Ekrany zmieniły pokolenie Zet w armię neurotycznych zombie? Niekoniecznie
W ostatnich tygodniach nie brakuje powodów do rozmów o tym, jak świat cyfrowy wpływa na dorastającą młodzież. Serial „Dojrzewanie” na Netflixie otworzył dyskusję, raport „Internet dzieci” Instytutu Cyfrowego Obywatelstwa w Polsce dodał do tego twarde dane. Pojawiła się też popularnonaukowa książka Jonathana Haidta „Niespokojne pokolenie”, która stawia pytania: czy rzeczywiście znaleźliśmy się w obliczu pokoleniowego kryzysu i jaką rolę odgrywa w nim cyfrowa rzeczywistość?
Świat pełen lajków
Autor jest psychologiem społecznym i z zacięciem kaznodziei na ponad 400 stronach opowiada, jak smartfony, tablety oraz media społecznościowe i popularne komunikatory zmieniły urodzone po 1995 r. pokolenie Z w armię neurotycznych zombie. Ponieważ we wcześniejszych, także wydanych w Polsce, książkach („Prawy umysł” i „Rozpieszczony umysł”) dał się poznać jako autor nieznoszący kompromisów, stawiający ostre tezy i zbyt daleko idące wnioski, sprawdźmy, czy najnowsza jest czymś więcej niż tylko dobrze opakowanym truizmem.
Haidt mówi jasno: od 2010 r., kiedy smartfony zrewolucjonizowały nasze życie, zdrowie psychiczne nastolatków zaczęło się gwałtownie psuć. Depresja, stany lękowe, samobójstwa nasiliły się, gdy „alternatywny wszechświat”, jak go nazywa autor, pełen lajków, filtrów i wrogich anonimowych komentarzy, stał się nieodłącznym elementem dzieciństwa. Do tego dorzuca jeszcze rodziców przesadnie chroniących swoje pociechy, niepozwalających na podwórkowe harce, organizujących zajęcia w sterylnych warunkach, gdzie nie sposób nabić sobie guza, i śledzących każdy ruch na lokalizatorach. „A wychowywanie dzieci to jak pielęgnacja sadzonek drzew – wyjaśnia autor. – Te, które na wczesnym etapie życia doświadczają silnych wiatrów, potrafią przeciwstawić się wichurom, kiedy dojrzeją”.
Piękna przenośnia. Dzieciństwo sprzed ery smartfonów jawi się Haidtowi jako złoty wiek swobodnej zabawy, fikołków na trzepaku, wspinania na drzewa i budowania charakteru przez upadki. Czy nie jest to wizja zbyt wyidealizowana? – Haidt ma rację, że spontaniczna zabawa rozwija dziecko lepiej niż ekran – przyznaje dr n. med. Aleksandra Lewandowska, krajowa konsultantka ds. psychiatrii dzieci i młodzieży. – Angażuje korę ruchową, która z kolei wpływa na kształtowanie kory sensorycznej odpowiedzialnej za odbieranie i wyrażanie naszych przeżyć. Dzięki temu dzieci uczą się uzewnętrzniać swoje emocje w bezpośrednim kontakcie. Żadna, nawet najlepsza aplikacja nie zrekompensuje braku żywej energii płynącej z relacji z drugim człowiekiem.
Niespokojne pokolenie
Czy jednak wystarczy odebrać dzieciom smartfony i wypuścić je na podwórko? Po pierwsze, coraz mniej jest już podwórek. Dr Lewandowska punktuje to, co Haidt zdaje się pomijać: cyfrowa apokalipsa to wina nie tylko technologii, ale i kryzysu rodzicielstwa. – Obserwujemy trudność w przyjmowaniu odpowiedzialności za wychowanie. Powstają już nawet przedszkola z możliwością nocowania dla dzieci. Do jakiego absurdu dochodzimy? – pyta nasza rozmówczyni. Haidt mógłby jej przyklasnąć, ale jego receptę – żadnych smartfonów przed 14. rokiem życia ani mediów społecznościowych, zanim uczeń skończy 16 lat – trudno będzie wdrożyć, skoro dorośli wpletli świat cyfrowy również w swoje życie. – Widzę to codziennie w poradni – przyznaje dr Lewandowska. – Rodzice siedzą z dziećmi w poczekalni, każde z nosem w smartfonie. Przyjmujemy 13-latka na oddział, a pierwsze pytanie matki, to czy będzie mógł mieć telefon.
Autor „Niespokojnego pokolenia” zdaje się więc nie dostrzegać, że jego plan, by uczynić współczesne dzieciństwo okresem wolnym od internetu, wymaga niemal rewolucji społecznej. A na nią jest już chyba za późno i nikt nie ma na to czasu ani ochoty. Zwłaszcza rodzice, którzy zamiast włączać dzieci do pomocy przy domowych obowiązkach (choćby po to, aby odłożyły tablety i smartfony), mówią: „Wspólne gotowanie, sprzątanie? Szybciej sam to zrobię”.
