Pulsar - wyjątkowy portal naukowy. Pulsar - wyjątkowy portal naukowy. Shutterstock
Człowiek

Malarstwo – tajemnice warsztatu, który bywał zabójczy

Najistotniejszy w malarstwie jest oczywiście artysta i jego wizja. Warto jednak pamiętać, że jeśli ma powstać dzieło, niezbędne stają się też odpowiednie tworzywa oraz technika malowania.

Obserwuj nas. Pulsar na Facebooku:

www.facebook.com/projektpulsar

W Sekcji Archeo w Pulsarze prezentujemy archiwalne teksty ze „Świata Nauki” i „Wiedzy i Życia”. Wciąż aktualne, intrygujące i inspirujące.


Dokładnie nie wiadomo, kiedy człowiek wpadł na pomysł zdobienia rozmaitych powierzchni wzorami lub rysunkami. Z badań wynika jednak, że już człowiek neandertalski tworzył obrazy, wykorzystując proste, dostępne wówczas materiały. Ponieważ używał już ognia, mógł sięgać po węgiel drzewny, który do dziś zresztą jest stosowany przez artystów. Samo rysowanie niedopalonym drewnem po powierzchni skał nie sprawiało trudności, ale uzyskany efekt był bardzo nietrwały. Jeśli rysunek taki powstał w miejscu narażonym na działanie deszczu czy śniegu, dość szybko się rozmywał. Ówczesny Homo sapiens wpadł więc na pomysł, aby twórczość artystyczną uprawiać w tam, gdzie malowidła przetrwają, choć na pewno nie podejrzewał, że będą one podziwiane po dziesiątkach tysięcy lat.

Same rysunki węglem są oczywiście monochromatyczne, więc zapewne dość szybko zaczęto poszukiwać materiałów, które wprowadziłyby nieco koloru. Dość naturalnym wyborem stała się ochra. Jest to, mówiąc najprościej, zwietrzała skała zawierająca glinokrzemiany oraz tlenki żelaza. W zależności od ich proporcji ochra może mieć barwę od jasnożółtej przez pomarańczową aż do brązowej. Dzięki mieszaniu jej różnych kolorów czy węgla drzewnego z ochrą otrzymywano już całkiem niezłą paletę barw. A gdy w okolicy trafiał się jeszcze czerwony hematyt (to też tlenek żelaza, ale o innym składzie), dawny artysta rozwijał skrzydła.

Kobiety z plemienia Himba (Namibia) używają ochry do zdobienia ciała.Rostasedlacek/ShutterstockKobiety z plemienia Himba (Namibia) używają ochry do zdobienia ciała.

Malowanie ochrą czy rozdrobnionym hematytem było trudniejsze niż węglem. Należało ten materiał najpierw rozrobić z wodą, by otrzymać nadającą się do używania masę. I zapewne jakiś ówczesny odkrywca zmieszał te kolorowe pigmenty z odpadowym tłuszczem zwierzęcym, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Tak uzyskaną farbę łatwo się przygotowywało i nakładało. Co więcej, obrazy uzyskane tą metodą przetrwały tysiące lat.

Oczywiście pędzel to znacznie późniejszy wynalazek – na początku malowano palcami, patykami, ale czasami czymś w rodzaju spreju, używając do tego m.in. rurek wykonanych z wydrążonych kości. Czasem tworzono obraz negatywowy, przy czym jako szablon służyła dłoń. Przykładano ją do powierzchni i nanoszono wokół niej barwnik.

Farby i pigmenty

Stopniowo ludzie zaczęli eksperymentować z kolejnymi naturalnymi substancjami. Okazało się, że – jeśli tylko dobrze poszukać – można stworzyć pełną paletę barw. Na świecie mamy całe bogactwo minerałów. Już bardzo wcześnie do ochry zaczęto dodawać mikę (łyszczyk), czyli minerał występujący w postaci kruchych płatków. Zmielony daje efekt dzisiejszego brokatu. Znacznie intensywniejszy czerwony kolor można uzyskać, stosując zamiast wspomnianego hematytu cynober (barwę nadaje mu siarczek rtęci), który występuje w wielu miejscach na świecie – największe złoża znajdują się w Hiszpanii.

Zdecydowanie rzadsze są minerały o barwie niebieskiej. Lazuryt (lapis lazuli) zmielony na bardzo drobny proszek nazywano ultramaryną. Nazwa ta pochodzi od łacińskiego ultramarinus, czyli „za morzem”. I nie chodzi tutaj o barwę, ale o to, że minerał ten importowano do Europy z kopalń Afganistanu. Należał do najdroższych pigmentów i służył renesansowym włoskim artystom do malowania strojów Jezusa i Matki Boskiej. Dziś ultramarynę uzyskuje się syntetycznie. Podobnie błękit pruski, który otrzymano przypadkowo na początku XVIII w. Niemiecki twórca farb Diesbach chciał uzyskać czerwony lak, mieszając wywar z koszenili, siarczan żelaza i węglan potasu. Ponieważ ten ostatni związek był zanieczyszczony, w efekcie powstał trwały silnie niebieski pigment. Dość szybko zainteresowali się nim malarze z Paryża, dlatego też w sztuce znany jest pod nazwą błękitu paryskiego.

Malowidła naskalne w jaskini Lascaux (ok. 17–15 tys. lat p.n.e.). thipjang/ShutterstockMalowidła naskalne w jaskini Lascaux (ok. 17–15 tys. lat p.n.e.).

Ale pigmenty pozyskiwano nie tylko z minerałów. Jednym z ekstremalnie drogich barwników była purpura tyryjska. Pochodziła z żyjących w Morzu Śródziemnym ślimaków z gatunków Purpura haemastoma i Murex trunculus. Żmudny proces pozyskiwania wymagał m.in. wielodniowego gotowania zmiażdżonych zwierząt z solą w ołowianych kotłach. Pierwotnie mieszanina miała barwę zieloną, która pod wpływem światła słonecznego zmieniała się w niebieską i ostatecznie w purpurową. Barwnik kosztował tyle, że jedyną osobą, która mogła nosić szatę nim farbowaną, był cesarz Neron. W sztuce chrześcijańskiej purpura tyryjska uznawana jest za symbol godności i czci. Dziś na szczęście nie trzeba już mordować ślimaków – by uzyskać tę barwę, wystarczy w pełni syntetyczne dwubromoindygo.

Oczywiście malowanie przy użyciu samego pigmentu nie jest możliwe, dlatego trzeba go połączyć z odpowiednim nośnikiem. Najpierw używano do tego celu tłuszczów zwierzęcych, ale też miodu, krwi, mydła, a nawet moczu. Praktycznie każdy malarz miał kiedyś własne, zazdrośnie strzeżone metody otrzymywania farb. Receptura obejmowała nie tylko pozyskanie konkretnych kolorów, ale też proces przygotowania farb do nakładania na płótno. Dzięki temu możemy dziś metodami analitycznymi sprawdzić, czy jakiś obraz jest oryginałem, czy kopią.

Rembrandt van Rijn „Lekcja anatomii doktora Tulpa” (1632).Wikimedia Commons/WikipediaRembrandt van Rijn „Lekcja anatomii doktora Tulpa” (1632).

Na całym świecie w ośrodkach naukowych prowadzi się badania nad składnikami dawnych farb i technologią ich przygotowywania. Nie chodzi tutaj tylko o zaspokojenie zwykłej ciekawości, ale także o wyposażenie w wiedzę ludzi zajmujących się konserwacją dzieł sztuki. Analizuje się np. zmiany barwy niektórych bardzo znanych obrazów. Klasycznym przykładem jest namalowana w latach 1905–1906 „Radość życia” („Le bonheur de vivre”) Henriego Matisse’a. Dominujący na płótnie kolor żółty pochodzi od siarczku kadmu. Z czasem ten w sumie dość młody obraz zaczął tracić barwy – żółć wyblakła albo przybrała odcień brązowy, co zdecydowanie zmieniło kolorystykę dzieła. Chociaż podejrzewano, że podstawowym czynnikiem niszczącym jest światło, to jednak procesy te są skutkiem działania obecnego w powietrzu dwutlenku węgla, powoli przekształcającego siarczek kadmu w biały węglan. Dodatkowo przyspieszają to obecne w pigmencie niewielkie ilości chlorków. Odkrycie istoty reakcji chemicznych może pomóc w uratowaniu nie tylko tego dzieła, bo podobne efekty widać m.in. na kilku wersjach słynnych „Słoneczników” van Gogha. Na ironię zakrawa fakt, że dzieła starych mistrzów z okresu średniowiecza czy odrodzenia zdecydowanie lepiej opierają się wpływowi czasu. Swoją drogą ciekawe, jak długo przetrwają syntetyczne farby używane przez artystów obecnie.

Dłoń jako szablon negatywowy – Perito Moreno, Argentyna (ok. 7300 lat p.n.e.).Wikimedia Commons/WikipediaDłoń jako szablon negatywowy – Perito Moreno, Argentyna (ok. 7300 lat p.n.e.).

Z odrobiną szaleństwa, ale nie zawsze

Raczej rzadko zdarzają się artyści, którzy pracują systematycznie. Do tych nielicznych należał Amerykanin Roy Lichtenstein, autor wielu cenionych prac w stylu pop-artu. Codziennie zasiadał do malowania o godzinie 10:00, a kończył o 17:00. Nie czekał na wenę, nie zrywał się w nocy, bo akurat przyśnił mu się ciekawy pomysł. Prowadził życie godne nudnego księgowego, ale jego dzieła przeszły do historii. Jackson Pollock zaś był całkowitym przeciwieństwem Lichtensteina. Potrafił całymi miesiącami balować, nie tykając farb, a pod nagłym wpływem weny wchodził do studia, malował jeden obraz i sprzedawał go za gigantyczne pieniądze, za które mógł znowu imprezować.

Vincent van Gogh „Gwiaździsta noc” (1889).Wikimedia Commons/WikipediaVincent van Gogh „Gwiaździsta noc” (1889).

Szaleństwo niektórych twórców wynikało z chorób psychicznych. Klasycznym przykładem jest tutaj Vincent van Gogh, cierpiący z powodu epilepsji i częstych napadów depresji. Niektórzy badacze uważają, że jego aktualny stan psychiczny można wprost odczytać z takich obrazów jak słynna „Gwiaździsta noc”. Na płótnie tym widzimy gwiazdy, które nie są punktami, ale raczej przypominają mgławice spiralne. Podobne niespokojne pociągnięcia pędzlem tworzą czasem niebo i chmury na jego obrazach. Na wielu widnieje silnie żarzące się, intensywnie żółte słońce. Profesor patologii Paul Wolf uważa, że lekarz van Gogha zapisywał mu zbyt duże dawki naparstnicy, które oddziaływały silnie na wzrok i powodowały, że artysta mocniej postrzegał barwę żółtą i zieloną. Niezwykłe, a do tego niepokojące są także wizjonerskie obrazy cierpiącego na schizofrenię Hieronima Boscha. Badacze jego twórczości od lat próbują analizować wszystkie występujące w jego obrazach symbole. Niektórzy uznają, że są to typowe wizje chorego umysłu, ale inni twierdzą, że cała twórczość tego artysty zawiera setki ukrytych kodów, nadal czekających na kogoś, kto je w spójny sposób odszyfruje. Ze schizofrenią (ale też innymi poważnymi chorobami) zmagał się przez większość życia także Francisco Goya. Z kolei tacy wielcy twórcy jak Rembrandt, Vermeer czy Botticelli cierpieli prawdopodobnie na zaburzenia afektywne dwubiegunowe (znane jako psychoza maniakalno-depresyjna albo cyklofrenia). Charakteryzuje je huśtawka nastrojów – chory ma okresy manii, które przejawiają się szałem twórczym, ale także agresją (w tym często autoagresją), po czym następuje faza depresyjna, obniżenia nastroju oraz samooceny.

Pędzel? Niekoniecznie!

Malarzy zazwyczaj kojarzymy z rozmaitymi pędzlami. Niektórzy używają ich nieco niestandardowo, tworząc odwrotnym końcem. Są jednak inne sposoby ekspresji artystycznej, a dokładniej – techniki nanoszenia farby na podłoże. Już neandertalczycy używali do malowania palców, więc dziś to nie zaskakuje. Malowanie językiem? W sumie dlaczego nie. Malarz Ani K użył go do namalowania kopii „Ostatniej wieczerzy”, co trwało 5 miesięcy. Dobrze, że używał nie farb olejnych, tylko akwarel.

Wspomniany wcześniej Pollock po prostu chlustał w trakcie tańca farbą na rozłożone w garażu płótno, po czym uzupełniał obraz, nakraplając inne farby z rurek. Z kolei Kira Ayn Varszegi, dysponująca imponującym biustem o rozmiarze 38DD, z powodzeniem wykorzystuje go do nanoszenia farby na płótno. A co będzie najlepsze do namalowania portretu koszykarza? Oczywiście piłka. Znający angielski na pewno domyślą się, czego do malowania używa artysta o pseudonimie Pricasso. Malarze używający do tworzenia obrazów własnej fryzury jawią się przy tym wszystkim jako klasycy.

W wielu przypadkach malarze wspomagali się rozmaitymi substancjami – od alkoholu do syntetycznych środków psychoaktywnych. Po bardzo popularny wśród artystów absynt („zielona wróżka”) sięgali m.in. van Gogh czy Pablo Picasso. Podejrzewano, że za pojawianie się stanów psychodelicznych odpowiadał zawarty w nim tujon (związek organiczny występujący m.in. w tui i piołunie), ale ostatnie badania pokazują, że to jednak mit. Absynt działa tak jak inne alkohole, a za resztę odpowiadała autosugestia. Tak czy inaczej, „zielona wróżka” była inspiracją co najmniej kilku interesujących dzieł sztuki.

Mika – mikrofotografia minerału.Wikimedia Commons/WikipediaMika – mikrofotografia minerału.

Malarstwo niekoniecznie musi być realistyczne

Podobnie jak wszystkie dziedziny sztuki, tak i malarstwo ewoluowało przez wieki. Rysunki naskalne stawały się coraz bardziej złożone, obejmowały coraz więcej szczegółów. W czasach antycznych zaczęto tworzyć m.in. portrety, co wymagało sporej precyzji. W średniowieczu dominowała oczywiście tematyka religijna – Kościół był jednym z głównych sponsorów artystów. Jeśli jednak popatrzymy na ówczesne obrazy, zauważymy, że były one dość odległe od realizmu – postaci były bardzo nieproporcjonalne, „gotyckie”, najczęściej ciała były przesadnie szczupłe i bardzo wysokie. W wielu przypadkach na twarzach widoczne jest mocne cierpienie. Wielkim przełomem było zastosowanie perspektywy w renesansie. Dzięki temu obrazy z czasów odrodzenia są już często zbliżone do dzisiejszych fotografii. Wielka w tym zasługa artystów, którzy tworzyli precyzyjne studia anatomiczne – zachowało się sporo szkiców Leonarda da Vinci, który przykładał dużą wagę do szczegółów. W kolejnych stuleciach zaczęto zwracać uwagę na grę świateł – tutaj mistrzami byli Rembrandt i Caravaggio. Na wielu ich obrazach światłocień ma znaczenie kluczowe. Niektóre postaci znajdują się w głębokim cieniu, choć są namalowane z troską o detale, natomiast silne światło niemal punktowo wydobywa takie elementy jak dłonie czy twarze osób pierwszoplanowych. Widać to np. na jednym z najbardziej znanych obrazów Rembrandta „Lekcja anatomii doktora Tulpa”.

Jan Vermeer „Młoda ­kobieta z ­dzbanem wody” (1660– 1662). Niebieska barwa to droga naturalna ultramaryna (lapis lazuli).Wikimedia Commons/WikipediaJan Vermeer „Młoda ­kobieta z ­dzbanem wody” (1660– 1662). Niebieska barwa to droga naturalna ultramaryna (lapis lazuli).

W XIX w. zaczęto odchodzić od fotograficznego realizmu. Pojawiło się malarstwo impresjonistyczne, co nieuchronnie skierowało myśli artystów w kierunku coraz większej abstrakcji. Zaczęła się zabawa formą oraz barwą. Po zakończeniu II wojny światowej wielką karierę zrobił pop-art (z ang. popular art – sztuka popularna). Było to swoiste odreagowanie traumy wojennej, szarości świata i wszechobecnych ruin. Znane już z przełomu XIX i XX w. komiksy, wcześniej czarno-białe, nabrały mocnych barw, rysunek stał się wyrazisty, często abstrakcyjny. Pop-art bardzo często wykorzystywano w reklamie, ponieważ silnie przemawiał do widza. Równolegle do tego nurtu zaczął się rozwijać op-art (ang. optical art – sztuka optyczna). Ten kierunek sztuki odchodzi od prezentowania obiektów rzeczywistych, natomiast jego celem jest gra kształtem, barwą czy fakturą. Efektem często są złudzenia optyczne. Najczęściej mamy tutaj powtarzające się wzory geometryczne, nieco podobne do tych, które można zobaczyć w kalejdoskopie. Dziś malarstwo op-art zastąpiła sztuka komputerowa.

Jedno jest pewne – niezależnie od stylu artyści zawsze lubili szokować. Théodore Géricault kupował nielegalnie w paryskiej kostnicy części ciał, które uwieczniał na swoich płótnach. Równie mroczne dzieła popełnił też Francisco Goya w ramach cyklu znanego jako „Czarne obrazy” – płótna „Dwie staruchy jedzące zupę”, a jeszcze bardziej „Saturn pożerający własne dzieci” porażają realizmem. Kojarzony raczej z pop-artem Andy Warhol namalował kiedyś (bazując na zdjęciu z więzienia Sing Sing) krzesło elektryczne. Osoby cierpiące na arachnofobię na pewno nie pokochają Odilona Redona za jego mroczny obraz przedstawiający uśmiechającego się pająka. Na tym tle prawa część tryptyku „Ogród rozkoszy ziemskich” Hieronima Boscha jawi się niemal jak obrazek dla dzieci.

Zabójcza sztuka

Wielu dawnych artystów cierpiało nie tylko z powodu chorób psychicznych, ale też dlatego, że część składników farb była zwyczajnie trująca. Dotyczy to m.in. kadmu. Pochodne tego metalu mają bardzo żywe kolory – żółte, pomarańczowe, zielone czy też czerwone. Nałożone na płótno nie są już toksyczne, ale ich przygotowanie oznaczało dla artysty wdychanie pyłu kadmowego, który powodował przewlekłe zatrucie. I tak jak w przypadku zatruć wszelkimi metalami ciężkimi objawów nie obserwowano natychmiast. Toksyczne metale odkładają się powoli w tkankach, szczególnie w wątrobie, co powoduje wyniszczenie organizmu.

Inną trucizną był arsen. Związek tego metalu, zwany zielenią Scheelego, powodował zaburzenia neurologiczne oraz schorzenia układu pokarmowego. Z kolei Vincent van Gogh często używał pigmentów zawierających ołów (barwy żółte, pomarańczowe i białe), a ponieważ zwykł w trakcie malowania lizać końcówki swoich pędzli, podejrzewa się, że przewlekłe zatrucie ołowiem (ołowica) stało się jedną z przyczyn jego problemów zdrowotnych. Z bardzo podobnymi kłopotami zmagał się też inny wielki artysta – Caravaggio. Także barwne związki rtęci, które były w szerokim użyciu, są silnie toksyczne.

Vincent van Gogh „Słoneczniki” (1888).Wikimedia Commons/WikipediaVincent van Gogh „Słoneczniki” (1888).

Dziś na szczęście mamy coraz szerszą wiedzę na temat szkodliwości rozmaitych materiałów. Te niebezpieczne zostały niemal zupełnie zastąpione przez pigmenty syntetyczne, niemające aż tak negatywnego wpływu na zdrowie. Jedynie konserwatorzy dzieł malarskich używają jeszcze czasami tych dawnych substancji, ale już z pełną świadomością ich właściwości trujących.


Dziękujemy, że jesteś z nami. Pulsar dostarcza najciekawsze informacje naukowe i przybliża wyselekcjonowane badania naukowe. Jeśli korzystasz z publikowanych przez Pulsar materiałów, prosimy o powołanie się na nasz portal. Źródło: www.projektpulsar.pl.

Wiedza i Życie 3/2019 (1011) z dnia 01.03.2019; Sztuka; s. 42
Oryginalny tytuł tekstu: "Malarstwo – tajemnice warsztatu"