Mirosław Gryń / Archiwum
Człowiek

Marcin Napiórkowski: Opowiadajmy świat nie przez nagrody i kary, a zadania do wykonania

„Naprawić przyszłość. Dlaczego potrzebujemy lepszych opowieści, żeby uratować świat”, Wydawnictwo Literackie (2022)mat. pr. „Naprawić przyszłość. Dlaczego potrzebujemy lepszych opowieści, żeby uratować świat”, Wydawnictwo Literackie (2022)
Wiele osób myśli, że człowiek podejmuje decyzje na podstawie analizy faktów. Nie, jesteśmy ludźmi i działamy pod wpływem opowieści. Musimy tworzyć nowe, żeby wydobyć się z przeszłości – mówi prof. Marcin Napiórkowski, autor książki „Naprawić przyszłość”.
Leszek Zych/Politykaprof. Marcin Napiórkowski

Prof. Marcin Napiórkowski jest semiotykiem kultury z Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową oraz kulturą popularną. Jego książka „Naprawić przyszłość. Dlaczego potrzebujemy lepszych opowieści, żeby uratować świat” ukazała się 28 września 2022 r. nakładem Wydawnictwa Literackiego.

Edwin Bendyk: – Świat wszedł w fazę interregnum, bezkrólewia, kiedy stary ład już przestaje obowiązywać, ale nowy dopiero majaczy na horyzoncie – twierdził Zygmunt Bauman. A jak pan opisuje współczesną rzeczywistość?

Marcin Napiórkowski: – Zaryzykuję tezę, że żyjemy w kulturze pomyłek. Pomyłka stała się pojęciem niezbędnym do zrozumienia tego, co się wokół nas dzieje.

Lepiej niż kiedykolwiek rozumiemy, że musimy się mylić i nie ma w tym nic złego. Całe dziedziny – np. cywilny transport lotniczy – rozwijają się dlatego, że wypracowały systemowy sposób uczenia się na własnych błędach. Jednocześnie jednak narasta świadomość, że każda kolejna pomyłka może doprowadzić do ostatecznej katastrofy. Wiemy, że są dziedziny, gdzie błędu popełnić nie możemy. Kolejne dziesięć lat nicnierobienia w sprawie katastrofy klimatycznej spowoduje, że przekonamy się, czym różni się katastrofa od pomyłki. Podobnie z majstrowaniem przy arsenale nuklearnym – to może doprowadzić do zagłady gatunku, a nie być „inspirującą lekcją na przyszłość”.

Czym ta sytuacja różni się od świata sprzed 60–70 lat, z początku wyścigu zbrojeń jądrowych? Strach przed konsekwencjami pomyłki był wtedy powszechny.

To prawda, ale wówczas dominowała kultura nieakceptowania pomyłek, inaczej niż dziś, w czasach start-upów. Znam wielu przedsiębiorców, którzy w swoich życiorysach chwalą się nieudanymi przedsięwzięciami, są z nich dumni. Zamiast dyskwalifikować, jak w starej kulturze, porażki są źródłem autorytetu, dowodzą wizjonerstwa, odwagi. I to jest coś jakościowo nowego.

Czy jednak na pewno mamy do czynienia z czymś nowym, czy też raczej z dominacją kultury amerykańskiej? O niej jeszcze przed modą na start-upy mówiono, że sprzyja innowacyjności, bo nie karze przedsiębiorców za porażki?

Ideologia – nazwijmy ją – kalifornijska, rodem z Doliny Krzemowej, oddziałuje na cały świat w sposób często nieświadomy. Poprzez kulturę popularną i etos promowany w filmach hollywoodzkich, ale także poprzez rozwiązania instytucjonalne, np. modele finansowania. Dziś można dokonać przeskoku z fazy start-upowej do giełdowej bez testu rzeczywistości, czyli bez pokazania ukończonego produktu. Można sprzedać pomysł, który obarczony jest ryzykiem porażki. I nie chodzi o oszustwo, o wciskanie głupkom kamienia filozoficznego. To racjonalna strategia zakładająca, że inwestycja w dwadzieścia przedsięwzięć, z których każde ma zaledwie dziesięcioprocentową szansę powodzenia, może być decyzją sensowną, jeżeli zwrot z każdego sukcesu jest odpowiednio wysoki.

Ale jak w takiej kulturze odróżnić przedsięwzięcia ryzykowne, ale obiecujące, od jawnych szwindli? Elisabeth Holmes, założycielka start-upu Theranos, obiecywała cudowne urządzenie do zautomatyzowanych analiz medycznych wykonywanych z jednej kropli krwi. Holmes zachwycały się media, na jej pomysł dali się nabrać najwytrawniejsi inwestorzy. A okazało się, że nie istnieje nic poza opowieścią.

Nie znam sprawy aż tak dokładnie, by ją analizować w szczegółach. Zwrócę uwagę na dwie kwestie. Dziś znaczna część majątków najbogatszych ludzi na świecie nie jest kreowana poprzez sprzedaż produktów i usług na rynku, tylko poprzez ruchy wycen na giełdzie. Jeden tweet Elona Muska może wywołać ruchy miliardów dolarów – w kulturze pomyłki wyceniamy idee, a nie rozwiązania.

Sprawa druga to nasza podatność na opowieści – nikt nie jest od niej wolny, ani ja, ani pan, ani zawodowi inwestorzy. Holmes wykorzystała silnie zakorzenioną w naszej kulturze fantazję o możliwości uzyskania szybkiej odpowiedzi o stanie organizmu.

Istotą narracji powinno być wyzwanie, które trzeba podjąć, by mogło być lepiej. W ten sposób świat nie jest opowiadany poprzez nagrody i kary, tylko przez zadania do wykonania.

Uczestniczyłem w projekcie badawczym, w którym analizowaliśmy przekaz firm medycznych. Okazało się, że oczekiwania pacjentów są kreowane m.in. przez popularne dzieła science fiction, na przykład „Star Trek” czy „Gwiezdne wojny” – to tam właśnie pojawiają się urządzenia do szybkich diagnoz, a za nimi cała kosmiczna medycyna zdolna poradzić sobie z najcięższymi przypadkami. Obietnica uruchomiła opowieści, jakimi nasiąkliśmy za sprawą kultury popularnej. Chcieliśmy uwierzyć, że mogą stać się rzeczywistością.

Jeszcze jeden przykład: badaliśmy społeczne postrzeganie nowych technologii w rolnictwie. Analizowaliśmy, co piszą ludzie na forach i w mediach społecznościowych na temat eksperymentalnych pól obsianych uprawami GMO. Ze zdumieniem dostrzegłem w komunikatach jeden wzór, systematycznie powtarzającą się frazę „pewnego dnia wyłączą wam prąd, a to ucieknie”. Skąd nagle prąd i uciekające rośliny? – zastanawialiśmy się. W końcu trafiliśmy na ilustrację z pierwszej części „Parku jurajskiego”. Tam właśnie pojawia się zdanie, które dla osób konfrontujących się z doświadczeniem GMO na polach stała się kluczem porządkującym i wyjaśniającym doświadczenie spotkania z nieznanym.

Nagle się okazuje, że kluczowe dla przetrwania naszego gatunku decyzje podejmujemy w oparciu o filmy fantastyczne!

Chce pan powiedzieć, że opowieści są silniejsze od faktów? Że nie ma sensu edukacja polegająca na cierpliwym wyjaśnianiu, że nawet jak wyłączą prąd, to nic nie ucieknie?

Wiele osób myśli, że człowiek to komputer i podejmuje decyzje na podstawie analizy faktów. Nie, jesteśmy ludźmi i działamy pod wpływem opowieści, zwłaszcza jeśli chodzi o decyzje odnoszące się do przyszłości i nieznanych tematów, kiedy nie możemy posłużyć się pamięcią własnych pomyłek. Wtedy odwołujemy się do zapamiętanych opowieści, na przykład filmowych.

Rozwiązaniem nie jest próba uwolnienia nas od opowieści, lecz raczej staranne tworzenie lepszych. Rzecz w tym, żeby za nimi stały fakty. Ale nie brakuje przykładów na to, że decyzje o globalnych konsekwencjach podejmowane są mimo braku uzasadniających ich faktów.

Jak decyzja o agresji na Irak w 2003 r.? Collin Powell w ONZ argumentował za koniecznością ataku, posługując się prezentacją multimedialną odwołującą się do nieistniejących danych wywiadowczych.

Tak, to dobry przykład pokazujący, że także decyzje o wojnach podejmowane są na podstawie opowieści, i to one służą mobilizacji społeczeństw.

Mistrzami w ich tworzeniu wydają się Rosjanie. Nie chodzi mi o zdolność omotania własnego społeczeństwa narracją o nazistowskim reżimie w Kijowie – zdumiewa jej skuteczność na Zachodzie. Niedawno słuchałem Jeffreya Sachsa, który słowo w słowo powtarzał słowa Putina o prowokacji NATO i rusofobach otaczających Wołodymyra Zełenskiego.

Odwrócę kwestię – w tym kontekście zdumiewa niezwykła odporność polskiego społeczeństwa na tę propagandę i nasza konsolidacja w sprawie wojny w Ukrainie.

Dlaczego to jest aż tak zaskakujące? Może po prostu pomagają nam w tym antyrosyjskie skrypty w opowieściach o polskiej historii.

To nie takie proste. Kilka miesięcy przed agresją na Ukrainę baliśmy się, że niewielkie grupki uchodźców przekraczających granicę polsko-białoruską rozpuszczą nasze DNA i zniszczą polską kulturę. Chwilę później otworzyliśmy – i to dosłownie – drzwi naszych domów na miliony uchodźców z Ukrainy. To nie było oczywiste.

Badania społeczne pokazują, że przed wojną bardzo silne były w Polsce nastroje antyukraińskie, karmione stereotypami, krwawą historią i współczesnymi lękami np. o konkurencję na rynku pracy. Dlaczego to wszystko ustąpiło 24 lutego? Jedno z wyjaśnień jest takie, że uznaliśmy tę wojnę za swoją, dotyczącą nie tylko Ukraińców, ale także nas samych. A kiedy czujemy się częścią jakiegoś procesu, zdolni jesteśmy do rzeczy niezwykłych. Ofiary wojny w Sudanie czy Jemenie nie mogą liczyć na podobną empatię, bo tamtych wojen nie rozumiemy. Uciekający stamtąd ludzie jawią się obco, jak zagrożenie.

W swej najnowszej książce opisuje pan historie pacjentów, którzy na skutek doznanych chorób lub zabiegów medycznych utracili poczucie przyszłości. Czy takim pacjentem nie jest też polskie społeczeństwo – zdominowane przez przeszłość, ciągle próbujące wygrywać dawno przegrane bitwy?

W społeczeństwie pomyłek zwrócenie się w przyszłość jest sprawą kluczową, bo uzasadnia podejmowanie kolejnych prób. Dla społeczeństwa zanurzonego w przeszłości pomyłki są destrukcyjne – prowadzą do nieustannego rozdrapywania ran, poszukiwania winnych, traumatyzowania się.

Polska osuwa się coraz bardziej w kulturę przeszłości. Po 2004 r. (otwarcie Muzeum Powstania Warszawskiego) to się nasiliło. Wszystkie strony politycznego sporu dały się wciągnąć w dyskusję narzuconą przez obecnie rządzących. A ich zdaniem rozwiązania dla naszych problemów tkwią w przeszłości, ona jest kluczem do naszej duszy. To nie przypadek, że spieramy się o przedmiot „Historia i teraźniejszość”, choć lepiej byłoby wprowadzić do szkół „Teraźniejszość i przyszłość”. Prawica zdołała narzucić swoje metafory organizujące dziś społeczną wyobraźnię. Przekonanie, że żyjemy w jakiejś twierdzy, że oblegają ją jacyś inni, że musimy się przed nimi bronić, bo chcą rozpuścić nasze kulturowe DNA, że możemy być dumni z tego, jacy jesteśmy.

Niewielką pociechą jest to, że Polacy nie są osamotnieni. Węgry Viktora Orbána z ciągłym przywoływaniem świetności czasów sprzed traktatu w Trianon, Erdoğan posługujący się serialami historycznymi, by umacniać przekonanie o tureckiej wielkości, Donald Trump chcący ponownie uczynić Amerykę wielką, brytyjscy brexitowcy. Jak więc widać, to szerszy problem.

Jak mu przeciwdziałać?

Nie powinniśmy podejmować tak narzuconej dyskusji i wynikającej z niej narracji. Walka o lepszą przeszłość nie ma sensu, bo z prawicowymi populistami jej nie wygramy. Oczywiście, należy prostować jawne kłamstwa, ale w wymiarze strategicznym musimy przenieść ciężar sporu na przyszłość.

Taki zwrot nie oznacza porzucenia historii i pamięci. Musimy jedynie zacząć myśleć o nich inaczej. Dziś koncentrujemy się na datach, bitwach i imionach wodzów oraz królów. A wyobraźmy sobie zupełnie inną lekcję historii. Na przykład pokazującą związek rozwoju średniowiecznych miast z gęstością energetyczną drewna bukowego będącego głównym nośnikiem energii oraz z jego malejącymi zasobami. Chodzi o to, żeby spór w obrębie opowieści zarówno tych historycznych, jak i odnoszących się do przyszłości nie dotyczył samych politycznych wyobrażeń, tylko był zakorzeniony w rzeczywistości, której kluczowym aspektem są prawa fizyki. Zasady zachowania energii nie zawiesi nawet prezes PiS, co doskonale ilustruje narastający kryzys energetyczny.

No dobrze, jak jednak dokonać przesunięcia z przeszłości w przyszłość?

Po pierwsze, musimy uwierzyć, że to możliwe. Ale zwrot nie może polegać na próbie odzyskania języka lat 90. i liberalnej, technooptymistycznej wiary, że tylko jedna droga prowadzi do nieuchronnie lepszej przyszłości.

Ja jestem zwolennikiem myślenia w kategorii wyzwań. To taka struktura narracyjna, jak w baśni lub „Armageddonie” z Bruce’em Willisem, kiedy w kierunku Ziemi leci asteroida i trzeba powstrzymać katastrofę. Jej istotą nie jest obietnica, że będzie świetnie – jak opowiadano w latach 90. To nie jest też straszenie i mowa o upadku, z czym mamy do czynienia dzisiaj. Istotą jest wyzwanie, które trzeba podjąć, by mogło być lepiej. W ten sposób świat nie jest opowiadany poprzez nagrody i kary, tylko przez zadania do wykonania. Wiele badań pokazuje, że narracja wyzwań może być bardzo mobilizująca i politycznie skuteczna, zwłaszcza w społeczeństwie pomyłek.

Dlaczego by więc nie zacząć opowiadać o Polsce jako start-upie, w którym mogą powstawać rozwiązania dla lokalnych i globalnych problemów? Taka opowieść może być przekonująca nie tylko dla liberalnego, wielkomiejskiego elektoratu. Można w niej przechwycić kody wykorzystywane przez prawicę: dumy, patriotyzmu, wyjątkowości, rywalizacji. Tak, inwestowałbym w przyszłość i w politykę wzywań.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną