Kultowe zyski
Wielebny Jones krzyczał przez megafon: „Umierajcie z godnością!”, kiedy tłum jego wyznawców zażywał cyjanek. Powietrze przeszywał ogłuszający dźwięk syreny alarmowej, a do wielkich beczek z trucizną ustawiały się kolejki. Nikogo nie przerażał widok umierających ludzi, którymi wstrząsały śmiertelne konwulsje. Wśród ofiar było kilkaset dzieci. Dorośli truli je najpierw, a później siebie. „Nie popełniamy zwykłego samobójstwa, tylko rewolucyjne!” – nawoływał Jim Jones, przywódca sekty Świątynia Ludu, w ostatnich chwilach życia. Wszyscy chcieli przejść do lepszego wymiaru, który przez lata Jones im obiecywał. 18 listopada 1978 r. w Gujanie w jednym z największych zbiorowych samobójstw w historii życie odebrało sobie 909 osób. A mogło być jeszcze gorzej, bo w szczytowym okresie popularności sekta liczyła ponad 30 tys. członków z majątkiem szacowanym na 15 mln dol.
Zamożność Jonesa nie jest przypadkiem odosobnionym. Jakimś dziwnym trafem przywódcy sekt niemal zawsze opływają w luksusy i mogą pochwalić się niebagatelnym bogactwem, a ich zachcianki nie ustępują zachciankom krwawych dyktatorów. Większość sekt funkcjonuje na zasadzie świetnie zorganizowanych korporacji. Panuje w nich system feudalny z szaleńcem u władzy.
Alternatywne idee
Jim Jones zdążył się dorobić wysokiego statusu społecznego i całkiem pokaźnego majątku, zanim opinia publiczna zwróciła uwagę na jego poczynania. Zawsze epatował charyzmą, dzięki czemu skupiał wokół siebie ludzi. Wspólnotę założył w 1956 r. w wieku zaledwie 25 lat, a jej model ewoluował i w ciągu 20 lat stuosobowa grupa, która zebrała się początkowo wokół guru, rozrosła się do kilkudziesięciu tysięcy. Świątynia Ludu nie była pierwszą lepszą zbieraniną fanatyków. Jones cieszył się uznaniem i poparciem wielu amerykańskich polityków. W latach 70. został uznany przez „Timesa” za jednego ze 100 najbardziej wpływowych przywódców Kościoła w Stanach Zjednoczonych, a obiady jadał nawet z Rosalynn Carter, żoną ówczesnego prezydenta USA.
Pod pozorami wzniosłych idei kryły się jednak niewyobrażalne ludzkie dramaty. Życie we wspólnocie podlegało nieustannej kontroli. Członkowie byli poddawani ciągłej inwigilacji i praniu mózgu. Za nieposłuszeństwo Jones nakazywał złożenie publicznej samokrytyki, a także wymierzał karę chłosty. Niepokornych nawet torturowano. Najwięcej kontrowersji wzbudzał fakt, że dzieciom nie dawano żadnej taryfy ulgowej. Rażono je prądem za to, że nie uśmiechnęły się w porę na widok wielebnego lub niepoprawnie wymawiały formułkę powitalną na jego cześć („dzień dobry, ojcze, jaka to radość widzieć ciebie”).
Brylowanie guru na salonach nie byłoby jednak możliwe bez pieniędzy. Wyznawcy Świątyni Ludu musieli więc wszystko, co zarobili, przeznaczać na poczet zgromadzenia. Po pewnym czasie, gdy dochody sekty Jonesa liczono w milionach dolarów, guru zdecydował się na wydzielanie wiernym kieszonkowego w wysokości 5 dol. tygodniowo. Megalomania Jonesa z czasem zaczęła przybierać na sile. Uważał się za Mesjasza i otoczył 12 uczniami. „Jeśli widzisz we mnie przyjaciela, będę twoim przyjacielem, jeśli widzisz we mnie ojca, będę twoim ojcem, jeśli widzisz we mnie boga, będę twoim bogiem” – powtarzał. Bezwzględny zakaz korespondencji sprawiał, że ludzie wierzyli we wszystko, co im wmawiał. Zdarzały się nawet przypadki, gdy rozdawano ludziom sok, twierdząc, że to trucizna. W ten sposób apodyktyczny przywódca sekty chciał się przekonać, czy jej członkowie są mu oddani. Za posłuszeństwo obiecywał zbawienie i życie wieczne w lepszym świecie. Dopiero dziennikarskie śledztwo „New West Magazine” w 1977 r. ujawniło skalę nadużyć, agresji i manipulacji, do jakich dochodziło wewnątrz Świątyni Ludu. Jones uciekł z najwierniejszymi ludźmi do Gujany, a finał tej eskapady okazał się tragiczny.
Wypracowanie innych modeli ustrojowych niż system kapitalistyczny było i jest przedmiotem intensywnej refleksji wielu środowisk. Prawdziwą pożywką dla alternatywnych ideologii stały się ruchy hipisowskie w Stanach Zjednoczonych, które na przełomie lat 60. i 70. próbowały stworzyć przeciwwagę dla społeczeństwa opartego na tradycyjnym modelu rodziny. Jednym z eksperymentów społecznych, o którym głośno było na początku lat 80., była wspólnota Rajneeshpuram. Jej członkowie mieli konkretną wizję: rozszerzyć swą działalność na wszystkie regiony świata, by zaproponować ludziom oryginalny kontrkulturowy schemat współżycia. Zanim guru wspólnoty Bhagwan Shree Rajneesh (Osho), hinduski przewodnik duchowy, trafił do USA, miał już tysiące zwolenników w Indiach. W maju 1981 r. zrobili oni dobrowolną zrzutkę i za 6 mln dol. kupili ranczo w Wasco County w stanie Oregon, gdzie wszyscy razem zamieszkali. Na cześć swojego przywódcy nazwali je Rajneeshpuram. W ciągu 4 lat pustynne piaski Oregonu zamieniły się w oazę zieleni oraz samowystarczalną osadę o rozmiarach małego miasta. Powstały asfaltowe drogi, piekarnie, bary, jadalnie, warsztaty, budynki administracyjne – słowem wszystko, co można znaleźć w każdym mieście. Dla stałych mieszkańców wszystko w Rajneeshpuram było darmowe. Niewiele osób posiadało własny samochód, bo nie miały takiej potrzeby. Oprócz autobusów kursowały nawet darmowe taksówki. Każdy z sannjasinów pracował dla wspólnoty.
Skąd na to wszystko brano pieniądze? Wielu członków wspólnoty piastowało dobrze płatne stanowiska. Główny zastrzyk gotówki pochodził jednak z regionalnych placówek, które zaczęły tworzyć się na całym świecie. W szczytowym okresie ich liczba wynosiła aż 570. Łącznie skupiały ponad 300 tys. sympatyków, wśród których zbierano datki na utrzymanie Rajneeshpuram (w eksperyment zainwestowano 85 mln dol.). Każdy chciał poznać Rajneesha i na własne oczy zobaczyć efekt pracy jego wyznawców. W tym celu stworzono cały system turystyki pielgrzymkowej. W latach 1982–1985 w miasteczku mieszkało ponad 5 tys. stałych członków. W miesiącach letnich liczba potrafiła wzrosnąć do 20 tys. Poza tym w 20 krajach wspólnota posiadała własne sieci hoteli, sklepów, restauracji wegetariańskich, dyskotek i zakładów pogrzebowych, które generowały spore obroty.
Przywódca Rajneeshpuram lubił korzystać z bogactwa wspólnoty i wcale się z tym nie krył. Miał słabość do samochodów marki Rolls-Royce. Zgromadził ich aż 93. Uczniowie kupowali je dla mistrza. Podobno chcieli ich uzbierać 365, po jednym na każdy dzień roku. Słynna też była kolekcja jego drogich rolexów. Miał ich kilkaset. „Podziwiam Franciszka z Asyżu, który jeździł na ośle. Ale było to przecież torturowanie żywego stworzenia. Podróżowanie rolls-royce’em nie krzywdzi nikogo. Ludzie myślą, że rolls-royce kłóci się z uduchowieniem. To nieprawda. W rzeczywistości to właśnie na furmance trudno jest medytować. Rolls-royce jest o wiele lepszy do duchowego rozwoju” – argumentował Osho. Wspólnota nie przetrwała długo. Podziały klasowe i kłótnie między członkami poskutkowały rozpadem sekty.
Ochota na niczym nieskrępowany seks i pełna swoboda obyczajowa doprowadziły z kolei do powstania w Austrii komuny Friedrichshof, skupionej wokół artysty Ottona Muehla. W 1970 r. kilkudziesięciu studentów postanowiło zamieszkać razem i odciąć się od przyjętych norm i zasad. Na miejsce własnego świata wybrali Friedrichshof, niewielką miejscowość nad austriackim jeziorem Neusiedler. Ideologicznym spoiwem grupy było zniesienie własności prywatnej i instytucji małżeństwa. Zdaniem założycieli człowiek wychowany w monogamicznym związku i tradycyjnej rodzinie zostaje pozbawiony naturalnych odruchów – również seksualnych. I to właśnie całkowita swoboda seksualna sprawiała, że komuna zaczęła przyciągać coraz więcej osób. Panowała jedna podstawowa zasada: nie wolno było sypiać z tym samym partnerem częściej niż raz w tygodniu. W tym celu tworzono specjalne listy, na których rozpisywano, kto, kiedy i z kim spędzi noc. Szybko pojawiły się jednak zgrzyty. Co atrakcyjniejsi partnerzy nie chcieli dzielić łóżek z tymi, którym natura poskąpiła urody. Problemem okazało się również prawo do własności prywatnej. Część osób nie opuszczała domu, ale inne pracowały – często na dobrze płatnych stanowiskach. Byli wśród nich agenci nieruchomości, maklerzy giełdowi czy bankierzy. Im więcej się zarabiało, tym wyższą pozycję w hierarchii się zyskiwało. W latach 80. nikt nie śmiał już pytać o równość w komunie. To, co miało być idealnym rozwiązaniem i realizacją pragnień człowieka, zmieniło się w dyktaturę o znamionach sekty. Kiedy wyszły na jaw patologie i dewiacje, do jakich dochodziło we Friedrichshofie, komunę zamknięto, a Muehla skazano w 1991 r. na 7 lat więzienia.
Strach przed apokalipsą
Znacznie łatwiej manipulować członkami sekty, jeśli charyzma przywódcy okraszona będzie strachem jego wyznawców. Nieważne przed czym, choć ulubionym motywem ruchów religijnych jest apokalipsa. Jak w przypadku Kościoła Gałęzi Dawidowej pod przewodnictwem Davida Koresha. Charyzmatyczny lider twierdził, że Bóg powierzył mu misję poprowadzenia ludzi do zbawienia. Apokalipsę mieli przeżyć tylko jego wyznawcy. Na bliżej nieokreślony koniec świata sekta przygotowywała się latami, gromadząc broń i amunicję. To właśnie handel bronią był głównym źródłem dochodu ugrupowania. Wyznawcy byli zmuszani do inwestowania swoich pieniędzy w arsenał, którego wartość sięgała 5 mln dol. W 1993 r. ich siedziba w Waco w Teksasie została oblężona przez FBI, co zakończyło się tragicznym pożarem i śmiercią ponad 80 osób.
W zaświaty razem ze swoim liderem przenieśli się również członkowie sekty Heaven’s Gate, prowadzonej przez Marshalla Applewhite’a. Wspólnota zarabiająca na projektowaniu stron internetowych wierzyła, że do innego świata zabiorą ją przybysze z kosmosu. Statek obcych miał być ukryty za kometą Hale’a-Boppa, która w 1997 r. przelatywała obok Ziemi. Pokrętna logika doprowadziła do zbiorowego samobójstwa 39 osób, które wierzyły, że tylko w ten sposób przeniosą się na pojazd kosmiczny.
O ile w przypadku Heaven’s Gate kontakt z kosmitami traktowano jako cel istnienia wspólnoty, do którego dążono za wszelką cenę, o tyle w przypadku Kościoła scjentologicznego przedstawiciele obcych cywilizacji służą za pretekst do zarabiania olbrzymich pieniędzy. Fundament wiary scjentologów stanowi przekonanie, że jesteśmy nieśmiertelnymi duchowymi bytami zwanymi thetanami, które są więzione w ludzkim ciele i świecie fizycznym. Ma to być kara za złe czyny. Według mitu założycielskiego praojcem wszechświata jest niejaki Xenu, który 75 mln lat temu rządził 56 planetami. Brzmi futurystycznie? Bo takie jest. Ruch scjentologiczny został stworzony przez L. Rona Hubbarda, pisarza science fiction, i dziś zrzesza miliony wyznawców. Model biznesowy opiera się wprost na pieniądzach wiernych. Kościół scjentologiczny regularnie zarabia na „audytowaniu”, czyli tajemniczych sesjach medytacyjno-hipnotyzerskich, mających rzekomo oczyszczać wyznawców z negatywnych wspomnień, za co każe sobie słono płacić. Do tego oferuje szereg płatnych wydarzeń, publikacji i gadżetów. Szacuje się, że imperium scjentologów liczy kilka milionów członków na całym świecie, a majątek, którym obraca, może stanowić nawet 600 mln dol. Członkami Kościoła scjentologicznego są m.in. Tom Cruise i John Travolta. Na warsztatach z samodoskonalenia zarabiał również Keith Raniere, guru sekty NXIVM. Koszty uczestnictwa w sesjach terapeutycznych sięgały tysięcy dolarów i nierzadko ludzie zaciągali na nie kredyty. Majątek NXIVM mógł sięgać nawet 200 mln dol.
Bycie Mesjaszem może być dochodowe. Tak osobliwy sposób na życie wybrał były milicjant Siergiej Torop, który przyjął imię Wissarion i założył wspólnotę religijną o nazwie Kościół Ostatniego Testamentu. Wissarion zdołał przekonać swoich wyznawców, że aby przetrwać, muszą zamieszkać w komunie. Wskazał im miejsce w tajdze, w Kotlinie Minusińskiej pod górą Suchaja na południu Kraju Krasnojarskiego. W 1994 r. członkowie sekty zamieszkali w kilkunastu wsiach, położonych u podnóża góry. Znaleźli się tam liczni muzycy, artyści czy filozofowie, którzy sprzedawali luksusowe mieszkania w miastach, by przenieść się do drewnianych chałup i żyć u boku samozwańczego guru. Zgodnie z zarządzeniem Wissariona wierni nie mogli korzystać z nowoczesnej medycyny, ponieważ „tylko on mógł uzdrowić chorego”. Nie mieli również dostępu do gazet i telewizji. Od momentu wstąpienia do sekty nie posiadali dóbr materialnych, choć sam „zbawca” jeździł po syberyjskich drogach land cruiserem.
Schemat opływającego w luksusy guru, otoczonego przez krąg ubogich wyznawców, powtarza się zadziwiająco często, mimo że oficjalne finanse tego typu wspólnot to kreatywna księgowość. Sekty opierają swoje funkcjonowanie na skomplikowanych modelach ekonomicznych, które pozwalają liderom na wyzyskiwanie wyznawców. Generowany przychód bywa ogromny, a metody pozyskiwania środków – oparte na manipulacji.
Pod lupą naukowców
Alternatywne ruchy religijne i sekty wciąż powstają i od lat są w kręgu zainteresowań naukowców, głównie psychologów i socjologów. Obydwie dziedziny różni jednak cel prowadzonych badań. Psychologia koncentruje się na indywidualnych doświadczeniach członków sekt. Bada, jak wpływają na psychikę jednostek, analizując proces prania mózgu, traumę, uzależnienie od grupy czy zaburzenia tożsamości. Socjolog z kolei analizuje sekty z perspektywy strukturalnej i społecznej. Skupia się na relacjach wewnątrz grupy, dynamice władzy, organizacji życia oraz na tym, jak sekty funkcjonują w szerszym kontekście społecznym.
Najbardziej znane badania tego typu przeprowadził w 1956 r. Leon Festinger wraz z dwoma współpracownikami – Henrym Rieckenem i Stanleyem Schachterem. Badacze przeniknęli do małej chicagowskiej sekty zwanej Poszukiwaczami (The Seekers), która wierzyła w nieuchronną apokalipsę. Naukowcy dołączyli do sekty, obserwowali jej członków i analizowali ich reakcje po tym, jak przewidywana data apokalipsy minęła bez spodziewanych następstw. Badania zaowocowały powstaniem teorii dysonansu poznawczego (napięcia wywołanego rozbieżnością przekonań). Festinger doszedł do wniosku, że w odpowiednich warunkach ludzie są bardziej skłonni zniekształcić swoje poglądy na rzeczywistość, byle nie przyznać, że ich pierwotne przekonania były błędne. Teoria Festingera dotyczy trzech elementów: kontroli zachowań, kontroli myśli i emocji, a umiejętne manipulowanie tymi składowymi umożliwia pełne zdominowanie jednostki i dowolne kształtowanie jej tożsamości.
Jednym z prekursorów i zarazem najwybitniejszych do dziś autorytetów w dziedzinie badań alternatywnych form religijności jest prof. Eileen Barker z London School of Economics. Twierdzi ona, że wbrew powszechnemu przekonaniu bardzo niewielu ludzi pozostaje na dłużej w nowych ruchach religijnych. „Większość odchodzi w ciągu dwóch lat, a ci, którzy zostają, często robią to, ponieważ znaleźli wspierającą społeczność, a nie z powodu prania mózgu” – pisze w książce „The Making of a Moonie: Choice or Brainwashing?”. Publikacja – wydana w 1984 r. jako efekt siedmioletnich badań członków Kościoła Zjednoczeniowego (Moona) – wzbudziła dużą dyskusję wśród samych socjologów. Podstawowy zarzut wobec autorki dotyczył zbytniego trywializowania technik manipulacji, jakim poddawani są członkowie sekt. „Pojęcie prania mózgu, choć kontrowersyjne, nie może być odrzucone. Istnieją znaczące dowody, że pewne grupy stosują przymusowe praktyki, które fundamentalnie zmieniają przekonania i zachowania ich członków” – polemizuje Benjamin Zablocki, profesor socjologii na Rutgers University, w pracy „The Blacklisting of a Concept: The Strange History of the Brainwashing Conjecture in the Sociology of Religion”.
Samo opuszczenie sekty również nie kończy traumy, a w wielu przypadkach stanowi dopiero początek drogi terapeutycznej odnalezienia się w realnym świecie i społeczeństwie. „Byli członkowie sekt często doświadczają złożonej formy PTSD, charakteryzującej się objawami takimi jak poczucie winy, zaburzenia tożsamości i głębokie poczucie straty. Psychiczne skutki opuszczenia sekty mogą być długotrwałe i wymagają specjalistycznych interwencji terapeutycznych” – konkludują Rod i Linda Dubrow-Marshallowie, autorzy publikacji „The Psychological Impact of Leaving a Cult” w „International Journal of Cultic Studies”.
Według raportu Cult Information Centre (CIC) z 2020 r. na całym świecie może być 10– 20 mln ludzi zaangażowanych w różnego rodzaju sekty. Tylko w Stanach Zjednoczonych istnieje ok. 2,5 tys. nowych ruchów religijnych, spośród których wiele ma charakter sekciarski. Liczbę takich wspólnot w Europie szacuje się na 1200, z czego najwięcej tego typu ruchów działa we Francji i Niemczech.
***
Techniki manipulacji stosowane przez sekty
Steven Hassan, były członek Kościoła Zjednoczeniowego Moona, na podstawie wieloletnich badań opracował model technik manipulacji stosowanych w sektach. W skrócie nazwał go BITE (behaviour, information, thoughts, emotions – zachowanie, informacja, myśli, uczucia). W im więcej obszarów życia wniknie sekta, tym większą kontrolę sprawuje nad osobą manipulowaną.
- Kontrola zachowań polega na ustaleniu form codziennej aktywności jednostki dotyczących wyglądu zewnętrznego (ubioru, uczesania, koloru stroju), odżywiania (wskazanie pokarmów do wykreślenia z jadłospisu) oraz czasu przeznaczonego na sen.
- Kontrola informacji to ograniczenie dostępu bądź zniechęcanie do korzystania z innych źródeł informacji, oszustwa poprzez celowe zatajenie informacji lub ich fałszowanie, a nawet jawne kłamstwa.
- Kontrola myśli jest zaszczepieniem doktryny grupy jako jedynej prawdy, która jest internalizowana. Służy temu posługiwanie się specyficznym uproszczonym językiem, zawierającym wiele zwrotów ograniczających inspirację do głębszych przemyśleń; wprowadzenie nowego znaczenia znanych pojęć, które deformują rzeczywistość i utrudniają porozumiewanie się z innymi ludźmi.
- Kontrola uczuć, czyli manipulowanie uczuciami poprzez ograniczenie ich różnorodności, co powoduje zubożenie sfery emocjonalnej. Nieustanne wywoływanie poczucia winy i wzbudzanie lęku, a także rytualne publiczne wyznawanie „grzechów” to niektóre techniki uniemożliwiające zachowanie emocjonalnej równowagi.
Źródło: Magdalena Jankowska, „Psychomanipulacja jako technika werbunku wykorzystywana przez sekty oraz ich fasadowe organizacje”, 2012