Z trawy, kamienia czy gliny. Z czego zrobić dom?
Szkoda, że u nas takie technologie są trudne do zastosowania. Bo to, z czego wznosi się domy w danym rejonie, zależy przede wszystkim od klimatu i materiałów dostępnych w najbliższej okolicy. Można by tu jeszcze wymienić tryb życia, zwłaszcza gdy mówimy o plemionach wędrownych albo mieszkańcach terenów podmokłych.
Najwięcej kłopotów z pozyskaniem materiałów budowlanych mieli mieszkańcy okolic podbiegunowych. Nie ma tam przecież roślinności, która po obróbce mogłaby służyć jako element nośny budynku czy wykończenie. Za to pod dostatkiem jest lodu i śniegu. Wprawny myśliwy potrafił sam w ciągu pół godziny zbudować z bloków śniegu niewielkie igloo – potrzebował do tego tylko specjalnego długiego noża (dawniej kościanego). W środku płonęła lampka z tłuszczem zwierzęcym, więc temperatura oscylowała wokół 0ºC, a wejście do pomieszczenia przesłaniała płachta ze skór upolowanych zwierząt. Zaletą takiej konstrukcji było to, że bloki dawało się stosunkowo łatwo demontować i powiększać budowlę w miarę potrzeb. Ale w części Grenlandii Inuici nie mieszkali wcale w igloo, lecz w ziemiankach (konstrukcja częściowo znajdująca się pod ziemią, wzmacniana tym, co się znajdzie pod ręką, jak gałęzie, kości zwierząt czy kamienie) albo namiotach ze skór.
Taka konstrukcja zbliża ich już do ludów koczowniczych czy plemion indiańskich, zamieszkujących Amerykę Północną, które przenosiły się przynajmniej dwa razy w roku – przede wszystkim wędrując za stadami zwierząt, głównym źródłem pożywienia. Gdy Indianie przybywali na miejsce osiedlenia, to kobiety rozstawiały tipi. Najpierw mocowały w ziemi żerdzie (w czasie wędrówki służące za ciągnięte przez psy lub konie tragi czy włóki, do których mocowano skóry, wyposażenie, a także… dzieci, żeby nie pogubiły się w ogólnym zamęcie), następnie rozpinały na nich wykonane głównie ze skór bizonów pokrycie. Skóry zszywano tak, żeby tworzyły półkole. Była to tak praktyczna konstrukcja, że przejęły ją amerykańskie wojska i stosowały podczas wojny secesyjnej. Zaletą tipi było to, że stosunkowo duża średnica okręgu (ok. 6 m) wyznaczonego przez drągi umożliwiała rozpalenie w środku ogniska (wywietrznik był przysłaniany i odsłaniany za pomocą żerdzi w zależności od potrzeb).
Inne wersje takiego przenośnego namiotu stawiano (i nadal się stawia) na stepach, zamieszkiwanych głównie przez ludy zajmujące się hodowlą i wypasem zwierząt. Należy do nich choćby jurta – namiot o bardziej kopulastym kształcie, kryty też nieco innymi skórami, bo zwierząt hodowlanych, jak jelenie. Budowa jurty wymaga większych umiejętności, a i życiem w niej rządzą bardziej skomplikowane prawa. Najpierw w krąg stawiana jest kratownica, przypominająca zagrodę dla zwierząt. Później układa się krokwie dachowe, a na całość naciąga najpierw warstwę ocieplającą z wojłoku czy filcu, a później zewnętrzną tkaninę, często zdobioną. Cała konstrukcja z zewnątrz jest wzmacniana linami, co sprawia, że jurta wygląda jak dobrze zabezpieczony przed wysłaniem pakunek. Jurty od igloo i innych wersji tipi czy wigwamów odróżnia to, że posiadają drzwi. A ponieważ żyjące w nich ludy tureckie czy mongolskie rzadziej się przenoszą, budowle te wyposażone są zdecydowanie lepiej – i obowiązują w nich pewne zasady poruszania. Na środku, przy balu wspierającym całą konstrukcję, mamy piec, służący do ogrzewania, gotowania i suszenia. A całe wnętrze podzielone jest (funkcjonalnie) na strefy: kuchenną, małżeńską, spiżarnianą itd. Brzmi to wszystko coraz bardziej swojsko? Zdecydowanie. Gdyby w okolicy rosło trochę lasów, zaraz mielibyśmy z tego kurną chatę.
Bo chaty budowano najczęściej z bali (na Ukrainie można jeszcze zobaczyć konstrukcje z wikliny), a dachy kryto strzechą (ze słomy żytniej lub trzciny) albo – w wersji bogatszej – gontem. Kurna chata nie miała komina, a dym z paleniska uchodził poprzez otwór w najwyższym punkcie dachu. Konstrukcje te, właściwe dla naszych terenów, składały się najczęściej z trzech izb: sieni i dwóch bocznych – czarnej (z piecem) i białej (gościnnej). Czasami pojawiała się w nich jeszcze komora, czyli magazyn. Bogatsi chłopi mogli też wydzielić sobie alkierz, czyli pomieszczenie służące za sypialnię. Najbiedniejsi mieszkali w lepiankach.
Lepianki znane są pod każdą szerokością geograficzną – spotkać je można i w naszym kraju, i w Indiach, i w całej niemal Afryce, a także Ameryce Południowej. Stawiane były indywidualnie, ale i zbiorowo, zwłaszcza w Afryce, gdy należało się spieszyć, aby materiał nie wysechł za bardzo. Najczęściej wznoszone są z mokrej gliny (kule ugniatane w dłoniach), zmieszanej z trawą, słomą lub odchodami zwierząt, czy niewypalanych cegieł. Glina stanowi główny materiał budowlany albo służy do wypełnienia przestrzeni między elementami nośnymi. A ponieważ jest słabo odporna na działanie różnych warunków atmosferycznych, wzmacnia się ją dodatkowo z zewnątrz – wszelkimi lepikami lub… dekoracjami malarskimi z ochry, które po wyschnięciu tworzą rodzaj powłoki. Wzory umieszczane na ścianach przez afrykańskie plemiona mają funkcje apotropaiczne, czyli odstraszają nieprzyjazne siły, ale i opowiadają dzieje ludu w formie geometrycznych znaków. I choć wydawać by się mogło, że to budownictwo nie do końca trwałe, to prawda jest taka, że z gliny powstawały metropolie, jak Timbuktu w Afryce, które w XIV w. miało podobno pięć razy więcej mieszkańców niż ówczesny Londyn i było najbogatszym miastem na świecie. Przez wieki Timbuktu stanowiło centrum wymiany towarów między Afryką Północną a Czarną i Europą, a wzbogaciło się głównie dzięki handlowi złotem. I właśnie z tego powodu i stosunkowo dużej niedostępności o jego skarbach krążyły legendy. Mówiono, że chodniki są w nim wyłożone szczerym złotem, a jego władcy opływają w luksusy. I choć tamtejsze domy były głównie pokrytymi strzechą lepiankami, to pałac króla i meczet wzniesiono tak naprawdę z kamienia.
Ale historia Timbuktu uczy nas jednego – nie można oceniać mieszkańców po wyglądzie zewnętrznym ich domostwa. Chata kryta strzechą przestała już symbolizować biedę. Jej doskonałe parametry termoizolacyjne sprawiają, że dzisiaj, np. w Danii, na takie pokrycie dachu decydują się najbogatsi (strzecha musi mieć wiele atestów, a i jej pozyskanie jest coraz trudniejsze). Pomieszczenia mieszkalne wykute w nubijskim piaskowcu w okolicach Petry nadal są wykorzystywane przez tamtejszą ludność, ale uważny wędrowiec dostrzeże ekstraterenówki ukryte wśród rzadkich krzaków, a na „dachach” jaskiń rzędy paneli słonecznych, dostarczających prąd do przeróżnych urządzeń. Mongolska jurta miewa dyskretnie przymocowaną antenę satelitarną, umożliwiającą odbiór telenowel z całego świata, a i o tym, że niektóre igloo mogą mieścić naprawdę luksusowe hotele, nie trzeba już wspominać. Wracamy do tych technik, szukając sposobów na potanienie budowy, ale i próbując żyć ekologicznie (domy ze słomy) – liczymy nie tylko na niższe koszty energetyczne obsługi naszych domostw, ale i zwyczajnie łatwiejsze życie.