. . Mirosław Gryń / Archiwum
Człowiek

O roli zapachów w komunikacji społecznej ludzi wiemy zaskakująco mało

Czy o przyjaźni od pierwszego wejrzenia decyduje woń ciała? Jaki wpływ ma na przyciąganie seksualne?

Spotkanie choć raz osoby, do której od samego początku czuje się „chemię”, to powszechne doświadczenie. Czy w nawiązaniu takiej przyjaźni od pierwszego wejrzenia może decydować zapach? Taką intrygującą hipotezę przetestowali izraelscy badacze (m.in. z prestiżowego Weizmann Institute of Science), a uzyskane wyniki opisali w „Science Advances”.

Uczeni zaprosili do eksperymentu 20 par tej samej płci (10 przyjaciółek i 10 przyjaciół), które wcześniej zadeklarowały, że ich relacja rozpoczęła się właśnie od błyskawicznego poczucia znalezienia bratniej duszy. Wszyscy zostali wyposażeni w bezwonne mydła oraz poproszeni, by przez pewien czas nie spożywali aromatycznego jedzenia (np. indyjskich potraw), jak również nie stosowali dezodorantów, perfum i balsamów do ciała. Przez dwie noce mieli też spać w przekazanych im bawełnianych T-shirtach.

Koszulki te zostały zebrane przez naukowców i poddane dwóm testom. Pierwszy przeprowadził „elektroniczny nos”, czyli urządzenie wykorzystujące 10 czujników chemicznych do określania składników zapachowych próbek. Maszyna przeanalizowała woń T-shirtów i na podstawie ich podobieństw dobierała właścicieli koszulek w pary. Ponieważ jednak nos człowieka jest nieporównanie czulszy od elektronicznego, o ocenę poproszono też ludzi. Mieli oni wywąchać, czy wśród zaprezentowanych im trzech koszulek znajdują się te należące do dwojga przyjaciół. Okazało się, że i maszyna, i ludzie potrafią wskazać przyjaźniące się pary – z prawdopodobieństwem większym niż przypadkowe.

Na tym jednak badacze nie poprzestali. Do kolejnego etapu eksperymentu zaprosili siedemnaścioro nieznających się ochotników, których losowo dobierali w dwójki tej samej płci: każdy z każdym stawał w odległości pół metra (pozwala ona poczuć woń drugiej osoby) i przez dwie minuty, nie odzywając się ani słowem, na przemian naśladował ruchy rąk partnera. Następnie wszystkich proszono, by opisali bliskość, jaką poczuli w stosunku do osoby z pary. Z danych wyłoniła się subtelna korelacja pomiędzy podobieństwem zapachów ciała (typowanych przez „elektroniczny nos”) a większym poczuciem bliskości z partnerem z „gry w lustro”. „Jest chemia w chemii społecznej” – tak izraelscy naukowcy zatytułowali swoją publikację. Ale sprawa wcale nie wydaje się jeszcze przesądzona.

Po pierwsze, ich eksperyment wymaga powtórzenia przez inne grupy naukowców. Leslie Kay, badaczka węchu z wydziału psychologii University of Chicago, zwróciła uwagę w rozmowie z „The Scientist”, że efekty uzyskane przez Izraelczyków nie są statystycznie „mocne”. Po drugie – to także uwaga Kay – co było pierwsze – jajko czy kura? Z wielu dotychczasowych badań wynika bowiem, że na przyjaciół wybieramy ludzi podobnych do nas: wiekiem, poziomem wykształcenia, światopoglądem, wyglądem, stylem życia. Wszystko to wpływa przecież na zapach naszych ciał: mają podobną woń, bo żyjemy podobnie.

Izraelczycy planują kolejne eksperymenty. Będą manipulować zapachami i na tej podstawie badać zachowania społeczne ludzi, skanując również aktywność ich mózgów.

Aromat przeszłości

Nauka zawsze miała kłopot z ludzkim powonieniem. Częściowo wynika to z faktu, że w XIX w. rola tego zmysłu została zdegradowana przez ówczesnych luminarzy. Paul Broca – francuski lekarz, anatom i antropolog, który wsławił się m.in. odkryciem obszaru mózgu odpowiedzialnego za mowę – podzielił ssaki na węchowe i awęchowe. Człowieka zaliczył do tej drugiej grupy. Jego zdaniem nasz gatunek pozostaje wrażliwy na pewne zapachy, ale w toku ewolucji struktury anatomiczne odpowiedzialne za powonienie uległy znaczącemu zmniejszeniu. Podobnie uważał Karol Darwin. Zygmunt Freud podejrzewał zaś, że zainteresowanie wonią ciała to objaw cofnięcia się do czasów naszych dalekich przodków i być może sygnał zaburzenia psychicznego. Poglądy tych uczonych wpłynęły na przekonanie, że wytworzyliśmy tak sprawną komunikację za pomocą mowy, wzroku i dotyku, że zapach przestał być potrzebny do odczytywania sygnałów społecznych.

Jednak w ostatnich dekadach pogląd ten zaczął być mocno kwestionowany. Okazało się, że chociaż opuszka węchowa (część kresomózgowia istotna dla zmysłu powonienia) jest mniejsza w relacji do całego mózgu, gdy porówna się człowieka z superwęchowymi gatunkami (np. myszami czy psami), to jednak zawiera podobną liczbę neuronów. I to mających więcej wzajemnych połączeń. Dlatego ludzie potrafią świetnie podążać za jakimś zapachem w otwartym terenie, a nawet zarejestrować np. woń pojedynczej muszki owocowej w kieliszku wina.

Problem polega na tym – jak piszą naukowcy w obszernym artykule podsumowującym wiedzę o ludzkim węchu, który ukazał się dwa lata temu w czasopiśmie „Philosophical Transactions B” – że większość badań dotyczących psychologii człowieka, przeprowadza się w populacjach WEIRD, czyli West (zachodnich), educated (wykształconych), industrialized (uprzemysłowionych), rich (bogatych) i democratic (demokratycznych).

Woń duszy

Wśród WEIRD-ów podejście do zapachów uległo dużym zmianom kulturowym. Nieakceptowalna jest na przykład sytuacja, w której woń czyjegoś ciała jest wyczuwalna dla innych. Spowodowało to, że staliśmy się „zdezodoryzowaną małpą”. Tymczasem niezindustrializowane społeczności, takie jak choćby Ongee z archipelagu Andamanów, postrzegają indywidualny zapach jako esencję życia, ucieleśnienie czyjejś duszy.

Woń ma też wymiar społeczny – np. plemiona Tucano z amazońskiej dżungli uczą się rozpoznawać zapach własnej grupy, który kojarzą też z jej przestrzennym zasięgiem, dlatego aktywnie węszą, poruszając się po lesie. Podobne zapachowe rozróżnienia grupowe i klasowe można znaleźć m.in. u etiopskiego ludu Daasanach czy brazylijskiego Suyá.

Ponadto naukowcy najczęściej rekrutują do swoich eksperymentów osoby dorosłe. Tymczasem zapachy wydają się pełnić szczególnie ważną rolę w życiu niemowląt i ich rodziców. Matki preferują np. zapach młodszych dzieci, bo gdy u synów rośnie z wiekiem poziom testosteronu, woń ich ciała staje się dla nich mniej przyjemna.

Niektóre badania sugerują też, że ludzie Zachodu mogli stać się trochę węchowo upośledzeni. Zdolność do wykrywania, rozróżniania, interpretowania oraz opisywania ważnych zapachów spadła u nich poniżej naturalnych możliwości (choć nawet oni, co pokazały eksperymenty z lat 80., potrafią rozpoznać po zapachu T-shirty własne, swoich partnerów, rodzeństwa i dzieci).

Autorzy pracy w „Philosophical Transactions B” podsumowują, że w kwestii ludzkiej komunikacji chemicznej nauka znajduje się dopiero na początku drogi. Potrzebne są nie tylko badania zróżnicowanych kulturowo i wiekowo populacji oraz współpraca specjalistów z chemii, genetyki, mikrobiologii, neuronauki, fizjologii, psychologii, antropologii, etologii, zoologii i biologii ewolucyjnej. Tak skomplikowane jest to zagadnienie.

Bukiet mężczyzny

Może dzięki multidyscyplinarnemu podejściu uda się również rozwiązać jedną z najbardziej intrygujących zagadek dotyczących zmysłu powonienia u człowieka: ludzkich feromonów. Wbrew tezom przemysłu perfumiarskiego głoszącym, że potrafią „podniecać i pobudzać zmysły” i podnosić szanse w oczach płci przeciwnej, nauka nie potwierdza ich istnienia u ludzi. Można nawet zaryzykować konkluzję, że badacze stracili ostatnie dekady na ich bezowocnych poszukiwaniach.

Feromony to grupa bardzo różnorodnych substancji pełniących rolę sygnałów chemicznych służących komunikacji pomiędzy członkami konkretnego gatunku. Wykryto je u wielu przedstawicieli całego królestwa zwierząt, w tym ssaków. Pierwszy raz udało się to zrobić w 1959 r. niemieckiemu biochemikowi Adolfowi Butenandtowi, który zidentyfikował bombikol wydzielany przez samicę jedwabnika morwowego i sygnalizujący samcom, że jest gotowa do zapłodnienia. Feromony mogą jednak pełnić także inne funkcje: od oznaczania drogi do źródła pożywienia, ostrzegania przed niebezpieczeństwem, wzywania do gromadzenia się, aż po wpływanie na interakcje między rodzicami a potomstwem.

Największe emocje zawsze budziły jednak poszukiwania feromonów u człowieka. W 1971 r. prof. Martha McClintock, psycholożka z University of Chicago, opublikowała artykuł, który odbił się szerokim echem nie tylko w kręgach naukowych. Pisała w nim, że kobiety mieszkające razem, np. w więziennej celi, synchronizują swoje cykle menstruacyjne. Wprawdzie nie bardzo potrafiono wyjaśnić ewolucyjny sens tego zjawiska, ale ekscytację budziło to, że panie przekazują sobie jakieś sygnały chemiczne. Głównym podejrzanym stał się oczywiście nieznany jeszcze feromon. Niestety, nie udało się go znaleźć. Podobnie jak powtórzyć „efektu McClintock”, jak nazwano zjawisko synchronizacji cykli.

Porażki poniosły również inne, prowadzone w ciągu ostatnich pięciu dekad, projekty dotyczące ludzkich feromonów. Naukowcom udało się wytypować cztery takie związki chemiczne: androstenon, androstenol, androstadienon i estratetraenol. Te steroidy miałyby m.in. uatrakcyjniać mężczyzn w oczach (a raczej nosach) kobiet. Pojawiły się np. doniesienia, że panie częściej nawiązują kontakt wzrokowy z panami, którzy zostali spryskani mieszaniną androstenonu i androstenolu. Szerokim echem odbiła się też praca szwedzkich naukowców z 2005 r., którzy twierdzili, że mózgi kobiet i homoseksualnych mężczyzn (a konkretnie podwzgórze prawdopodobnie związane z zachowaniami seksualnymi) silniej reagują na androstadienon (będący pochodną testosteronu), zaś heteroseksualnych panów na obecny w kobiecym moczu estratetraenol. Reakcja na te domniemane feromony zależałaby zatem nie od płci, ale od preferencji seksualnych. Tego typu doniesienia zostały jednak skrytykowane przez naukowców, m.in. za kiepską metodologię badań.

Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że wprawdzie u większości ludzi występuje narząd Jacobsona (zwany też nosowo-lemieszowym), ale jest on nieczynny. To ważna struktura, gdyż u wielu zwierząt pełni funkcję „odbiornika” feromonów. Z drugiej strony znane są nauce gatunki, np. króliki i owce, posługujące się „zwykłym” zmysłem węchu do rejestracji feromonowych sygnałów chemicznych.

Zapach matki

Czy to wszystko oznacza, że poszukiwania ludzkich feromonów nie mają większego sensu? Niekoniecznie, jesteśmy bowiem ssakami, więc w toku ewolucji mogły pojawić się substancje odgrywające jakąś rolę w komunikacji społecznej. Może tylko szukaliśmy ich dotąd w złym miejscu: w badaniach koncentrowano się na wydzielinach spod pach WEIRD-ów – przekonuje Tristram Wyatt z University of Oxford w pracy podsumowującej badania nad ludzkimi feromonami (ukazała się w 2015 r. w „Proceedings B”). Tymczasem 95 proc. Chińczyków (i nie tylko) ma wariant pewnego genu sprawiający, że wydzielają pod pachami bardzo mało prekursorów substancji zapachowych produkowanych przez większość osób pochodzenia europejskiego i afrykańskiego.

Warto zatem zająć się całym ciałem i skupić się na bardziej obiecujących obszarach badań. A takim, pisze Wyatt, są np. gruczoły łojowe Montgomery’ego, czyli malutkie guzki otaczające kobiecy sutek. W czasie laktacji mogą one wydzielać jakieś substancje zapachowe, na które reaguje niemowlę. Sugerują to wyniki eksperymentów, w trakcie których śpiącym dzieciom podstawiano pod nos pobraną od kobiet (i to nie zawsze od ich matek) wydzielinę tych gruczołów, na co reagowały odruchem ssania i poszukiwaniem sutków. Jaka substancja może tak działać na niemowlaki? Niewykluczone, że jakiś feromon. Jego odkrycie nie wzbudziłoby tylu emocji, co zidentyfikowanie substancji przyciągającej płeć przeciwną, ale na pewno pomogło w rozwiązywaniu zagadek ludzkiego węchu.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną