Kadr z filmu „Couldn't Care Less”. Kadr z filmu „Couldn't Care Less”. Archiwum
Człowiek

Cormac McCarthy: Ni cholery nie wiem, co napiszę

Zmarły wczoraj wybitny pisarz, laureat Pulitzera i nagrody McArthurów, nie rozmawiał o literaturze. Nie unikał jednak rozmów o nauce, a zwłaszcza roli, jaką odgrywa w niej intuicja.

Za nauką i sztuką stoi ten sam mechanizm – wykształcony w ewolucyjnych pradziejach, zanim rozeszły się ścieżki ludzi i zwierząt. Nieokrzesany demon-analfabeta, który posługuje się tylko obrazami.

To on podsuwa uczonym olśnienia. On wypisywał w powietrzu równania, których francuski matematyk Henri Poincaré bezskutecznie szukał na papierze. On we śnie szkicował węża zjadającego własny ogon – tak zgrabnie, że niemiecki chemik August Kekulé natychmiast zrozumiał, że to szkic cząsteczki benzenu.

Ostatnie ćwierć wieku Cormac McCarthy nad tym właśnie procesem się zastanawiał. Bo i on z niego korzystał, pisząc swoje opętańcze powieści. Jedne ich fragmenty wydają się wynikiem głębokiego namysłu i kwerendy, a inne – niezakłóconej transmisji danych płynących jakby z wymiarów innych niż ludzki. Skąd dokładnie? W jaki sposób?

McCarthy miał kogo o to pytać. Czas spędzał w Santa Fe Institute (SFI), instytucji założonej w Nowym Meksyku po to, by zrozumieć zjawiska zachodzące w układach złożonych: społeczeństwach, ekosystemach, umysłach. Od prawie 40 lat SFI przyciąga wybitnych specjalistów rozmaitych dziedzin – działając jak akcelerator umysłów, zderzacz perspektyw. McCarthy był tego miejsca dobrym i aktywnym duchem (wykonał niejeden mebel, udekorował niejedną salę, przekazał niejedną książkę).

Pięć lat temu Davidowi Krakauerowi, szefowi SFI, i mnie udało się sprowokować go do rozmowy – o mechanice kwantowej, filozofii, architekturze. Nie o literaturze, bo o własnym pisarstwie Cormac programowo milczał. Gdzieś między belkami tej szczelnej zapory prześwieca jednak także opowieść o metodzie – o tym, jak artysta sięga po to, co przez naukę niedefiniowalne, pierwotne.

W cormacowskim – funkcjonującym poza zasięgiem jakiejkolwiek etyki – świecie ludzie zbliżają się tylko do zwierząt. Jak Billy Parham, jeden z bohaterów tzw. trylogii pogranicza – bliżej mu do samotnej wilczycy niż do ludzi. Porozumienie rozgrywa się poza słowami. Trochę jak w muzyce, trochę jak w matematyce.

Pięć lat temu, w bibliotece SFI, McCarthy mówił, jak to jest nagle odnaleźć poprawne wyjaśnienie trudnego problemu. – To trochę jakbyś spotkał zagubione w deszczu zwierzę. Masz chęć powiedzieć: „Tu jesteś. Tak bardzo się martwiłem”. I to sprawia, że czujesz się dobrze.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną