CSHL / Wikipedia
Człowiek

Rosalind Franklin ostatecznie wychodzi z cienia. Miała równorzędny wkład w odkrycie struktury DNA

Nowe źródła przesądzają, że badaczka zdawała sobie sprawę, że kwas deoksyrybonukleinowy ma strukturę helisy. Narrację o wydarzeniach sprzed 70. lat zawłaszczyli jednak mężczyźni.

25 kwietnia 1953 roku ukazała się w „Nature” słynna publikacja Watsona i Cricka opisująca strukturę DNA. Publikacja ta była w 100 proc. teoretyczna – biolodzy oparli ją na wyliczeniach dotyczących rozmieszczenia składników DNA: czterech typów nukleotydów i cukrowo-fosforanowego szkieletu. W tym samym numerze „Nature” towarzyszyły jej dwie inne publikacje, tym razem eksperymentalne, opisujące wyniki badań nad dyfrakcją promieni X w DNA autorstwa Maurice’a Wilkinsa ze współpracownikami i Rosalind Franklin z Raymondem Goslingiem. Bez danych z dwóch ostatnich prac pierwsza nie mogłaby powstać. Sęk jedynie w tym, jak dalece wszystkie te trzy prace się uzupełniały.

W 70-lecie publikacji z „Nature” tygodnik ten publikuje artykuł Matthewa Cobba i Nathaniela Comforta, który rzuca nowe światło, szczególnie na rolę badań Rosalind Franklin w odkryciu DNA. Autorzy dotarli do nowych źródeł, które przesądzają, że Franklin miała wkład w odkrycie struktury DNA równy z Watsonem, Crickiem i Wilkinsem – trzema odkrywcami uhonorowanymi nagrodą Nobla w roku 1962 właśnie za odkrycie struktury kwasu dezoksyrybonukleinowego.

Dotychczasowe przekazy, w których utrwaleniu duży udział miał sam James Watson, raczej odsuwały osiągnięcia naukowe Rosalind Franklin w cień. Słynne zdjęcie nr. 51 przedstawiające odbicie promieni X na oczyszczonym DNA i pokazujące krystalografom, że cząsteczka ta ma kształt helisy, miało być źle interpretowane przez samą Franklin. Cobb i Comfort dowodzą, że wcale tak nie było, a legenda wzięła się stąd, że odkrycie struktury DNA było źle spopularyzowane. Oczywiście również przedwczesna śmierć Franklin w roku 1958 pozbawiła ją nagrody Nobla i odsunęła na dalszy plan, zostawiając sławę trzem pozostałym badaczom, którzy mogli swobodnie przedstawiać własne wizje, a nie wspominać o osiągnięciach Franklin.

Franklin była pewna, że DNA ma strukturę helisy

Rosalind Franklin badała dwie różne formy DNA oznaczone symbolami A i B. Jako specjalistka od struktury molekularnej cząsteczek przykładała więcej uwagi do lepiej przemawiającej do krystalografa formy A. Była bowiem przekonana, że właśnie analiza tej formy da odpowiedź na pytanie, jak zbudowany jest DNA. To jednak forma B była prawidłowa i fotografia 51 przedstawiała właśnie jej strukturę. Franklin doskonale zdawała sobie sprawę, że jej fotografia dowodzi, że DNA ma postać helisy. Obraz dyfrakcyjny z tej fotografii nie dowodził jednak, czy helisę tworzą jedna, dwie, trzy czy więcej nici.

Między innymi dlatego, że fotografia ta dotyczyła formy B, Franklin nie do końca była przekonana, że to, co widzi pokazuje prawdziwy obraz struktury DNA. Wolałaby uzyskać taki obraz, pracując z formą A. Jednak już na seminarium z listopada 1951 r. twierdziła publicznie, że DNA ma strukturę helisy z cukrowo-fosforanowym szkieletem znajdującym się na zewnątrz, a nie wewnątrz jak widziało to wielu ówczesnych biologów. Jednak Franklin sądziła, że helikalna struktura formy B DNA wynikała wyłącznie z odpowiedniego uwodnienia preparatu i nie musiała być formą naturalną. Była to jak najbardziej uprawniona wizja chemiczki-krystalografki.

Watson dyskutował z Franklin na temat jej wyników. Na początku 1953 r. doszło nawet do naukowej sprzeczki między nimi na ten temat. Sprawę załagodził Wilkins, też zresztą pozostający w nienajlepszych stosunkach towarzyskich z Franklin. I to wówczas pokazał fotografię 51. Watsonowi. Na szczęście Watson nie był krystalografem, nie przejmował się więc uwagami Franklin co do wyższości formy A nad B. Po prostu uznał, że obraz potwierdza jego wyliczenia prowadzone wspólnie z Crickiem.

Już po opublikowaniu słynnego artykułu w „Nature” Watson zapoznał się z obrazami Franklin pokazującymi defekację promieni X na formie A. Stwierdził wówczas, że na szczęście nie znał tych fotografii wcześniej, bo mogłyby go odwieść od pomysłu podwójnej helisy. Jednym słowem tylko przypadek sprawił, że Wilkins pokazał Watsonowi fotografię 51. w odpowiednim momencie i że Watson nie słuchał krytycznych zastrzeżeń wobec niej.

Badaczka wyciągnęła słuszne wnioski, ale zawiodła ją intuicja

Cobb i Comfort obalają także legendę, że Wilkins pokazał fotografię 51. Watsonowi w tajemnicy przed Franklin. Wprawdzie Wilkins uzyskał ją od współpracownika badaczki – Goslinga – ale ten w tym czasie pracował już właśnie z Wilkinsem, a nie z nią. Sama Franklin nie przywiązywała zaś większej wagi do tej fotografii właśnie dlatego, że dotyczyła ona formy B. W tym czasie szykowała się już do zmiany laboratorium i obiektu badań. Co więcej, ciągle wierzyła, że to forma A kryje tajemnicę, więc dyfrakcja na formie B mogła w jej pojęciu być artefaktem.

Choć fotografia 51. odegrała ogromną rolę w przekonaniu Watsona, że obaj z Crickiem mają rację, to bez ich wspólnych wyliczeń zależności chemicznych oddziaływań pomiędzy nukleotydami i cukrowo-fosforanowym szkieletem DNA nie dawała ona pełnej odpowiedzi na pytanie, jak zbudowany jest ten kwas. Franklin nie tylko pracowała sama, ale nie brała też udziału w wielu dyskusjach prowadzonych przez Watsona, Cricka, Wilkinsa i ich szefów Perutza, Bragga, Johna Kendrew. To właśnie te dyskusje, również na temat wyników Franklin, rozgrzewały umysły ich wszystkich do czerwoności, podczas gdy Franklin spokojnie prowadziła swoje doświadczenia.

Zgodna z prawdą opowieść o odkryciu trafiła do redakcyjnego kosza

Bezpośrednio po opublikowaniu trzech publikacji w „Nature”, Lawrence Bragg, szef laboratorium Cavendisha, gdzie pracowali Watson i Crick, przedstawiał na seminariach i wykładach historię tego odkrycia jako dokonanego równorzędnie z udziałem Watsona, Cricka, Wilkinsa i Franklin.

Taką narrację opisała również w artykule dla „Time’a” dziennikarka Joan Bruce. Nie poradziła sobie jednak z tym materiałem i jej tekst nigdy nie ujrzał światła dziennego. Cobb i Comfort dotarli do brudnopisu. Po tej lekturze doszli do wniosku, że gdyby w szeroko czytanym na świecie magazynie ten artykuł w pełni podtrzymujący narrację wspólnej pracy dwóch zespołów badaczy: Watsona z Crickiem i Wilkinsa z Franklin się ukazał, historia udziału Rosalind Franklin potoczyłaby się zupełnie inaczej i zgodnie z narracją przekazywaną przez Bragga.

Wszystko to oczywiście dziś pozostaje w sferze domysłów i to słynna megalomania i mizoginia Watsona zawsze będzie już chyba uważana za główną przyczynę odsunięcia Rosalind Franklin od należących się jej zaszczytów. Jednak drążenie tego tematu jest nadal niezwykle ważne, gdyż to właśnie przez długi czas prawie zapomniana Franklin jest teraz ikoną walki naukowczyń o należne im miejsce w akademiackim świecie. Gdyby początkowa narracja Bragga i nieudana próba opowiedzenia jej przez Joan Bruce się powiodła, to Franklin byłaby w ogólnym obiegu w większym stopniu współodkrywczynią struktury DNA, a w mniejszym ikoną feminizmu w nauce.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną