Ilustracja z encyklopedii Wystawy Dokonań Przemysłowych Wszystkich Narodów z 1851 r. Ilustracja z encyklopedii Wystawy Dokonań Przemysłowych Wszystkich Narodów z 1851 r. Wikipedia
Człowiek

Krwawy diament Koh-i-Noor. Niegdyś symbol dumy, dziś imperialnej grabieży

Tradycji nie stało się zadość. Podczas koronacji Karola III nie zdobi korony Camilli. Został zamknięty w skarbcu londyńskiej Tower – w nadziei, że wyciszy żądania Indii i Pakistanu o zwrot własności.

Jest jak tolkienowski pierścień władzy. Powstał w stopionej skale płaszcza ziemi, a ktokolwiek wejdzie w jego posiadanie, zostanie omamiony jego pięknem, skorumpowany i ostatecznie skończy w niesławie. Tak twierdzi przypisywana mu legenda.

Nazwa tego diamentu – Koh-i-Noor – po persku oznacza „górę światła”. Od 1902 r. zdobił koronę każdej kolejnej królowej małżonki. Podczas koronacji Elżbiety II w 1953 r. miała go na głowie matka królowej. Ostatnią publiczną uroczystością w jakiej wziął udział, był pogrzeb królowej matki w 2002 r. Pałac Buckingham ogłosił, że w dniu koronacji Karola III jego małżonka Camilla włoży na głowę zmodyfikowaną wersję historycznej korony, w której Koh-i-Noora zastąpią inne klejnoty.

Spośród wszystkich precjozów koronnych brytyjskiej rodziny królewskiej ważący 105 karatów (21,6 g) Koh-i-Noor jest tym, który budzi najwięcej kontrowersji. Jego pochodzenie – jako kolonialnego trofeum – wymaga zagłębienia się w mało chwalebną przeszłość Imperium Brytyjskiego. I prowokuje pytania na temat tego, jak wziąć odpowiedzialność za swoją historię.

Trąd zżera Szaha

Pierwsze udokumentowane źródłowo wzmianki na temat Koh-i-Noora pojawiają się w połowie XVI w. w związku ze skarbcem słynnego Babura, władcy Fergany i Afganistanu, który w 1526 r. najechał i zdobył Delhi. W miejsce tamtejszego sułtanatu ustanowił państwo Wielkich Mogołów, które przez kolejnych dwieście lat władało północnymi Indiami. Następcy Babura mieli słabość do pięknych i drogich przedmiotów, przede wszystkim do diamentów. W zdobytej przez nich kolekcji uwagę zwracał jeden, szczególnie okazały kamień. Stał się główną ozdobą najwspanialszego i najdroższego mebla, jaki kiedykolwiek stworzyła ludzka ręka: Pawiego Tronu, z którego następcy Babura rządzili swoim imperium.

Nadir Szah na Pawim Tronie. Akwarela z połowy XIX w.WikipediaNadir Szah na Pawim Tronie. Akwarela z połowy XIX w.

W 1739 r. Pawi Tron padł łupem władcy Iranu, Nadira Szaha, który zdobył i bezlitośnie złupił Delhi. Po jego śmierci Koh-i-Noor wpadł w ręce założyciela nowożytnego Afganistanu, Ahmada Szaha Durraniego. Ten ambitny władca traktował kamień jako wojenną zdobycz i swoisty amulet imperium Durranich – zawsze miał go przy sobie.

W pewnym momencie ciało Durraniego zaczął zżerać trąd. Kiedy zmarł, między następcami tronu wybuchła zażarta wojna domowa. W końcu państwo rozpadło się, a w 1813 r. Koh-i-Noor zdobył maharadża Pendżabu Randźit Singh. Za jego rządów wciśnięty między Afganistan oraz Indie Pendżab stał się silnym niezależnym państwem, które w połowie XIX w. stoczyło dwie krwawe wojny z Brytyjską Kompanią Wschodnioindyjską.

Dla Randźita Singha Koh-i-Noor był symbolem niezależności Pendżabu, dlatego i on nie rozstawał się z nim nigdy – wszyty w aksamitną przepaskę kamień zdobił jego ramię.

Mit pożera historię

Po przegranej wojnie w Brytyjczykami w 1849 r. następca Randźita, dziesięcioletni Dalip Singh podpisał traktat pokojowy. Na jego mocy cały skarbiec maharadżów został zajęty na rzecz Kompanii jako pokrycie kosztów wojennych, a Koh-i-Noor stał się „osobistym podarunkiem” Dalipa dla królowej Anglii, Wiktorii. Takie „prezenty” dla kolonialnych potęg – wręczane zawsze z lufą muszkietu przystawioną do głowy – dziś zdobią ekspozycje największych europejskich muzeów.

W Anglii Koh-i-Noor stał się sensacyjnym kąskiem dla gazet – prześcigały się w doniesieniach o jego egzotycznej i przesiąkniętą krwią historii. Zainteresowanie opinii publicznej było tak duże, że w 1851 r. Wiktoria zdecydowała się uczynić z diamentu główną atrakcję podczas organizowanej w Londynie Wystawy Dokonań Przemysłowych Wszystkich Narodów. Później jubilerzy królowej osadzili go w diademie, który Wiktoria nosiła w czasie swoich podróży za granicę. Kiedy na początku XX w. wylądował jako centralny punkt korony zakładanej przez królowe małżonki, nie było już nikogo, kto chciałby przypomnieć, w jaki sposób rodzina królewska weszła w jego posiadanie.

Tym samym romantyczny mit o szlachetnym „podarunku” małoletniego maharadży wyparł prawdziwą historię o podboju i grabieży, a Koh-i-Noor stał się „brytyjskim” klejnotem oraz własnością rodziny królewskiej. Z chwilą, gdy imperium zaczęło chylić się ku upadkowi – a jeszcze bardziej, kiedy w drugiej połowie XX w. nie został po nim ślad – Koh-i-Noor stał się jednak symbolem przebrzmiałej świetności; substytutem rodowej pamiątki, w której blasku od czasu do czasu mogła przejrzeć się zraniona duma narodowa.

Trofea zdobią gabloty

Pierwsze żądania zwrotu diamentu zostały przedstawione zaraz po powstaniu niepodległych Indii w 1947 r. Ich władze powoływały się na ostatnią wolę Randźita Singha, który chciał przekazać kamień jednej z sikhijskich świątyń (Randźit był Sikhiem). W 1976 r. do Indii dołączył Pakistan, na którego terytorium znajduje się dawna stolica Randźita – Lahore – skąd Brytyjczycy zabrali diament w 1849 r. Londyn konsekwentnie odrzucał żądania swoich byłych kolonii, powołując się na oficjalny traktat, w którym maharadża Pendżabu „przekazał” kamień królowej Wiktorii. W 2000 r. również afgańscy Talibowie zażądali zwrotu Koh-i-Noora, powołując się na dziedzictwo dawnego imperium Durranich.

Replika diamentu Koh-i-Noor w Prince of Wales Museum w Bombaju.aiva/WikipediaReplika diamentu Koh-i-Noor w Prince of Wales Museum w Bombaju.

Stopniowo diament zmieniał się dyplomatyczny granat. Jego temat powraca w Indiach przy każdej okazji, np. podczas wizyt brytyjskiego premiera. Organizacje pozarządowe i władze lokalne wywierają nacisk na rząd w Delhi, by podjął próbę odzyskania narodowego skarbu.

W 2016 r. indyjski rząd w pisemnym oświadczeniu przyznał, że nie dysponuje „podstawami prawnymi” do żądania zwrotu kamienia, lecz nie wykluczył użycia środków dyplomatycznych, by dopiąć celu. Brytyjscy obrońcy status quo pytają z kolei: komu mielibyśmy ów skarb oddać? Kim są dziś prawni spadkobiercy państwa Sikhów w Pendżabie, nie mówiąc już o imperium Mogołów? Na tym też polega zasadnicza różnica między kolonialnym trofeum, a np. dziełami sztuki zrabowanymi przez Niemców podczas II wojny światowej. W tym drugim przypadku stosunkowo łatwo ustalić prawnego właściciela w chwili kradzieży (lub jego spadkobierców), to zaś umożliwia proces restytucji.

Spory da się rozwiązać

Losy postkolonialnych dóbr zgromadzonych w europejskich muzeach to problem daleko bardziej skomplikowany, a zarazem szerszy niż spór o Koh-i-Noor. Sedna problemu dotknął (choć chyba nie takie miał intencje) były brytyjski premier David Cameron, który w 2010 r. podczas dyplomatycznej wizyty w Pendżabie żachnął się: „Jeśli raz powiemy tak [na żądanie zwrotu – przyp. red.], nagle zorientujemy się, że Muzeum Brytyjskie opustoszało”.

Elżbieta Bowes-Lyon – oficjalne zdjęcie wykonane z okazji koronacji Jerzego VI. 1937 r.domena publicznaElżbieta Bowes-Lyon – oficjalne zdjęcie wykonane z okazji koronacji Jerzego VI. 1937 r.

Mimo wszystko są przykłady, że przy odrobinie dobrej woli takie spory da się rozwiązać. W 2014 r. Muzeum Brytyjskie oddało rządowi Nigerii dwa artefakty z kolekcji słynnych brązów z Beninu (zagrabiono je w 1897 r. podczas karnej ekspedycji armii brytyjskiej), mimo że dawne królestwo Beninu stanowiło ułamek terytorium dzisiejszej Nigerii.

Przełomem w kwestii zbiorów postkolonialnych może być umowa z 2022 r. zawarta między Niemcami a Nigerią, na podstawie której Berlin zobowiązał się zwrócić ponad tysiąc brązowych figur rozsianych dotąd po różnych niemieckich muzeach. Aby jednak – jak to ujął Cameron – muzea nie opustoszały, Nigeryjczycy zgodzili się zostawić na jakiś czas część kolekcji w Niemczech na zasadzie użyczenia.

Historia staje na wokandzie

Kontrowersje wokół Koh-i-Noora to tylko jeden z licznych wątków w wielkiej dyskusji na temat kolonialnej przeszłości, jaka cały czas toczy się w Wielkiej Brytanii. „The Guardian”, jeden z największych dzienników na Wyspach, ujawnił niedawno, że jego założyciele czerpali zyski z niewolnictwa, głównie poprzez import amerykańskiej bawełny. Również Karol III nakazał rozpocząć wewnętrzne śledztwo historyczne, badające związki rodziny królewskiej z handlem niewolnikami.

W trzeciej dekadzie XXI w. Wielka Brytania – podobnie jak inne postimperialne społeczeństwa – zdaje się patrzeć na swoją przeszłość trzeźwiej. Przez ponad pół wieku po rozpadzie mocarstwa, na Wyspach utrzymywało się przekonanie, że było to „łagodne imperium” – mniej krwiożercze, stawiające na handel i wolny obrót dóbr. Co prawda podbijało, ale robiło to ze „szlachetnych” pobudek, szerząc „cywilizację” (budując koleje itd.). Ów pogląd został niedawno zachwiany przez historyków, jak np. Caroline Elkins, która w opublikowanej w 2022 r. książce „Legacy of Violence” pokazała systematyczną przemoc – masakry ludności cywilnej i tortury – jako nierozerwalną część kolonialnego aparatu władzy.

Mimo to wielu naukowców, a za nimi duża część opinii publicznej uważa, że za imperialną przeszłość nie należy się wstydzić. Andrew Roberts (znany w Polsce m.in. jako autor biografii Napoleona), poproszony w 2015 r. o komentarz w sprawie kolejnego pozwu o zwrot Koh-i-Noora, stwierdził wprost, że miejsce diamentu jest w Londynie. Argumentował, że został on podarowany Brytanii „we wdzięcznym uznaniu jej liczącego trzy wieki zaangażowania na rzecz modernizacji, rozwoju, ochrony, językowej unifikacji i koniec końców demokratyzacji indyjskiego subkontynentu”.

Wiedza na temat prawdziwego charakteru kolonializmu zmieniła się na tyle, że dziś raczej nikt nie zaryzykowałby publicznej wypowiedzi w takim tonie. Mimo to romantyzacja przeszłości wciąż jest jednym z podstawowych wybiegów epigonów „rządów Zachodu nad światem”. Problem w tym, że w brudnej historii imperializmu – a zwłaszcza takich trofeów jak Koh-i-Noor – nie było miejsca na wdzięczność czy podarunk. Była tylko przemoc i chciwość. Na szczęście imperia to nie diamenty – nie trwają wiecznie.



Autor korzystał z książki „Koh-i-Noor. Historia najsłynniejszego diamentu świata” (Anita Anand, William Dalrymple, Noir sur Blanc, Kraków 2019).

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną