Piotr Węgleński Piotr Węgleński Henryk Jackowski / BE&W
Człowiek

Piotr Węgleński. Jego śmierć kończy epokę pionierską polskiej genetyki

Zdolny, przedsiębiorczy, charyzmatyczny, zaangażowany w naukę i obronę wolności – zmarły 19 stycznia 2024 r. badacz zostanie w pamięci studentów, do których zalicza się również piszący te słowa.

Za pioniera polskiej genetyki oczywiście należy uznać Wacława Gajewskiego (1911-1997), który po drugiej wojnie światowej rozpoczął nowoczesne badania, ale to dopiero jego uczniowie utworzyli właściwe środowisko. Musiał niestety na to zaczekać. Wraz z nadejściem nowego ustroju politycznego pojawiła się „nowa biologia” Łysenki, a nurty z nią rozbieżne zostały uznane za nieprawomyślne.

Główny nurt genetyki określono jako morganizm (od Thomasa Morgana, odkrywcy roli chromosomów) i zakazano jego nauczania. Gajewski jako jedyny nie odciął się od genetyki, więc odsunięto od dydaktyki. W odróżnieniu od ZSRR, gdzie przeciwnicy Łysenki trafiali do łagrów lub aresztów domowych, w Polsce tacy biolodzy mogli czasem liczyć na parasol ochronny Teodora Marchlewskiego, skądinąd czołowego propagatora łysenkizmu, który nieprzypadkowo nosił nazwisko, które nadawano ulicom czy zakładom.

Gajewski, jako botanik z wykształcenia, został przesunięty do pracy w ogrodzie botanicznym, z dala od studentów. Nadal badał chromosomy i po śmierci Stalina nawet został profesorem nadzwyczajnym. W jednym z numerów pisma „Kosmos” z 1955 r. ukazał się jego artykuł o mitozie; inni autorzy opublikowali zarówno artykuły przedstawiające poglądy Iwana Miczurina, promotora Łysenki (jego poglądy niezbyt się dziś bronią, ale wówczas mieściły się w ramach dopuszczalnego dyskursu naukowego), jak i Morgana. Morganiści zostali przedstawieni jako operujący trudnymi do udowodnienia hipotezami, ale opisano to tak dokładnie, że czytelnik mógł bardzo dobrze zapoznać się głównym nurtem światowej genetyki.

W 1956 r. łysenkizm w ZSRR wciąż obowiązywał, ale w Polsce odwilż już była tak silna, że odrzucono pozory. Gajewskiemu pozwolono wykładać botanikę, a nieco później genetykę. W 1957 roku założył Zakład Genetyki UW, początkowo tylko z dwiema asystentkami i laborantką. Do pracy w nim ściągnął osoby z zakładów PAN, gdzie zresztą niedługo również założył Zakład Genetyki, co sprawiło, że te dwie instytucje splotły się osobowo i sprzętowo, co trwa w zasadzie do dziś. Zespół zaczął rosnąć, dając początek pierwszemu pokoleniu polskich genetyków. Jeszcze w latach 50. wśród nich znalazł się urodzony w roku 1939 Piotr Węgleński.

Ciekawość i otwartość

Węgleńskiego początkowo interesowały ptaki, ale szybko zafascynowała genetyka. Jego praca magisterska dotyczyła cytogenetyki koników polnych z rodzaju Tetrix (skakun). Wkrótce jednak uniwersyteccy mikrobiolodzy zaczęli badać pleśń z rodzaju Aspergillus (kropidlak), wciągając w to genetyków. Praca doktorska Piotra Węgleńskiego dotyczyła właśnie tego i w niektórych bazach jest on kategoryzowany jako mykolog. Wkrótce stał się jednym z najważniejszych członków uniwersytecko-PAN-owskiego zespołu, wspierając młodszych kolegów, z których potem najbardziej dorównali mu Ewa Bartnik i Piotr Stępień (dziś oboje aktywni na stanowiskach professor emeritus).

Kiedy kończył doktorat, w ZSRR dopiero kończyła się epoka łysenkizmu, podczas gdy nagrodę Nobla za odkrycia genetyczne dostał Jacques Monod z Instytutu Pasteura. Kilka lat później Węgleńskiemu udało się dostać staż właśnie pod Paryżem u zaprzyjaźnionego genetyka Piotra Słonimskiego. Jeszcze wcześniej dostał stypendium od British Council na pobyt w Instytucie Johna Innesa w Norwich. Ponieważ jednak genetyka była, jak ironizował Gajewski, cytując propagandę, nauką imperialistyczną i najlepiej rozwijała się w centrum imperializmu – Stanach Zjednoczonych, najważniejszy chyba był staż w MIT. Tam spotkał noblistów, ale co ważniejsze, nauczył się inżynierii genetycznej i tę umiejętność zastosował po powrocie do Warszawy, otwierając nowy etap polskiej genetyki i biotechnologii.

Kierowany już przez niego zakład stał się oknem na Zachód dla stażystów z NRD i ZSRR i był swego czasu jednym z nielicznych laboratoriów na świecie, w których klonowano geny eukariotyczne. Gwiazdą zakładu wciąż był kropidlak, a artykuł „Regulation of arginine catabolism in Aspergillus nidulans” autorstwa Bartnik i Węgleńskiego był jednym z nielicznych opublikowanych przez Polaków w XX w. w „Nature”.

Prace zespołu miały też zastosowanie biotechnologiczne, dając początek polskiej produkcji ludzkiej insuliny w komórkach bakterii. Powstające w jego laboratorium enzymy restrykcyjne, podstawa inżynierii genetycznej, trafiały do Szwajcarii w ramach nie do końca legalnego handlu wymiennego za niedostępne po tej stronie żelaznej kurtyny odczynniki chemiczne, klisze rentgenowskie czy folię spożywczą. Wyjazdy do MIT i Słonimskiego jeszcze powtarzał.

Zaangażowanie i stanowczość

Być może poznanie realiów Zachodu, być może przykład bezkompromisowości Gajewskiego sprawiły, że Węgleński zaangażował się w tworzenie uniwersyteckiej Solidarności. Pośredniczył w wypłacaniu zapomóg represjonowanym członkom opozycji, także tym, którym później było nie w smak przyznanie się do korzystania z pomocy funduszy Sorosa. Kiedy jednak w latach 90. Solidarność zaczęła dryfować w nieodpowiadające mu kierunki, a część dawnych opozycjonistów stanęła po stronie antynaukowej, zrezygnował z członkostwa.

Od połowy lat 90. inżynieria genetyczna stała się jednym z wrogów środowiska Radia Maryja i Węgleński nie wahał się stawać w debacie. Przestrzegał też na wykładach przed uleganiem postawom pseudonaukowym. Kiedy środowisko to sprzymierzyło się ze światem partyjnym, starł się z jego przywódcą w środowisku naukowym, Janem Szyszką. Został też uznany za przedstawiciela wrogich sił przez samego Jarosława Kaczyńskiego, który z niechęcią wspominał dawną znajomość. Nic dziwnego więc, że później włączył się w działalność Komitetu Obrony Demokracji. Jedną z jego ostatnich publicznych aktywności było firmowanie wykładu Hanny Machińskiej na terenie UW w styczniu 2023 roku, który stanął pod znakiem zapytania pod naciskiem władz.

Dzięki doświadczeniu w kierowaniu zakładem i aktywności organizacyjnej dostał od rektora Białkowskiego propozycję funkcji prorektora. Był nim przez kilka kadencji – od 1987 do 1996. W 1999 wystartował w wyborach na rektora i je wygrał. W czasie prezentacji przywołano jego przodka, Jana Węgleńskiego, kwitując, że to był zły minister. Piotr Węgleński zgodził się z tą oceną, ale odparł, że mimo to, to właśnie on wyasygnował środki na fundację Uniwersytetu Warszawskiego. W 2002 r. wybrano go na drugą kadencję.

Będąc rektorem przełomu wieków i wchodzenia do Unii Europejskiej, planował rozwój uczelni. Za jego kadencji system boloński obejmował kolejne wydziały. Był zwolennikiem konsolidacji lokalizacyjnej na trzech kampusach. Uważał też, że należy skupić się na rozwoju flagowych kierunków – nauk społecznych, neofilologii, ekonomii, informatyki i biotechnologii.

Po powrocie z rektoratu Węgleński doprowadził do wyodrębnienia Zakładu Genetyki UW w Instytut Genetyki i Biotechnologii, którego został dyrektorem. Kilka lat później był też dyrektorem Centrum Nowych Technologii UW, jednostki, która realizuje jego wizję uniwersytetu jako awangardy technologicznej. Pozycję Węgleńskiego w świecie nauki podkreśla też przyjęcie go do Polskiej Akademii Nauk (to coś zupełnie innego niż praca w instytutach PAN). Oprócz członkostwa w PAN także udział w różnych komitetach i komisjach. Był też członkiem Towarzystwa Naukowego Warszawskiego (przez kilka lat jego prezesem był Andrzej Paszewski, jego rówieśnik i również wychowanek Gajewskiego). Otrzymał też Order Odrodzenia Polski.

Dystynkcja i niezależność

Na wykładach charakteryzowała Węgleńskiego dystynkcja i charyzma, co do dziś wspominają byli studenci. Czasem przynosił egzemplarze „Nature”, co było zwyczajem zapoczątkowanym jeszcze przez Gajewskiego w czasach, kiedy publikacja w piśmie anglojęzycznym była źle widziana w oczach władz. Nie unikał odniesień do aktualnych wydarzeń. Wykłady przyciągały studentów biologii i biotechnologii, a także studiów międzywydziałowych. Swoją drogą, opinie o jego podręcznikach są bardziej zróżnicowane, przy czym nie jest podważana ich fachowość, a co najwyżej specyficzny styl.

Dystynkcję profesora podkreślała zawsze wyprostowana postura i garnitury, co w ostatnich dekadach już nie było normą. Zostanie w pamięci studentów, do których zalicza się również piszący te słowa.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną