Eksperci od lat spierają się o to, czy nieletnich przestępców ­lepiej karać, czy wychowywać. Eksperci od lat spierają się o to, czy nieletnich przestępców ­lepiej karać, czy wychowywać. Jan H Andersen / Shutterstock
Człowiek

Małolaty za kraty

Amerykańscy sędziowie bez skrupułów skazują niepełnoletnich przestępców na dożywocie, i to bez prawa do warunkowego zwolnienia. To ewenement na skalę światową.

Joe Sullivan miał 13 lat, kiedy dowiedział się, że resztę życia spędzi w więziennej celi. W 1989 r. wraz z dwoma kolegami włamał się do domu 72-letniej kobiety, z którego ukradli kilka wartościowych rzeczy. Dzień później banda wyrostków wróciła w to samo miejsce, tym razem dopuszczając się gwałtu na ofierze. Sullivan przyznał się do włamania, choć zapewniał, że nie miał pojęcia, iż koledzy wrócili tam dzień później, a już tym bardziej nic nie wiedział o żadnym gwałcie. Sędziego z Florydy tłumaczenia nie przekonały i skazał nastolatka na dożywocie bez możliwości zwolnienia warunkowego. Okrzyknięto go wówczas najmłodszym przestępcą w USA, co do którego orzeczono tak wysoką karę.

Sullivan z sali rozpraw trafił prosto do więzienia, gdzie umieszczono go razem z dorosłymi. Spędził tam większą część swojego 42-letniego życia. Przez cały ten okres kilka razy go pobito, padł ofiarą gwałtu, a wreszcie stwardnienie rozsiane przykuło go na stałe do wózka. I mimo że wiele organizacji pozarządowych apeluje o złagodzenie jego wyroku, sędziowie nadal pozostają niewzruszeni. Zresztą nie tylko w przypadku Sullivana. W amerykańskich zakładach karnych ponad 2,5 tys. więźniów odsiaduje wyroki dożywocia, na które zostali skazani jako niepełnoletni. Społeczeństwo nie bardzo wie, jak postępować wobec tych, którzy okazali się wystarczająco dojrzali, by zabijać i gwałcić, ale niedostatecznie dojrzali, by odpowiadać za swoje czyny jak dorośli. Spór o to, w jaki sposób karać młodocianych przestępców, trwa od lat.

System pełen wad

Amerykański wymiar sprawiedliwości znany jest ze swojej surowości. W więzieniach za oceanem przebywa obecnie ponad 2,3 mln osadzonych, czyli 25% wszystkich więźniów na świecie. Nawet w Chinach jest ich o pół miliona mniej, choć populacja Państwa Środka pięciokrotnie przewyższa amerykańską. Skąd te dysproporcje, i to w kraju uchodzącym za ostoję światowej demokracji? – To wynik wadliwego systemu – mówi Jaron Browne z organizacji pozarządowej POWER (People Organized to Win Employment Rights), która zajmuje się obroną praw obywatelskich. Jego konsekwencją jest drakońska penalizacja młodocianych przestępców. Raport ONZ, dotyczący dożywotniego więzienia, krytykuje wprost Stany Zjednoczone za najwyższy na świecie odsetek skazanych, którym zasądzono dożywocie, nim ukończyli 18. rok życia. I to bez możliwości skrócenia wyroku. W USA jest ponad 2,5 tys. takich osób: najwięcej w Pensylwanii (472), Michigan (356), na Florydzie (355), w Kalifornii (293) i Luizjanie (228). „Szkody psychiczne i fizyczne, jakie wywołuje taka kara u dzieci, powodują, że trzeba ją uznać za okrutną, nieludzką i poniżającą” – czytamy w raporcie.

Stany Zjednoczone jako jedno z nielicznych państw nie ratyfikowały do tej pory konwencji Narodów Zjednoczonych dotyczącej praw dziecka z 1989 r. Dokument zakazujący m.in. odbierania prawa łaski nieletnim dożywotnim skazańcom został wprawdzie podpisany przez amerykańskie władze 23 lata temu, ale do dziś nie został ratyfikowany. „Żadne ponadnarodowe organizacje nie będą nam narzucać, jak mamy wychowywać dzieci i jak wymierzać sprawiedliwość” – grzmi wpływowa wśród republikanów Heritage Foundation, która uważa konwencję za próbę odebrania Ameryce kontroli nad jej wewnętrznymi sprawami. Konwencję ratyfikowały 194 kraje, a USA stanęły u boku takich państw jak Somalia i Sudan Południowy, które tego nie zrobiły.

Amerykańskie prawo nie jest jednolite pod względem orzekania kar. Organizacja Equal Justice Initiative zwraca uwagę, że zaledwie kilka stanów zakazuje skazywania nieletnich na karę dożywocia bez możliwości redukcji wyroku za dobre sprawowanie (wśród nich Alaska, Kolorado, Kansas, Nowy Meksyk i Oregon). Pozostałe nie mają w tym względzie ograniczeń, choć przyznać trzeba, że wiele dobrego zrobiło orzeczenie Sądu Najwyższego z 2012 r.: skazywanie dzieci na dożywocie bez możliwości warunkowego zwolnienia za czyn inny niż morderstwo jest niezgodne z VIII Poprawką do konstytucji. W następstwie decyzji sądu 24 stany wprowadziły obowiązkowy okres, po którym musi nastąpić rewizja wyroku. Jedne umożliwiają ponowny powrót do sprawy już po 15 latach, inne, jak choćby Tennessee, dopiero po 51 latach odsiadki. Oznacza to, że takie osoby jak Cyntoia Brown będą mogły ubiegać się o zwolnienie warunkowe dopiero po 69. urodzinach. Nastolatka trafiła za kratki w wieku 16 lat za zabójstwo. Była prostytutką, a zabity przez nią mężczyzna jej klientem. Przyznała się do winy, ale twierdziła, że działała w samoobronie. Sąd nie uznał żadnych okoliczności łagodzących i wymierzył jej karę dożywotniego pozbawienia wolności. Dziś gwiazdy z całego świata za pomocą mediów społecznościowych domagają się jej uwolnienia. „Coś jest okropnie nie w porządku, gdy system ułaskawia gwałcicieli, a ich ofiary dostają dożywocie” – napisała na Instagramie Rihanna. Akcja #FreeCyntoiaBrown (uwolnić Cyntoię Brown) ma dziś kilkaset tysięcy zwolenników. Internauci postulują o prawo łaski dla 29-letniej obecnie kobiety, która kończy w więzieniu studia licencjackie i wykazuje się wzorowym zachowaniem.

„Kiedy dziecko wchodzi w konflikt z prawem, nadrzędnym celem powinno być stworzenie mu jak największych szans reintegracji ze społeczeństwem, a nie odebranie mu tej szansy na zawsze” – pisali działacze Amnesty International w liście do gubernatora Illinois Pata Quinna, by skorzystał z prawa łaski i zwolnił inną więźniarkę, Jacqueline Montanez. Dziewczynka, gdy miała siedem lat, została zgwałcona przez ojczyma, szefa lokalnego gangu narkotykowego. Wiele razy uciekała z domu, aż wreszcie związała się z konkurencyjnym gangiem. W 1992 r., mając 15 lat, zabiła dwóch członków gangu swojego oprawcy. Dostała za to dożywocie bez prawa do warunkowego zwolnienia.

Ale o ile łatwiej nam oceniać całą sytuację przez pryzmat Cyntoi Brown czy Joe Sullivana, co do których możemy mieć wątpliwości, czy zasądzone wyroki nie są zbyt surowe, o tyle bardziej drastyczne morderstwa wzbudzają często odwrotną reakcję. W więzieniu przebywa m.in. Eric Smith, który jako chłopiec nie cieszył się popularnością wśród rówieśników. Koledzy dokuczali mu i wyszydzali go z powodu odstających uszu i rudych włosów. Eric postanowił odreagować w najbardziej okrutny i przerażający sposób. Mając 13 lat, zwabił przypadkowego 4-latka do lasu, skrępował mu ręce, po czym udusił. Jakby tego było mało, dla pewności zmiażdżył mu głowę ogromnym kamieniem, a następnie zbezcześcił zwłoki. Mimo porażających okoliczności sąd nie odmówił Smithowi prawa do warunkowego zwolnienia. Choć do tej pory przebywa w więzieniu, konsekwentnie składa podania, kiedy tylko nadarza się taka możliwość.

Podstawowy problem polega na tym, że morderstwa popełniane przez najmłodszych nadal należą do rzadkości, przez co wymiar sprawiedliwości nie opracował jednolitych procedur radzenia sobie z nimi. Cała dyskusja sprowadza się tak naprawdę do sporu, czy młodocianych zbrodniarzy powinniśmy bardziej karać, czy bardziej resocjalizować.

Społeczne rewolucje

Historia karania dzieci za łamanie prawa jest długa i kręta. W przeszłości młodociani przestępcy wielokrotnie stawali przed sądem i orzekano wobec nich kary takie same jak wobec dorosłych: za kradzież groziły im więc odcięcie ręki lub nawet szubienica. Różnica polegała na tym, że nie zawsze owe kary wykonywano. Bywało, że nad młodocianymi złoczyńcami litowano się i wypuszczano ich na wolność. Tak było w przypadku 10-letniego Williama Yorka, którego historię upubliczniło archiwum londyńskiego więzienia Newgate. 13 maja 1748 r. chłopiec pokłócił się z 5-letnią koleżanką. Gdy dziewczynka wybiegła na ulicę, William pobiegł za nią z nożem w ręku. Kilka razy dźgnął, po czym jeszcze żywą zakopał w kupie gnoju. Chłopiec działał z zimną krwi, starannie zacierając ślady: „Obmył nóż z krwi, odniósł do domu, usunął krew z odzieży, a ubranie dziewczynki ukrył w nieużywanym pomieszczeniu; następnie zszedł do sali jadalnej, gdzie spokojnie spożył śniadanie”. I choć za morderstwo został skazany na śmierć przez powieszenie, wypuszczono go z uwagi na „niewinny wiek”.

Dzieci wychowywane przez ulicę, które parały się złodziejstwem i notorycznie wchodziły w konflikt z prawem, żyły w każdej epoce. Nigdy nie patrzono na nie przychylnym okiem, ale w XIX w. dyskusja o tym, co powinno z nimi zrobić społeczeństwo, przybrała na sile. Ogromny wpływ na rozwój resocjalizacji wśród nieletnich miały działania angielskich pedagogów, m.in. Mary Carpenter. To właśnie ona utworzyła w 1852 r. w Bristolu pierwszą szkołę mającą naprawiać krnąbrne charaktery młodocianych rozbójników. Już sama nazwa napawała nadzieją – reformatorium – i rzeczywiście taka forma wychowawcza szybko zyskała poparcie społeczne. Dwa lata po powstaniu ośrodka brytyjski parlament przyjął akt o młodocianych przestępcach, który zakazywał wysyłania do więzień osób poniżej 16. roku życia. Zamiast za kratki miały one trafiać do jednego z reformatoriów, a tych z każdą dekadą przybywało. Pomimo skromnych warunków stanowiły lepszą opcję niż więzienie. Brytyjczycy byli dumni ze swojego systemu penitencjarnego aż do roku 1910, kiedy wyszło na jaw, że w jednym z ośrodków bito i poniżano podopiecznych. Nie chodziło o kary cielesne, bo w tamtych czasach powszechnie je stosowano, ale o brutalne pobicia – kilku chłopców miało nawet umrzeć. Z czasem reformatoria zastąpiono zakładami poprawczymi. Niestety żadne instytucje nie poradziły sobie z problemem przestępczości wśród nieletnich.

Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Mary Carpenter resocjalizowała brytyjskie nastolatki, w Stanach Zjednoczonych eksperymentowano z zamkniętymi szkołami dla nieletnich przestępców. Jednym z takich miejsc był nowojorski House of Refuge, dom poprawczy dla dzieci zatrzymanych za kradzieże i włóczęgostwo. Podopiecznych uczono pisać i czytać, wpajając im przy okazji chrześcijańskie ideały. Podobne placówki powstawały w innych amerykańskich miastach. By odciążyć system sądownictwa, w 1899 r. powołano w Chicago pierwszy sąd dla nieletnich, w którym rozpatrywano sprawy przeciw osobom poniżej 16. roku życia. Sędzia występował jako surowy, ale przychylny podsądnemu rodzic, a ławy przysięgłych, adwokatów i prokuratora nie było. Osądzeni trafiali do domów poprawczych lub wracali do rodzinnych domów, gdzie obejmowano ich dozorem policyjnym. Chicagowski eksperyment przyjął się w całych Stanach Zjednoczonych, a nawet niektórych krajach Europy.

Szybko okazało się, że nowy system miał swoje ograniczenia. Problem polegał nie tyle na jakości kształcenia, ile na ograniczonych możliwościach rozwoju. Przełom XIX i XX w. to ogromny wzrost przestępczości wśród nastolatków. W Nowym Jorku nieletni popełniali w tym czasie 80% wszystkich przestępstw! Brakowało czasu, sił i środków, by każdemu poświęcić wystarczająco dużo uwagi. Inna sprawa, że młodzi ludzie stawali się coraz bardziej brutalni. Uwagę opinii publicznej zwróciły szczególnie sprawy zabójstw z marca 1874 r. w Bostonie 10-letniej Katie Curman oraz 4-letniego Horace’a Millena. Oprawca tak mocno poderżnął gardło chłopcu, że omal nie odciął mu głowy. Winny okazał się 14-letni Jesse Pomeroy, który przyznał się do morderstw, ale nie wyjawił motywów. Sędzia skazał go na karę śmierci, lecz nie zgodził się na nią gubernator, wobec czego zamieniono ją ostatecznie na dożywocie. Pomeroy spędził resztę życia w więzieniu, gdzie zmarł w 1932 r. Nigdy nie okazał skruchy, przez co w debacie publicznej wielokrotnie przedstawiano go jako przykład zbyt „pobłażliwej” kary. Małoletnich morderców szybko zaczęto więc sądzić tak jak dorosłych, a sądy dla nieletnich zajmowały się wyłącznie drobnymi przewinieniami.

Zmiana w podejściu do młodocianych przestępców była wyraźna. Kiedy w 1944 r. w Karolinie Południowej aresztowano 14-letniego George’a Juniusa Stinneya pod zarzutem morderstwa dwóch dziewczynek, ława przysięgłych jednogłośnie skazała go na śmierć. Stinney został stracony na krześle elektrycznym jako najmłodszy w historii amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości. Ale ta sprawa miała drugie dno, rasistowskie, bo George był czarnoskóry – dlatego przez lata wielokrotnie podważano jego wyrok. Ostatecznie w 2014 r. Stinney został oczyszczony z zarzutów m.in. ze względu na nieprawidłowości, które ujawniono w związku z jego przesłuchaniami.

Skazanie go jednak na śmierć w tak młodym wieku doskonale oddaje nastroje, jakie panowały wówczas w Stanach Zjednoczonych. A kara taka orzekana była w tym kraju w stosunku do niepełnoletnich jeszcze do niedawna. Według statystyk tylko w latach 1976–2005 za morderstwa popełnione ze szczególnym okrucieństwem na śmierć skazano 22 nieletnich zbrodniarzy. Wyroki wykonano dopiero po uzyskaniu przez nich pełnoletniości. Dopiero w 2005 r. Sąd Najwyższy zakazał zasądzania kary śmierci, gdy oskarżonym jest osoba niepełnoletnia.

Metody na wychowanie

– Gdyby zaostrzenie kar dla nieletnich było sposobem na spadek przestępczości, to wszystkie kraje by to robiły. A tak nie jest – uważa dr Jerzy Pobocha z Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. Zdaniem specjalisty najlepszym sposobem walki z przestępczością wśród nieletnich jest opieka nad młodymi ludźmi. – Rodzice, szkoła, domy kultury, Kościół. Wszyscy powinni otoczyć troską dzieci. Ich psychika kształtuje się już w pierwszych latach szkoły podstawowej. Przestępczość wśród nieletnich nie jest tylko domeną rozbitych i zdemoralizowanych rodzin. Młodzi zabójcy pochodzą też z tzw. porządnych domów, dlatego tak ważne są pierwsze lata życia dziecka – tłumaczy.

Nasuwa się proste pytanie, czy powinno się skazywać dziecko na karę dożywocia. Nawet jeśli wiemy, że było winne. Z jednej strony trzynasto-, czternastolatek ma już na tyle ukształtowaną świadomość, by zdawać sobie sprawę, że jeśli robi komuś krzywdę, może go zranić, a nawet zabić. Z drugiej – czy na pewno rozumie, co to znaczy? Na tego typu pytania nie ma prostej odpowiedzi. Każdy kraj inaczej reguluje tę kwestię. Według polskiego prawa zakład poprawczy można zastosować wobec dzieci dopiero od 13. roku życia. Przestępstwa dokonywane poniżej tego wieku uznawane są za objawy zdemoralizowania.

Według badań organizacji Sentencing Project, lobbującej w sprawie zmiany prawa w USA, 79% młodocianych przestępców skazanych na dożywocie dorastało w domach, w których byli świadkami przemocy, a prawie połowa doświadczyła jej bezpośrednio na sobie. 40% miało problemy w szkole i specjalny dozór kuratora, a trzy czwarte dziewcząt doświadczyło przemocy seksualnej. Innymi słowy, młodzi ludzie już z domu wynieśli niewłaściwe zachowania, za co społeczeństwo dodatkowo ukarało ich dożywotnim wykluczeniem.

Tak przynajmniej twierdzą działacze organizacji pozarządowych. Jedną z nich jest Jody Kent, dyrektor ogólnokrajowej kampanii na rzecz sprawiedliwych wyroków dla młodzieży (Fair Sentencing of Youth): – Badania pokazały, że nastolatek w odróżnieniu od dorosłego nie jest w stanie ocenić długotrwałych konsekwencji swojego działania. Osoby nieletnie mają mniejszą kontrolę nad swoim zachowaniem, często działają impulsywnie i są podatne na wpływ rówieśników i osób starszych – przekonuje. Pod wieloma względami trudno nie przyznać jej racji. Skazani na dożywocie traktowani są, jakby byli poza systemem naprawczym, nie mają prawa do pracy nad sobą, przejścia z jednej kategorii więźniów do drugiej, rzadko organizuje się dla nich zajęcia kulturalno-oświatowe. Nie rozwijają się ani nie resocjalizują.

Często można usłyszeć, że krzewienie kultu przemocy jest winą Hollywoodu i internetu. Inni wskazują na niedostateczną troskę społeczeństwa o biedne rodziny. Jeszcze inni twierdzą, że to właśnie nadmiar troski przyczynił się do wychowania pokoleń zwyrodnialców i darmozjadów, którzy za ciuchy czy narkotyki są gotowi wejść w konflikt z prawem, a nawet zabić. W efekcie dzisiejsze społeczeństwo jest w zasadzie bezsilne wobec problemu karania nieletnich. Surowe wyroki na ogół nie są środkiem zapobiegającym przestępstwom, a metody stosowane w poprawczakach nie pomagają. Najwyższy wymiar kary też nie wpływa odstraszająco. Trudno więc czasem nie odnieść wrażenia, że system penitencjarno-wychowawczy wraca do punktu wyjścia.

Kamil Nadolski
dziennikarz, popularyzator nauki

Wiedza i Życie 12/2018 (1008) z dnia 01.12.2018; Społeczeństwo; s. 64

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną