CHRIS HELLIER/ALAMY / BE&W
Człowiek

Kobiece ramię zbrojne, czyli co wiemy o wojowniczkach z Dahomeju

Agojie w XIX w. siały postrach wśród okolicznych plemion. W hollywoodzkim filmie „Królowa wojownik” stały się symbolem siły i niezależności. Nie do końca słusznie.

Gdy archeolodzy natrafiają na groby kobiet z bronią i kośćmi ze śladami walk – zwłaszcza na terenach, gdzie antyczni lokalizowali legendarne państwo Amazonek – skojarzenia są oczywiste: musi chodzić o te legendarne, nieustraszone wojowniczki. Tak było w przypadku pochówku zabitej w boju Urartyjki ze wsi Sznoch w Armenii sprzed 2,7 tys. lat czy uzbrojonych po zęby pań z koczowniczych ludów sarmackich z IV i III w. p.n.e. znalezionych w Ukrainie i Rosji. Według antycznych te okrutne, niestarzejące się kobiety, kochające wojnę i zabijające dla przyjemności, żyły właśnie gdzieś na wschodzie Europy. Prawdą jest, że Sarmatki czy Scytyjki musiały nauczyć się bronić siebie i stad podczas nieobecności mężczyzn. Ale mitem jest państwo rządzone przez waleczne kobiety, które wykorzystują partnerów wyłącznie w celach prokreacyjnych, ­zabijają synów i obcinają sobie pierś (amazoi – gr. bez piersi).

Dla Greków i Rzymian mieszkające na rubieżach cywilizacji legendarne wojowniczki były ucieleśnieniem barbarzyństwa i „odwróconego świata”, w którym nie działają kulturowe reguły. Oni nie uznawali kobiet w armii (nawet wysportowane Spartanki nie miały do niej dostępu), a gladiatorki były jedynie rzadkim urozmaiceniem widowisk w I i II w. Znikły z nich zresztą wraz z zakazem Septymiusza Sewera z 200 r.

Równie legendarne są wojowniczki wikińskie. Niby ich istnienie potwierdzają znajdowane w Skandynawii groby kobiet z bronią, jednak sam miecz przy szczątkach to za mało. Ponieważ oręż ten miał znaczenie symboliczne i magiczne, nie może być jednoznacznym dowodem, że jego właścicielka brała udział w wojnach. Teksty z epoki sugerują, że w Skandynawii wychodzenie z ról płciowych wiązało się z potępieniem. Nie można wykluczyć, że pojedyncze Skandynawki potrafiły posługiwać się bronią, ale żołnierek w oddziałach wikińskich raczej nie było.

Kobiet walczących usilnie doszukują się badacze niemal na całym świecie. Budują hipotezy na pojedynczych znaleziskach, takich jak wyposażona w oręż i wytatuowana „wojowniczka” z V w. z Huanaca Cao Viejo w Peru albo pięć kobiet z hełmami i mieczami pochowanych na cmentarzysku w Phum Snay w Kambodży między I a V w. W tych i innych przypadkach żadnych dowodów na istnienie armii kobiet nie ma.

Jest jednak jeden wyjątek – doskonale wyszkolone agojie z afrykańskiego Królestwa Dahomeju (dziś Benin), których armia w latach 40. XIX w. liczyła nawet 6 tys. żołnierek.

Status wywalczony mieczem

Pierwsza wzmianka o agojie pochodzi z 1729 r., ale wiadomo, że istniały wcześniej – w połowie XVII w. król Huegbadja stworzył korpus łowczyń słoni. Według legendy jako strażniczki do pałacu królewskiego wprowadziła żołnierki na początku XVIII w. królowa Hangbè, która najpierw rządziła jako regentka u boku swojego brata bliźniaka, a później na kilka miesięcy sama zasiadła na tronie. Dopiero jednak król Ghezo w połowie XIX w. formalnie włączył agojie do struktur wojskowych Dahomeju – stanowiły one nawet 35 proc. jego sił zbrojnych. I miały swój znaczny udział w tym, że jego państwo zyskało militarną przewagę w regionie.

Królestwo żyło z polowań na ludzi, których później sprzedawano portugalskim handlarzom niewolników. Podstawą tego systemu byli silni władcy, których po śmierci otaczano kultem i którym składano ofiary z ludzi. Ich totalitarne rządy wymagały stałej, dobrze zorganizowanej i umundurowanej armii, która miała wzbudzać strach wśród sąsiadów.

Czarne generałowe

O tym, że Afryka nie bała się kobiet wojowniczek, świadczy nie tylko istnienie agojie w Królestwie Dahomeju, ale też kilka niezwykle walecznych władczyń, które z powodzeniem dowodziły armiami mężczyzn. Jedną z nich była Amanirenas, królowa Kusz w Nubii, która w 30 r. p.n.e. wraz z 30 tys. wojowników zaatakowała armię Rzymian, zanim ta zdecydowała się podbić jej kraj. Wytrwałością na polu bitwy wykazała się też Nzinga Mbande, władczyni ludu Mbundu (Angola), która od 1626 r. prowadziła swoje wojska do walk z Portugalczykami. Największe sukcesy na polu walki miała jednak Yaa Asantewaa, królowa Aszanti (Ghana), która od 1886 aż do 1921 r. bardzo skutecznie walczyła z Brytyjczykami, stojąc na czele swojej armii.

Do armii przymusowo wcielano niewolnice, ale przystępowały do niej też ochotniczki. Przyjmowano jednak tylko te kobiety, które miały do służby predyspozycje fizyczne i psychiczne: były odporne na ból, wytrzymałe i zdeterminowane. Jako rekrutki przechodziły intensywne szkolenia, na które składały się różnego rodzaju ćwiczenia sprawnościowe, m.in. wspinanie się po ciernistych żywopłotach. Ich umiejętności bojowych bali się wszyscy wrogowie i przeciwnicy królestwa.

Na obserwujących je Europejczykach robiły zaś wrażenie piorunujące. Nie mogli się nadziwić, że kobiety mogą być tak sprawne i skuteczne. Nazwali je czarnymi Amazonkami. (W 1889 r. francuski oficer Jean Bayol widział jak nastolatka – w ramach testu – trzema zamachami miecza ścięła jeńca i zanotował, że później „spokojnie odcięła ostatnie włókno skóry, przytwierdzające jego głowę do tułowia, po czym oblizała krew z ostrza miecza”). Jednocześnie nie mieściło się w ich światopoglądzie, by kobiety robiły to, co było przywilejem i obowiązkiem mężczyzn – strzelały z muszkietów, zabijały i świętowały hucznie po zwycięstwie.

Za sprawą obecności na polu walki status kobiet wzrósł. Stały się przydatne na tyle, że zaczęto ich słuchać nie tylko jako kapłanek (co było dość powszechne w niemal wszystkich patriarchalnych społecznościach), ale też w kwestiach militarnych i politycznych. Instytucja agojie nie byłaby możliwa, gdyby nie istniejące w Dahomeju względne równouprawnienie płci. W końcu z brakiem mężczyzn ginących w bitwach czy zabieranych do niewoli borykali się wszyscy mieszkańcy Afryki, a tylko w tym zachodnioafrykańskim królestwie zdecydowano się na utworzenie silnej armii kobiet.

Przegrana wojna i płeć

W połowie XIX w. dominacja Dahomeju zaczęła słabnąć, bo jej armii kilkukrotnie nie udało się zdobyć Abeokuty, stolicy sąsiedniego państwa Egba. W ostatecznej bitwie o nią w 1851 r. zginęło ok. 2 tys. agojie, mimo to królewskie żołnierki nadal polowały na niewolników. Aż do wojny z Francuzami w 1890 r., w której kolejne potyczki i bitwy mimo sprawności dahomejskich wojowników obydwu płci kończyły się porażkami.

Posąg królowej Hangbè ustawiony w ubiegłym roku w Cotonou, stolicy Beninu.YANICK FOLLY/AFP/EAST NEWSPosąg królowej Hangbè ustawiony w ubiegłym roku w Cotonou, stolicy Beninu.

Król Béhanzin po przegranej w bitwie pod Atchoupą 20 kwietnia zgodził się na traktat pokojowy. Tylko po to, by dozbroić armię. I już jesienią kolejnego roku zaatakował Francuzów. Agojie brały udział w 23 starciach, jednak szybko stało się jasne, że armia Dahomeju nie ma szans. Francuzi 17 listopada zajęli stolicę Abomey. Po przegranej siedmiotygodniowej wojnie z 1200 żołnierek zostało zaledwie kilkadziesiąt. Ocalałe agojie albo podążyły za Béhanzinem na wygnanie na Martynikę, albo nadal służyły jego bratu Agoliagbo, którego koloniści osadzili na tronie. Po ostatecznym upadku Dahomeju w 1904 r. agojie próbowały wrócić do społeczeństwa. Nie było to jednak łatwe.

Dla wychowanych w patriarchacie Francuzów wojowniczki jawiły się jako biologiczna aberracja, podważenie boskich zasad rozumienia płci. I – podobnie jak Amazonki dla antycznych – stanowiły niepodważalny dowód dzikości Afryki. Samo ich istnienie wzmacniało „mandat” do jej cywilizowania, jak słusznie zauważyła w rozmowie ze „Smithsonian Magazine” Lynne Ellsworth Larsen, historyczka zajmująca się badaniem kwestii płci w Królestwie Dahomeju.

Kobiety kategorii trzeciej

Akcja filmu „Królowa wojownik” („The Woman King”) w reż. Giny Prince-Bythewood zaczyna się w 1823 r., gdy Dahomej kwitł za rządów króla Ghezo. Tak rzeczywiście było. Namowy Nanisci (głównej bohaterki filmu granej przez aktorkę Violę Davis), by władca zrezygnował z handlu niewolnikami i przeszedł na produkcję oleju palmowego, to już fikcja. W rzeczywistości król zgodził się na to po wieloletnich naciskach Brytyjczyków w 1852 r., a i tak szybko wrócił do polowań na ludzi. Produkcja oleju palmowego okazała się bowiem mniej opłacalna.

Poza tym, owszem, głos kobiet w Dahomeju liczył się bardziej niż w innych królestwach afrykańskich, ale – cytując Lynne Ellsworth Larsen – „nadal był to system silnie patriarchalny, który kobiety podtrzymywały i pielęgnowały”.

Innego zdania jest służący twórczyniom hollywoodzkiego filmu jako ekspert Leonard Wanchekon. Ten profesor ekonomii z Princeton University pochodzi z Beninu i od trzech lat wraz z grupą historyków zbiera informacje od osób, które, tak jak on, miały w rodzinie agojie. Celem badań tej grupy jest naukowa publikacja, która ma je uhonorować i przywrócić wymazaną przez Francuzów pamięć o nich.

Według Wanchekona istnienie agojie dowodzi siły i pozycji afrykańskich kobiet. Świadczy też o wyjątkowej sytuacji w Dahomeju, w którym funkcjonowały równościowe normy społeczne, pozwalające dziewczynkom brać udział we wszelkich aktywnościach. A to przekładało się na większą sprawiedliwość między płciami i silną reprezentację kobiet we wszelkich dziedzinach życia publicznego.

Najbardziej szkodliwa w Dahomeju – stwierdza naukowiec – okazała się kolonizacja. Francuskie władze zabroniły wcielania kobiet do armii i wykluczyły z życia politycznego. Ograniczyły także dziewczynkom możliwości kształcenia. W ten sposób „ucywilizowały” i „naprowadziły na właściwą drogę” czarne Amazonki. Odtąd miały one zajmować się tym, do czego „zostały przez Boga stworzone” – rodzeniem dzieci i zajmowaniem się domem.

Dahomej

Królestwo Dahomeju (zwane też Fon od nazwy tamtejszego ludu) funkcjonowało na terenie zachodniej Afryki od ok. 1600 do 1904 r. Potęgą regionalną stało się w XVIII i w pierwszej połowie XIX w., kiedy podbiło znajdujące się na wybrzeżu miasta Królestwa Whydah i przestało być lennikiem Imperium Oyo ludu Jorubów. Gospodarka Dahomeju zbudowana była na podbojach, handlu ludźmi i pracy niewolników. Jego władcy utrzymywali kontakty handlowe z Europejczykami, od których w zamian za jeńców dostawali broń, tytoń i alkohol. Kolejni królowie rządzili twardą ręką, w czym pomagała im dobrze zorganizowana administracja, system podatkowy, armia, religia vodun (odpowiednik woodoo) oraz zezwalający na składanie ofiar z ludzi kult przodków. Uważany za najwybitniejszego król Gezo (1818–59) stworzył oddziały kobiece agojie, zniósł ofiary z ludzi, a w 1852 r., pod presją Wielkiej Brytanii, zaprzestał handlu niewolnikami (choć pod koniec życia wrócił do tego procederu). W połowie XIX w. dominacja Dahomeju zaczęła się chwiać – jego armia zaczęła przegrywać z wojskami Jorubów i doszło do napięć terytorialnych z francuskimi kolonistami. W wyniku dwóch wojen francusko-dahomejskich (1890 oraz 1982–84) królestwo upadło. Dahomej dołączony do francuskiej Afryki Zachodniej w 1904 r. uzyskał niepodległość w 1958 r., a w 1975 r. zmienił nazwę na Benin.

Mit agojie trwał jednak długo po upadku Dahomeju – kobiety, które służyły w królewskiej armii, były szanowane, mimo że wykonywały już inne zawody, po ich śmierci (ostatnia żołnierka zmarła jako ponad stulatka w 1979 r.) przekazywano sobie opowieści o ich wspaniałej sile, odwadze i czynach. Beniński ekonomista podkreśla, że panuje błędne przekonanie, jakoby równość płci była wartością zachodnią, tymczasem w Królestwie Dahomeju najbardziej niebezpieczną z funkcji, jaką jest ochrona państwa, powierzono kobietom.

Kłopot w tym, że to wszystko nie jest tak jednoznaczne. No bo czy rzeczywiście jest tylko winą Francuzów, że dziś w Beninie jest mniej profesorek czy polityczek (kobiety zajmują tylko 8,4 proc. w parlamencie) niż w sąsiedniej Nigerii czy Senegalu? Przecież gdyby silna pozycja kobiet w Dahomeju/Beninie była rzeczywiście „odwieczna”, to po wycofaniu się kolonistów sytuacja automatycznie wróciłaby do „normy”. Tymczasem wygląda na to, że „francuskie porządki” okazały się dla Benińczyków na tyle wygodne (albo oczywiste), że rezygnacja z uprzywilejowanej pozycji nie za bardzo się im uśmiecha. Może należy raczej przyjąć, że rację ma Lynne Ellsworth Larsen, która twierdzi, że agojie były wpisane w dahomejski patriarchat? W końcu wszystkie żołnierki były królewskimi żonami „trzeciej kategorii”, co oznacza, że miały prawo mieszkać w jego pałacu, ale nie dzieliły z nim łoża. Jako żony władcy nie miały prawa wchodzić w związki z innymi mężczyznami i mieć z nimi dzieci. To raczej nie jest synonim równouprawnienia, tylko przykład podporządkowania i braku możliwości decydowania o swym ciele i życiu.

Siła mięśni i mitu

Leonarda Wantchekona cieszy, że w zeszłym roku w Cotonou, stolicy Beninu, stanął liczący 100 m posąg królowej Hangbè. I ma nadzieję, że „Królowa wojownik” nie tylko zwróci uwagę świata na historię agojie, lecz także przyczyni się do przywrócenia Beninkom, cichym bohaterkom kontynentu, należnego im statusu. Trudno powiedzieć, czy tak się stanie – film, niestety, doskonale wpisuje się w hollywoodzkie standardy: słodkie blondynki są do kochania, a czarne i umięśnione wojowniczki biją mężczyzn (Viola Davis oraz inne członkinie obsady miesiącami podnosiły ciężary i trenowały sporty walki). Poza tym „The Woman King”, poddając krytyce handel ludźmi, przyczynia się do powstania kolejnego mitu o czarnych feministkach.

A rzeczywistość jest taka, że chcąc zyskać szacunek mężczyzn, kobiety nadal muszą mieć nie tylko kompetencje i predyspozycje, lecz także fizyczną siłę. Dzierżyć broń albo mieć za sobą armię.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną