Shaolin: klasztor w komercyjnej zapaści
W naszych wyobrażeniach Shaolin rysuje się jako tajemnicza świątynia otoczona mgłą, z dachami zdającymi się unosić niczym liście na wietrze. W tle słychać szum drzew i echa treningu kung-fu. Mury monastyru mimo upływu wieków są pełne życia, a każdy zakamarek opowiada historię mnichów, którzy w ogromniej liczbie przemierzali tutejsze korytarze. W powietrzu unosi się zapach herbaty i drzewa sandałowego, a życie toczy się w rytmie natury: powolnym, ale pełnym skupienia i harmonii. Trwające od świtu do nocy szkolenie mnichów jest ekstremalnie rygorystyczne, ale to dzięki pokorze i sile charakteru osiągają oni duchowe i fizyczne oświecenie. Dzięki pełnemu skupieniu mnisi bez trudu rozbijają gołymi pięściami cegły, łamią deski i kładą się gołym ciałem na pokruszonym szkle, wzbudzając podziw całego świata. Rzeczywistość jednak dla wielu będzie rozczarowująca. Współczesny Shaolin przypomina bardziej Krupówki niż mistyczne centrum Wschodu, a jego marka to maszynka do zarabiania pieniędzy.
Oświeceni biznesmeni
O tym, że w Shaolin coraz trudniej o wyciszenie, przekona się każdy, kto zwiedzi ten legendarny przybytek w sezonie. Rozstawione na każdym kroku stoiska, na których można nabyć pamiątki związane ze świątynią, nie licują z powagą miejsca. Pół biedy, jeśli znajdziemy na nich kadzidła, kursy instruktażowe czy książki przedstawiające historię klasztoru, ale jak się ma do buddyjskiej surowości stragan z przekąskami, coca-colą bądź plastikowymi mieczami, tego nie wie nikt. Dla wygody turystów na terenie przybytku wybudowano toalety o wartości 430 tys. dol. Jedna z nich ma 150 m2 i została wyposażona m.in. w telewizor LCD. A to tylko mały wycinek komercyjnej działalności, którą Shaolin podjął już ponad ćwierć wieku temu. Każdego roku świątynię odwiedza ponad milion turystów, co generuje miliony dolarów wpływów z biletów. A to tylko ułamek dochodów całego biznesowego imperium skupionego pod znakiem buddyjskiej świątyni.
Klasztor to marka, zarejestrowana w 2004 r. jako znak towarowy. Licencje na wykorzystanie słynnego logo zdobyły setki firm, od kasyn online przez producentów mebli po przedsiębiorstwo wytwarzające konserwy. Do zarządzania biznesowym imperium powołano specjalną spółkę Shaolin Zhiye. Swego czasu brano nawet pod uwagę wprowadzenie Shaolin na giełdę. Ale w realizacji tych planów przeszkodził szalejący kryzys oraz interwencja chińskiego biura do spraw religii. Mnisi jednak nie ograniczają się do zarządzania klasztorem: prowadzą pokazy sztuk walki, pojawiają się w filmach i obsługują internetowy sklep z pamiątkami. Nawet bez tego Shaolin jest obecny na innych kontynentach, gdzie działa ponad 50 szkół walki, funkcjonujących na zasadzie franczyzy. Na terenie świątyni nie brakuje atrakcji. Co dwa lata odbywa się tu Festiwal Shaolińskich Sztuk Walki, który przyciąga wielu sportowców i miłośników walk ze wszystkich stron świata. Chińskie media poświęcają temu wydarzeniu wiele uwagi, a do kasy klasztoru wpływa znaczna kwota. W 2007 r. kręcono tu nawet reality show, pokazujące, jak „cywilni” adepci (nie mnisi) ćwiczyli całymi dniami pod okiem surowych instruktorów.
Turystyka i handel to niejedyne źródła przychodu świątyni. Shaolin najwięcej zarabia na szkoleniu adeptów. W Dengfengu, mieście położonym najbliżej monastyru, znajduje się 80 szkół, w których tysiące uczniów z całych Chin i z zagranicy uczą się kung-fu. Ośrodki chętnie przyjmują dzieci już od 6. roku życia, by tam pobierały naukę. Większość absolwentów takich placówek zarabia później na życie jako żołnierze elitarnych jednostek wojskowych albo ochrona osobista wpływowych ludzi w kraju. Prowadzą też własne kursy, a nawet znajdują zatrudnienie w przemyśle filmowym i można ich zobaczyć w licznych produkcjach kinowych i telewizyjnych.
Jak to się stało, że liczący 1500 lat klasztor z legendy zamienił się w typowy park rozrywki, a z buddyzmu uczyniono tu wielki biznes? Wpływ na to miała historia i przemiany społeczno-kulturowe, jakie dokonały się w Chinach w ostatnich dziesięcioleciach.
U boku cesarza
Klasztor zbudowano w 495 r. Jego nazwa odzwierciedla położenie monastyru: w pradawnym lesie (lin) u stóp góry Shaoshi. Stąd: Shaolin. To tutaj narodził się chan, jeden z najbardziej popularnych odłamów buddyzmu, znany w japońskiej wersji jako zen. Według legend indyjski mnich Bodhidharma przybył do klasztoru ok. 527 r. i wprowadził tam nową formę medytacji, wymagającą fizycznej wytrzymałości. Aby wzmocnić mnichów, Bodhidharma nauczał ich serii ćwiczeń, które miały korzystnie wpływać na ich zdrowie i koncentrację. Te praktyki dały początek sztukom walki Shaolin. O umiejętnościach mnichów krążyły legendy, m.in. na temat ich zdolności do lewitacji i wielomiesięcznych medytacjach bez picia.
Świątynia była wielokrotnie równana z ziemią i nękana przez najeźdźców. Odbiły się na niej też konflikty domowe. Mnisi z Shaolin uratowali życie cesarza Tang Taizonga (626–649), brali udział w wojnie z japońskimi piratami w południowo-wschodnich Chinach za dynastii Ming oraz uosabiali patriotycznego ducha, stawiając opór mandżurskiej dynastii Qing, która opanowała kraj w XVII w. Wielokrotnie też tworzyli uzbrojone oddziały milicji, wspierające na zasadzie najmu dowódców imperium. Takie formacje powstawały również w innych miejscach zakonnych, a także w świeckich społecznościach wiejskich, ale to właśnie Shaolin zyskał sławę jako ośrodek kształcący wybitnych wojowników i miejsce, w którym wręcz stworzono chińskie sztuki walki i doprowadzono ich techniki do doskonałości.
Upadek klasztoru rozpoczął się w XX w. Pod koniec lat 20. zniszczeń dokonał pożar, a gwoździem do trumny była rewolucja kulturalna Mao. Chińska Republika Ludowa zwalczała życie religijne oraz tradycje narodowe, co doprowadziło do represji wobec buddystów. Również sztuki walki zostały objęte zakazami, uznane za relikt feudalizmu i narzędzie kontrrewolucjonistów, nim przekształcono je w rygorystycznie kontrolowaną przez partię gimnastykę wyczynową. Sytuacja zmieniła się w latach 80. W ramach polityki „otwartych drzwi” Deng Xiaopinga wprowadzono większe swobody religijne i ekonomiczne, co miało przyciągnąć zagraniczny kapitał. Sztuki walki zaś zaczęto promować jako formę sportu. Sama świątynia swój renesans zawdzięcza filmom kung-fu, które na początku lat 80. święciły triumfy. O pełnym tajemnic klasztorze usłyszał wówczas cały świat. Dlatego szybko stał się miejscem pielgrzymek nie tylko szukających odnowy rekrutów, ale i chińskich kapitalistów.
Obecni mnisi z Shaolin zwracają uwagę, że kung-fu nie jest ich jedyną aktywnością. Podobnie jak inni zakonnicy buddyjscy intonują pisma święte, medytują i odprawiają nabożeństwa dla wiernych. Uważnie wyjaśniają również, że chociaż sztuki walki mogą wydawać się sprzeczne z pokojowymi naukami Buddy, tak naprawdę nie ma konfliktu między opanowaniem kung-fu i przestrzeganiem nakazów wiary. Kung-fu wymaga dyscypliny i koncentracji, a buddyzm uważa je za cnoty. Menedżerski sposób zarządzania klasztor zawdzięcza w zasadzie jednej osobie – operatywnemu opatowi Shi Yongxinowi, który objął stanowisko w 1999 r. Z kompleksu rozciągającego się na 14 ha uczynił duchowy park rozrywki, gdzie religia i komercja funkcjonują w harmonii. Czy należy je łączyć, to już inna sprawa.
Prezes w habicie
Shi Yongxin to buddyjskie imię Liu Yingchenga, który wstąpił do klasztoru w wieku 16 lat na prośbę rodziców. Pełne święcenie otrzymał w 1984 r., a po 15 latach nauki został opatem. Od tamtego czasu tchnął w monastyr nowe życie, ostro polaryzując środowisko buddyjskie na świecie. Chińskie władze widzą w nim postępowego wizjonera, choć nie brakuje krytyków uważających go za szarlatana i świętokradcę, który odziera dorobek przodków z powagi i tajemnic. Shi zręcznie łączy te dwa światy. Współpracuje z rządem jako przedstawiciel Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych, piastując jednocześnie funkcję opata Shaolin, przewodniczącego Stowarzyszenia Buddystów Prowincji Henan oraz wiceprzewodniczącego Stowarzyszenia Buddyjskiego Chin.
Ubrany w żółte szaty, od zawsze miał żyłkę do interesów, a ciężki różaniec na szyi nie przeszkadza mu w noszeniu w kieszeni najnowszego iPhone’a oraz w rozdawaniu wizytówek ze stroną internetową świątyni. „W przeszłości mnisi zarabiali na życie rolnictwem. Dziś musimy polegać na turystyce. Reklama i rozgłos zawsze były integralną częścią buddyzmu. Jak inaczej możemy rozpowszechnić filozofię buddyjską w całym społeczeństwie?” – przekonuje opat. Już sam fakt, że klasztor prowadzi stronę internetową – zawierającą nowinki z życia mnichów, kalendarz najważniejszych wydarzeń dla turystów, a nawet sklep internetowy z pamiątkami – wzbudza konsternację. Dziś mało kto pamięta, że powstała w 1997 r. witryna Shaolin była jedną z pierwszych stron www w Chinach.
Z końcem lat 90. Shaolin zaczął pracować na swoją markę, by z początkiem nowego tysiąclecia zastrzec ją jako znak towarowy, za którym stoi sztab opłacanych prawników. Shi jako pierwszy opat w historii zadbał o to, by mnisi uczyli się języków obcych, a najzdolniejsi wyjeżdżali na zagraniczne studia. Sztywna dyscyplina klasztoru zaczęła ustępować miejsca postępowi, a Shaolin odrodziło się jako dobrze prosperująca korporacja, gdzie zakonnicy nie widzą problemów w łączeniu medytacji i postu z tytułem MBA czy doktoratem. „W zglobalizowanym świecie potrzeba nauki obcych języków jest niezbędna” – przekonuje Shi. Dodaje, że blisko połowa z 200 mnichów pracujących w świątyni posługuje się językiem obcym. Najpopularniejsze są angielski, koreański i japoński, a niektórzy nauczyli się nawet perskiego.
W 2006 r. klasztor Shaolin został wpisany przez Radę Państwa na listę najważniejszych narodowych zabytków kultury Chin, a za zasługi dla rozwoju lokalnej turystyki opat otrzymał od rządu kluczyki do nowiutkiego Volkswagena. Nie dziwi fakt, że brytyjski tygodnik „The Economist” określił go tytułem CEOpata, co do dzisiaj wzbudza ironiczny uśmiech u bardziej konserwatywnych duchownych. Ale prawdziwą wściekłość wywołuje polityka Shi wobec najświętszych tajemnic monastyru, które wystawiane są na pokaz niczym eksponaty w muzeum.
Jedną z wyjawionych tajemnic, którymi świątynia zaczęła się dzielić ze swoimi kursantami, jest yi jin jing, czyli technika przemiany mięśni i ścięgien. Yi jin jing to starożytny chiński zestaw ćwiczeń fizycznych skoncentrowanych na kontroli mięśni, ścięgien i więzadeł z jednoczesnym wzmocnieniem ciała i umysłu. Tradycyjnie uważa się, że został opracowany w klasztorze Shaolin i przekazywany był przez mnichów w dużym sekrecie. Praktyki te uznawano za tajne ze względu na ich potencjalną właściwość poprawy zdrowia, siły i witalności, co mogło dać przewagę w walce. Ponadto ze względów bezpieczeństwa i ochrony dziedzictwa wiele technik i wiedzy związanej z kung-fu było strzeżonych i zdradzanych tylko wybranym osobom. To niejedyny przykład ujawnienia sekretów klasztoru za pieniądze. Z tajemnicy odarte zostały techniki medytacyjne qigong i receptury leków. Część została odsprzedana, a dokładny opis produkcji dwóch z nich opublikowano w magazynie „Henan Business Daily”.
Wraz z komercjalizacją niestety obniżył się poziom samej sztuki walki, z której wojownicy z Shaolin słynęli na cały świat. W weekendy przyjeżdża tu tak wielu turystów, że mnichom brakuje czasu na popołudniowe modły i treningi. Istnieje ogromna dysproporcja pomiędzy liczbą uczniów (obejmującą tysiące) a realną liczbą wykwalifikowanej kadry. Dziś za kilkaset dolarów każdy może przejść trzydniowy kurs, po którym otrzyma certyfikat zaświadczający o odbyciu treningu w Shaolin.
Kontrowersje dotyczą też samego opata. W 2015 r. Shi został oskarżony przez byłego ucznia o spłodzenie kilkorga pozamałżeńskich dzieci i defraudację pieniędzy należących do świątyni. Stowarzyszenie Buddyjskie stwierdziło nawet na swojej stronie internetowej, że zarzuty wobec Shi „wpłynęły na wizerunek i reputację chińskiego buddyzmu”. Ze wszystkich podejrzeń został jednak oczyszczony. Oficjalna wersja jest taka, że dochodzenie przeprowadzone przez władze lokalne i Państwową Administrację ds. Religii wykazało całkowitą niewinność opata. Rysy na wizerunku Shi budzą czasem bardziej radykalne działania. W minionych latach strona internetowa Shaolin była dwukrotnie hakowana przez nieznanych sprawców. Za pierwszym razem hakerzy umieścili na niej napis: „Złoczyńco Shaolin Shi Yongxin, idź do piekła”. Drugim razem opublikowano list rzekomo napisany przez opata, w którym przepraszał za prowadzenie materialistycznego stylu życia i komercjalizację świątyni.
Dziś Shi Yongxin niewiele robi sobie z faktu, że biznesowy sukces mnichów szkodzi wizerunkowi ich świątyni. Coraz częściej podróżuje po świecie, zabierając głos nawet w takich sprawach jak sztuczna inteligencja. Podczas jego wizyty w Australii pojawiły się plotki, że szukał sponsorów do otwarcia wielkiego parku kung-fu w tym kraju. „Wierzę, że kultura Shaolin może budować pozytywne relacje z ludźmi na całym świecie” – mówił w zeszłym roku w Los Angeles podczas Północnoamerykańskich Igrzysk Shaolin 2023. I tylko trudno było powstrzymać się od złośliwości, że w jego ustach brzmiało to wyłącznie jak oferta handlowa.
Dziękujemy, że jesteś z nami. Pulsar dostarcza najciekawsze informacje naukowe i przybliża wyselekcjonowane badania naukowe. Jeśli korzystasz z publikowanych przez Pulsar materiałów, prosimy o powołanie się na nasz portal. Źródło: www.projektpulsar.pl.