A co ze szkołą? Haidt chciałby, żeby stała się bastionem analogowego życia, ale tu znów wpada w pułapkę naiwności – zwłaszcza czytany w Polsce. – Szkoła wspiera wychowanie, ale koncentruje się na dydaktyce i fabryce ocen, a nie na emocjach – zauważa polska ekspertka. System edukacji od lat stawia na odtwórczość, a nie kreatywność. – Brakuje zajęć rozwijających samoocenę, umiejętności praktyczne, naukę zagospodarowania wolnego czasu – wylicza. Nowy przedmiot: edukacja zdrowotna miał to zmienić, ale stał się fakultatywny. – Świadomi rodzice zapiszą dzieci na te lekcje, ale ci, na którym nam najbardziej zależy, tego nie zrobią – martwi się dr Lewandowska.
Podzielając troskę Haidta o zdrowie psychiczne dzieci, lekarka widzi problem szerzej: – Po pandemii lawinowo wzrosła liczba nastolatków szukających pomocy psychiatrycznej. Mówili: „Mam lęk, by podejść do kolegi. Nie umiem się odezwać w grupie”. To efekt braku realnych relacji, ale też świata, który ich przytłacza.
Twarzą w twarz
Haidt wspomina o skutkach lockdownu, ale traktuje je jak kolejny dowód na zgubność ekranów, zamiast zapytać, dlaczego społeczeństwo nie dało dzieciom narzędzi radzenia sobie z izolacją. – Komunikatory nie zastąpią kontaktu twarzą w twarz – podkreśla dr Lewandowska. W instagramowym i tiktokowym świecie łatwiej udawać, kim się nie jest, i żywić lajkami za pozorowane sukcesy. Haidt to zauważa, ale się nie zastanawia, dlaczego nikt nie uczy dzieci odróżniać tej fikcji od prawdy. A co z agresją, która wylewa się w sieci? Czy to wina algorytmów, czy może tego, że znów brakuje edukacji, jak radzić sobie z emocjami offline?
Zasługą książki jest jednak to, że zmusza nas do spojrzenia w lustro. Haidt wielokrotnie powołuje się na prace prof. Jean Twenge z San Diego State University, która od lat śledzi związek między technologią a zdrowiem i alarmuje o zgubnym wpływie ekranów na psychikę młodzieży. Liczby wyglądają groźnie. W Stanach Zjednoczonych od 2010 r. wskaźniki depresji wśród nastolatków wzrosły o ponad 50 proc., a liczba samobójstw wśród dziewcząt w wieku 10–14 lat się potroiła. W Polsce ponad połowa dzieci w wieku 7–12 lat przegląda strony i portale dla dorosłych. Co trzecie ma regularny dostęp do TikToka, spędzając tam codziennie ponad dwie godziny, a niektóre zaglądają do niego kilkadziesiąt razy w ciągu dnia.
Jednym z ciekawszych wątków książki jest analiza różnic płciowych. Dziewczynki, jak dowodzi Haidt, ulegają na Instagramie i TikToku presji wyglądu i toksycznym porównaniom. Chłopcy z kolei uciekają w gry wideo i pornografię, zamykając się w alternatywnych światach.
Niespokojne pokolenie
Troska o młodych jest w „Niespokojnym pokoleniu” z pewnością autentyczna, ale narracja bywa jednowymiarowa. Bo przecież w rządowym raporcie opublikowanym w USA w 2023 r. większość nastolatków przyznawała, że dzięki mediom społecznościowym czują się bardziej akceptowani (58 proc.), znajdują tam wsparcie w trudnych chwilach (67 proc.), mogą się wykazać kreatywnością (71 proc.) i są bardziej zainteresowane życiem swoich znajomych (80 proc.). Czy to źle?
Również dzięki internetowi młode osoby mogą znajdować informacje przydatne do nauki, a nawet działalności społecznej. Media społecznościowe ułatwiają zdobywanie wiedzy i poszukiwanie pomocy – np. w Afryce liczba kobiet stosujących nowoczesną antykoncepcję wzrosła w ciągu dekady niemal dwukrotnie (do 66 mln), co uważa się za zasługę tych platform (tylko tam dziewczęta mogą się dowiadywać o długo działających, bezpiecznych i dyskretnych metodach ochrony przed niechcianą ciążą). I tak jest przecież nie tylko w Afryce, i nie tylko o dostęp do antykoncepcji tu chodzi… To druga strona medalu, o której warto pamiętać. Ponoć już sześcio- i siedmiolatki nie są wcale za młode, by nauczyć je rozsądnego korzystania z sieci.
|
„Niespokojne pokolenie.
|