Reklama
Pulsar - wyjątkowy portal naukowy. Pulsar - wyjątkowy portal naukowy. Shutterstock
Człowiek

Ekspansja rolnictwa w Europie. Nie słowem, nie ogniem a liczbą

Archeolodzy od dekad spierają się, jak naprawdę doszło na naszym kontynencie do zmiany stylu życia z łowiecko-zbierackiego na rolniczy. Czy była to spokojna wymiana idei – czyli cultural diffusion – czy raczej ludzi na kolejnych terytoriach (demic diffusion)? Odpowiedź przynoszą nowe badania. [Artykuł także do słuchania]

Zespół biologów ewolucyjnych i genetyków z Penn State połączył trzy światy – matematykę, komputerowe symulacje i dane z DNA kopalnego – by sprawdzić, ile w neolicie było „nauki” od sąsiadów, a ile faktycznych migracji. Wynik jest zaskakujący: rolnicy praktycznie nie dzielili się swoimi umiejętnościami z łowcami-zbieraczami. Z modelu wynika, że rocznie tylko jeden na 1000 farmerów „nawracał” któregoś ze swoich sąsiadów na nowy tryb życia. To oznacza, że tempo zmiany napędzał nie transfer wiedzy, lecz kolejne fale ludzi z Bliskiego Wschodu prowadzących bydło oraz niosących ziarno i własne geny.

Dowodem są genomy ponad 600 osób żyjących w Europie między 8,5 a 5 tys. lat temu. Ich profile pokazują dominację przodków rolników z Anatolii, przy minimalnym domieszaniu się do lokalnych populacji. Gdyby dochodziło do częstych małżeństw mieszanych czy do masowego uczenia się upraw przez łowców, w genomach Europejczyków byłoby dziś więcej śladów dawnych mezolitycznych mieszkańców kontynentu. Tymczasem zachowały się one w niewielkim stopniu – w 10–15 proc.

Dla archeologów nie jest to aż taką nowością. Jeszcze zanim pojawiła się archeogenetyka, badacze mezolitu widzieli, że łowcy-zbieracze byli nie tyle podbijani, ile stopniowo wypychani na północ przez bardziej liczne grupy rolników. Nie mówiono więc o żadnej spektakularnej „ekspansji”, lecz o zmianie demograficznej. Z materiałów archeologicznych wiadomo także, że między grupami istniała wymiana. W Dębkach, na stanowisku badanym przez prof. Jacka Kabacińskiego, znaleziono naczynia rolników w obozowisku łowców i rybaków. Najpewniej dostawali w nich nabiał lub zboże w zamian za ryby, skóry czy dziczyznę. To nie była wojna, ale zwycięstwo bardziej nowoczesnego sposobu życia. Łowiectwo i zbieractwo przetrwało głównie tam, gdzie rolnictwo nie miał szans się rozwinąć – na dalekiej północy Europy, w Skandynawii czy na Syberii.

Nowe modele potwierdzają, że opozycja „albo migracje, albo idee” jest zbyt prosta. Okazuje się, że możliwy jest trzeci scenariusz: rolnicy wędrowali i zakładali wsie, ale rzadko łączyli się z łowcami, a ci, którzy trwali przy starym stylu życia, przez wieki stanowili sąsiedztwo, a nie element tej samej wspólnoty. Ślady takich równoległych, ale oddzielnych światów widzimy choćby w Skandynawii czy nad Atlantykiem – farmerzy i łowcy mieszkali obok siebie, ale niemal się nie mieszali.

Wnioski są przewrotne. Europa stała się rolnicza nie dlatego, że ktoś nauczył kogoś siać zboże i doić krowy, lecz dlatego, że kolejni przybysze zajmowali ziemię i rozrastali się liczebnie. A jednak nie była to prosta historia podboju – bo nawet w tak „hermetycznym” procesie coś się wymknęło spod kontroli. Odrobina krwi i tradycji łowców przetrwała w naszych genach, a wraz z nią zapewne też fragmenty ich świata.

I to jest lekcja także dla nas. Do wielkich zmian kulturowych nie zawsze dochodzi dzięki umiejętnemu przekonywaniu czy edukacji – często wynikają one z czystej demografii. Czyli z tego, kto przychodzi, kto się rozmnaża i kto zajmuje przestrzeń. W czasach globalnych migracji i gwałtownych kryzysów środowiskowych warto pamiętać, że los kultur, języków i tradycji bywa przesądzony nie w debatach, lecz w liczbach. To zaś brzmi szczególnie niepokojąco w kontekście gwałtownie malejącej dziś dzietności Europejczyków – bo tak jak niegdyś łowcy musieli ustępować rolnikom, tak i teraz przyszłość może należeć do tych, których będzie po prostu więcej. A jednak zawsze zostaje miejsce na nieoczekiwane dziedzictwo – ślad dawnych głosów, które mimo wszystko przetrwają w kolejnych pokoleniach.

Długa droga teorii

Już sto lat temu archeolog V. Gordon Childe ukuł pojęcie „rewolucji neolitycznej” – przełomu, który jego zdaniem zmienił wszystko: gospodarkę, strukturę społeczną i religię. W latach 70. Luigi Luca Cavalli-Sforza i Albert Ammerman spróbowali przełożyć ten proces na liczby – zestawili daty radiowęglowe najstarszych stanowisk rolniczych i wykreślili linię „frontu neolityzacji”. Z ich obliczeń wynikało, że rolnictwo rozprzestrzeniało się średnio z prędkością około 1 km rocznie (choć w dolinie Dunaju i na Bałkanach ekspansja była szybsza, sięgając nawet 1,3 km/rok, a w rejonie Morza Śródziemnego wartości mieściły się zwykle między 0,7 a 1 km/rok). Te wyliczenia sugerowały, że przemiany napędzała przede wszystkim wędrówka ludzi (demic diffusion) – populacje rolników przesuwały się stopniowo, zasiedlając kolejne obszary. Już wtedy pojawiły się jednak głosy, że równie dobrze mogło chodzić o przejmowanie idei i technik przez lokalnych łowców-zbieraczy (cultural diffusion). Dziś nowe modele i dane genetyczne pokazują, że choć Ammerman i Cavalli-Sforza uchwycili istotny mechanizm, to rzeczywisty obraz był znacznie bardziej złożony – z lokalnymi przyspieszeniami, zatrzymaniami i różnym udziałem obu procesów.

Reklama