896 r. nadzorujący ekshumację T.M. Montgomery zauważył, że ok. 2% szczątków nosi znamiona pochowania w stanie letargu. W 1905 r. William Tebb przeprowadził badanie, w którym stwierdził, że 149 osób rzeczywiście pochowano przedwcześnie, w 10 przypadkach przeprowadzono sekcję zwłok na wciąż żywych osobach i w 2 przypadkach rozpoczęto balsamowanie „nieumarłych”.

W naszym kraju strach przed pozorną śmiercią szczególnie się nasilił w Poznaniu, gdy w 1828 r. decyzją władz pruskich zlikwidowano cmentarz parafialny św. Leonarda na stokach Wzgórza Winiarskiego. Niektóre ekshumowane szczątki leżały z podkurczonymi nogami, nienaturalnie powyginane, odwrócone twarzą do ziemi, co uznano za dowód pogrzebania żywcem.

Właśnie w Poznaniu dom dla pozornie zmarłych ufundował hrabia Edward Raczyński z Rogalina. Przybytek nosił nazwę Przysionka Śmierci i został otwarty w 1848 r., trzy lata po samobójczej śmierci hrabiego. Miejsce to tak opisała archeolog Magdalena Konczewska: „Był on wyposażony w system ostrzegania złożony z przymocowanego do każdego z palców nieboszczyka naparstka połączonego nićmi z dzwonkiem. Na dźwięk dzwonka dozorca zobowiązany był do wezwania mieszkającego w pobliżu lekarza, który postępując zgodnie z instrukcją, miał reanimować pozornie zmarłego. W czasie krótkiego funkcjonowania domu nie odnotowano ani jednego przypadku powrotu do życia, zapewne z powodu braku chętnych do skorzystania z oferty. Ostatecznie budynek rozebrano w 1852 r.”. Podobne miejsca powstały m.in. w Weimarze, Berlinie i Monachium. Wielką propagatorką przysionków śmierci i uregulowania kwestii pochówków była śląska poetka i działaczka społeczna Friederike Kempner.

Wszystko to powodowało, że zaczęto konstruować specjalne trumny, aby pogrzebani pod ziemią mogli przeżyć i mogli dać sygnał na zewnątrz, że są żywi. Pierwszą trumnę bezpieczeństwa skonstruowano dla księcia Ferdynanda z Brunszwiku w 1792 r. Posiadała ona otwór umożliwiający dopływ powietrza i nie była zamykana. Niektóre wersje takich przybytków wyposażano w zapas wody i jedzenia oraz narzędzia potrzebne do wydostania się z grobu. Wynaleziono wiele takich systemów, np. bezpieczną trumnę z dzwonkiem alarmowym wg amerykańskiego patentu Franza Vestera z 1868 r. W 1892 r. Wojciech Kwiatkowski, ogrodnik z zawodu, opatentował wynalazek zwany trumną ratunkową, a w 1895 r. Kajetan hrabia Karnice-Karnicki wymyślił urządzenie, dzięki któremu pogrzebany żywcem mógł zasygnalizować z wnętrza grobu, że żyje. Rurka biegnąca z trumny do pojemnika na zewnątrz grobu zapewniała dopływ świeżego powietrza. Równocześnie wysuwana chorągiewka, dzwoneczek i światełko uzupełniały ten „zestaw ratunkowy”.

W wyniku panującej niemal histerii przed pochówkiem za życia w XVIII w. wydano wreszcie różne zarządzenia dotyczące kontroli pogrzebów. W 1792 r. zażądano, by fakt zgonu potwierdzały dwie osoby.

Niezwykłe przypadki ożywienia

Zdarzało się, że ktoś wyrwał się z objęć śmierci. W 2014 r. uznano za zmarłą 91-letnią mieszkankę Ostrowa Lubelskiego. Stwierdzono u niej brak tętna oraz oddechu. Nie odnotowano także akcji serca i reakcji źrenic na światło. Po dwóch godzinach od zdiagnozowania zgonu kobietę przewieziono do chłodni, gdzie po 11 godz. ku zdumieniu wszystkich ożyła. „Księga straszliwych pomyłek” (wyd. w 1979 r.) autorstwa Stephena Pile’a zawiera historię pewnego nowojorskiego anatomopatologa, który rozpoczynał sekcję zwłok. Nagle niedoszły denat poderwał się ze stołu sekcyjnego i chwycił doktora za gardło. Jak na ironię medyk zmarł od razu na zawał z przerażenia. Z kolei w 1969 r. w Liverpoolu znaleziono ciało młodej kobiety. Kiedy w kostnicy przygotowywano je do sekcji, nagle drgnęła powieka niedoszłej zmarłej. W 1965 r. Gianni Flasco z Palermo na krótko przed zamknięciem trumny płaczem zasygnalizował powrót do żywych.

A jak było z tego typu zdarzeniami w XVIII i XIX w.? Córka pewnego rzemieślnika została uznana za zmarłą, ale gdy transportowano ją na noszach do grobu, dała na szczęście znak życia. W Tuluzie jakiś pielgrzym zmarł w karczmie. Jego zwłoki trafiły więc do kościoła, gdzie oczekiwały na pogrzeb. Nad ranem w trumnie rozległy się hałasy, a modląca się w świątyni kobieta omal nie zemdlała. W 1866 r. kardynał Donnet, arcybiskup Bordeaux, wspomniał: „Ja sam (...) dwukrotnie nie dopuściłem do pogrzebania żywych osób. Jedna z nich żyła jeszcze przez 12 godz., a druga całkiem potem powróciła do życia... Później w Bordeaux uznano za zmarłą młodą osobę; kiedy do niej przybyłem, pielęgniarka już miała zasłonić jej twarz; owa młoda osoba została potem żoną i matką”. Takich historii – mniej lub bardziej wiarygodnych – jest całe mnóstwo. Dlaczego żywi ludzie zostali więc uznani za zmarłych?

Narkolepsja i syndrom Łazarza

Być może winne są schorzenia wywołujące objawy, które można uznać za zgon. Na przykład syndrom Łazarza (ang. Lazarus phenomenon), którego nazwa nawiązuje rzecz jasna do opisanego w ewangeliach zmartwychwstania Łazarza, bliskiego przyjaciela Jezusa. Zjawisko to udokumentowano po raz pierwszy w 1982 r., a polega na chwilowym powrocie akcji serca w wyniku zastosowania resuscytacji krążeniowo-oddechowej. W niewielu przypadkach zdarza się, że organizm zmarłego rzeczywiście zaczyna normalnie funkcjonować. Co ciekawe, nie ma reguły co do czasu zaistnienia szansy na powrót do życia – może to być kilka minut, ale też nawet kilka godzin. Odnotowano jednak niewiele takich przypadków na całym świecie. Jeden z nich wydarzył się w 2014 r. w Stanach Zjednoczonych – 78-letniego mężczyznę uznano za zmarłego, lecz w domu pogrzebowym okazało się, że potencjalny denat żyje.

Niewykluczone też, że osoby wyglądające na zmarłe cierpią na katalepsję – zesztywnienie mięśni połączone z długotrwałym zastyganiem ciała często w nienaturalnych pozycjach. Tym bardziej że ta choroba bywa połączona z narkolepsją – pacjenta ogarnia nadmierna senność w nieadekwatnych sytuacjach. To w połączeniu z zastyganiem ciała w dziwnej pozycji może być w pierwszej chwili odbierane za objaw zgonu.

Oprócz syndromu Łazarza występuje także odruch Łazarza. Polega on na tym, że nieprzytomny człowiek podnosi górne kończyny i krzyżuje je na klatce piersiowej niczym egipska mumia. Ten niecodzienny gest jest następstwem śmierci mózgu, a za jego powstanie odpowiada funkcjonujący jeszcze w tym momencie rdzeń kręgowy.

Wampiry, niesamowite historie i wudu

Motyw przedwczesnego pochówku i nagłego ożycia w grobie pojawia się też w mitach, księgach i opowieściach. Mowa o nim w Biblii oraz starosumeryjskim eposie o Gilgameszu. Kozacy na Siczy Zaporoskiej chowali żywcem morderców razem z ofiarami, a bolszewicy podczas wojny z Polską zakopywali polskich żołnierzy, zostawiając im tylko wystającą rękę – sprawdzali w ten sadystyczny sposób, jak długo przeżyją pod ziemią. Także egipskich faraonów chowano początkowo za życia, gdy byli za starzy i chorzy, by rządzić.

Odrębną kategorię stanowiły pochówki tych, co do których społeczność chciała mieć pewność, że nigdy z grobu nie powstaną – co stanowiło przykład tafefobii à rebours. Chodzi np. o wampiry czy zombi, ciągle (nomen omen) żywe w naszej zbiorowej świadomości. Pierwszym pochówkiem wampirycznym na terenie Polski był ten ze wsi Lalin z 1529 r. Wampirem mógł stać się zmarły, którego za życia przeklęto, zmarł śmiercią gwałtowną, ale też osoby z ciałem zniekształconym przez chorobę albo wrodzoną wadę genetyczną. Nieboszczykowi dla pewności absolutnej śmierci wpychano w usta główkę czosnku, kawałek żelaza, układano zwłoki twarzą do dołu, krępując ręce. W czaszkę wbijano gwóźdź, przybijano też wyciągnięte dłonie. Groby takie odkryto np. w Drawsku czy podczas prac archeologicznych w Sanoku. W ten sposób zabezpieczano się przed tym, by dana osoba nie powróciła z zaświatów.

***

Dziennikarz, autor tekstów związanych ze społeczeństwem i historią. Pasjonat historii XX w. i starożytności oraz historii religii.

Wiedza i Życie 11/2020 (1031) z dnia 01.11.2020; Historia; s. 66

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną