Shutterstock
Człowiek

Kiedy wynaleziono „człowieka”?

Trudno w to uwierzyć, lecz współczesne potoczne znaczenie tego słowa przeniknęło z filozofii do języka codziennego dopiero XVIII i XIX wieku!

Wydaje się, że wystarczy odpowiedzieć na pytanie, jaka jest „ludzka natura”, odróżniająca go od pozostałych zwierząt i kwestia „Kim jestem?” zostanie rozwiązana. Tak sprawę stawiał Arystoteles, twierdząc przy tym, że człowiek to zwierzę rozumne (logikon) i społeczne (politikon), a każdy z nas jest po prostu przedstawicielem gatunku takich właśnie istot. Bardziej uduchowieni średniowieczny kontynuatorzy Arystotelesa nie zamierzali temu przeczyć, dodając wszakże do tej definicji dwa ważne elementy: nieśmiertelność oraz podobieństwo do Stwórcy.

Jednakże jeszcze przed Arystotelesem znana była koncepcja niematerialnej cząstki człowieka – duszy rozumnej. Platon był skłonny wręcz redukować człowieka do tego dziwnego „duszka”, który spadł na ziemię (za karę?) z zaświatów i po śmierci być może się znowu tam uda. Arystoteles zwalczał to pięknoduchostwo, twierdząc, że myślenie i w ogóle wszelkie funkcje życiowe i umysłowe są „formą”, czyli funkcją ciała. Scholastycy jako dobrzy katolicy musieli – wbrew Arystotelesowi – uzasadniać nieśmiertelność duszy, niemniej pragnęli pozostać arystotelikami. Nie wiedząc, jak by tu połączyć ogień z wodą, poprzestali na tym, że niematerialna dusza jest zdolna do przetrwania (z bożą pomocą) jako ułomna „substancja niezupełna”, lecz jej wieczny byt wymaga koniecznie zmartwychwstałego ciała.

Człowiek integralny

Niestety, w czasach nowożytnych wszystko bardzo się skomplikowało. Najpierw pojawiło się kartezjańskie cogito, czyli indywidualne myślące „ja”, które wykonuje czynności intelektualne niejako w imieniu, a raczej na konto uniwersalnego rozumu. Wprawdzie już w średniowieczu znana była idea podmiotu czysto intelektualnego, lecz dopiero po Kartezjuszu zredukowanie człowieka do jego cząstki czysto racjonalnej zrobiło prawdziwą karierę. Stało się tak dlatego, że indywidualizacja polegająca na równoważności „ja = jednostkowy rozum” podkreśla niezależność i odrębność rozumnej istoty od całej reszty ludzkości, a nawet całego świata. A przecież czasy nowożytne to właśnie pochód w stronę wolności.

W ślad za indywidualnym rozumem pojawiły się inne odmiany podmiotu – jednostkowy podmiot woli („ja chcące”) oraz jednostkowy podmiot praw (obywatel). To już zaś pachniało buntem. Nigdy wcześniej pojedynczy człowiek (jednostka) nie miał tyle wsparcia ze strony teorii filozoficznej. Teraz zaś okazało się, że nie tylko myśli na własną rękę, lecz również samodzielnie rozstrzyga, jak powinien postąpić, a nawet (o zgrozo!) ocenia rządzących i dokonuje wyborów politycznych. A nawet jeśli jeszcze ich nie dokonuje, to ma do tego prawo.

Kartezjusz nie zdawał sobie jeszcze sprawy z rewolucyjnego potencjału jego wynalazku cogito. Nie wiedział, że narodzi się z niego nowoczesny obywatel. Stało się jednak coś znaczenie większego. Otóż konstruowanie przez filozofów różnych cząstkowych podmiotów – ja myślącego, ja chcącego, ja wolnego, ja gospodarującego, ja posiadającego niezbywalne prawa – doprowadziło do sklejenia ich wszystkich w jedno, czyli w jeden integralny, choć wieloaspektowy podmiot. Taki podmiot nazywamy dziś słowem „człowiek”.

Człowiek godny

Wiem, że trudno w to uwierzyć, lecz współczesne potoczne znaczenie słowa „człowiek” przeniknęło z filozofii do języka codziennego dopiero XVIII i XIX wieku! Wcześniej takiego abstraktu nie znano. W filozofii pojawił się dopiero u Pascala i myślicieli protestanckich, a szerzej rozpropagowali go romantycy. „Człowiek” przypomina wprawdzie trochę znaną z teologii średniowiecznej „personę”, czyli osobę, lecz tak naprawdę jest kimś zupełnie innym. „Osoba” to było boże dziecię, a więc jej pojęcie było religijne. Współcześnie zaś znaczy tyle, co „człowiek” i „jednostka”. Rewolucja znaczeniowa ogarnęła zwykłe słowo „człowiek” oraz uczoną „osobę”.

W ślad za indywidualnym rozumem pojawiły się inne odmiany podmiotu – jednostkowy podmiot woli („ja chcące”) oraz jednostkowy podmiot praw (obywatel). To już zaś pachniało buntem.

Słowo „homo” (po łacinie”) czy też „Mensch” (po niemiecku), i podobnie analogiczne słowa w innych językach zawsze oznaczały albo czysty abstrakt („istota rozumna”), albo odnosiły się do pewnej kategorii ludzi. Najczęściej zresztą do mężczyzny. Do czasów oświecenia nie było człowieka „tak w ogóle”. Każdy był określony wedle płci, stanu czy wielu. Byli mężczyźni i kobiety, chłopi i panowie, starcy i młodzieńcy. Nie było jednak „człowieka”, czyli odrębnej jednostki, mającej swój własny byt, swoje intymne życie wewnętrzne, swoje osobiste potrzeby, swój los i swoją biografię – w dodatku równej w tej kondycji wszystkim innym. Tę niezwykłą przemianę widać doskonale w ewolucji pojęcia godności. Dawniej godność była dystynkcją, wyróżnikiem ludzi stojących ponad innymi. Dziś jest wspólną wszystkim ludziom, aczkolwiek osobistą i „nieutracalną” wartością.

Dzieje podmiotu są naprawdę niezwykłe. Nie tylko dlatego, że przybiera on rozmaite postacie: mówiącego zwierzęcia, myślącego ja, sędziego prawdy i dobra, odpowiedzialnego sprawcy swoich czynów, obywatela, członka wspólnoty religijnej czy przedstawiciela narodu, lecz przede wszystkim dlatego, że w każdej z tych postaci dąży do świadomości tego, kim jest i do samostanowienia.

Człowiek samotny

Już Hegel wiedział, że dzieje ludzkiej tożsamości to dzieje postępów wolności, czyli emancypacji. Kolejne dwa stulecia, jakie od czasów Hegla upłynęły, dobitnie to potwierdziły. Pokazały jednakże coś jeszcze. Otóż walka o własną podmiotowość przynosi jednostce wiele cierpień. Osobność, indywidualność nowoczesnego „człowieka” czyni go bardziej samotnym niż kiedykolwiek, a w dodatku obciąża go koniecznością dokonywania wyborów i samodzielnego kształtowania swojej tożsamości.

To cena, którą płacimy za nowoczesną wolność. Cena ta jest tym wyższa, że praca samotworzenia, czyli budowania swojej tożsamości, jest syzyfowa. Nigdy nie będziemy mogli ani chcieli utożsamić się bez reszty z żadną ideą siebie samych, bo pragnienie autonomii zakazuje nam przywiązywania się do czegokolwiek w sposób bezwzględnie trwały. Nasze tożsamości są dziś jak małżeństwo – niby do końca życia, lecz ostatecznie rozwód jest zawsze możliwy.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną