Reklama
Pulsar - wyjątkowy portal naukowy. Pulsar - wyjątkowy portal naukowy. Shutterstock
Człowiek

Zakażenie drogą ustną. Jak plotki ze szlaków pocztowych umościły się w internecie

Dlaczego ciało drży i czy tylko wskutek wychłodzenia?
Zdrowie

Dlaczego ciało drży i czy tylko wskutek wychłodzenia?

Choć dreszcze kojarzymy z zimnem, mechanizm ich powstawania jest bardziej złożony i nie zawsze wynikają one z wychłodzenia organizmu. Czym są? Mimowolnymi skurczami mięśni, które powodują drżenie ciała. A mówiąc inaczej: reakcją na różne bodźce, najczęściej związane z regulacją temperatury.

Rozprzestrzenianie się nieprawdziwych informacji jak chorób zakaźnych nie jest wyłącznie chwytliwą metaforą. Negatywne skutki też są podobne. I kiedyś, i współcześnie. [Artykuł także do słuchania]

Wiadomości sobie przeczyły. Z jednej strony – pisze w książce „Wandalizm rewolucji” francuski archiwista i historyk sztuki François Souchal – mówiono o „bandach systematycznie niszczących żniwa”, z drugiej „o arystokratach rekrutujących najemników, żeby gwałtem odzyskać swoje prawa”. Były to plotki, które rozsiewały po całym kraju grupy włóczęgów. I tak „Wielka Trwoga wyprowadziła na drogi wstrząśniętych wieśniaków”. Zapanowała panika. Na dotkniętych głodem terenach wiejskich lokalne społeczności powołały milicję, żeby się bronić przed bandytami. Gdy ci jednak się nie pojawiali, uzbrojeni chłopi zaczęli napadać na zamki i palić rejestry gruntów. To archiwa, które w pewnych regionach Francji były niezbędne w dochodzeniu praw do majątków ziemskich.

Historycy uważają, że wydarzenia między 20 lipca a 6 sierpnia 1789 r. były jednym z kluczowych momentów wczesnej fazy rewolucji francuskiej. Dla Souchala „nadal tajemnicze i słabo wyjaśnione”. Jednocześnie jest to – jak się okazuje – jedna z bardziej znanych i wciąż dyskutowanych historycznych epidemii dezinformacji.

Infekcje w epoce dyliżansów

Kilkanaście dni Wielkiej Trwogi postanowił przeanalizować Antoine Parent, badacz systemów złożonych z Université de Paris. Swoim planem podzielił się z fizykiem Stefano Zapperim i patomorfolożką Cateriną La Portą. To ona wpadła na pomysł: „Dlaczego nie wykorzystamy technik, które stosujemy do badania epidemii?”. Jako podstawę teoretyczną wykorzystali pracę francuskiego historyka Georges’a Lefebvre’a z 1932 r., który zebrał listy i dokumenty z epoki. Aby sprawdzić jego hipotezę, że plotki rozprzestrzeniały się wzdłuż głównych szlaków transportowych, posłużyli się modelem matematycznym opracowanym do badania ekspansji patogenów.

Okazało się, że plotki rozprzestrzeniały się z podstawowym wskaźnikiem reprodukcji wynoszącym 1,5. W epidemiologii to teoretyczna liczba osób, którą zaraża każdy chory, przy założeniu, że wszystkie jego kontakty następują z osobami podatnymi na zakażenie. Szczyt osiągnęły 30 lipca, a następnie zaczęły gwałtownie spadać. Ostatnie zarejestrowane przypadki „infekcji” są datowane na 6 sierpnia.

Faza szybkiego wzrostu do punktu kulminacyjnego z następującym później spowolnieniem przypomina współczesną dynamikę wiralowych dezinformacji – mówi prof. Dariusz Jemielniak, badacz społeczny z Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, wiceprezes PAN i szef Human+AI Institute w CampusAI. – Kluczowa różnica to skala czasowa. W 1789 r. cykl trwał tygodnie, dziś mierzymy go w godzinach.

Jak wyliczyli autorzy, w XVIII-wiecznej Francji w ciągu jednego dnia można było pokonać dyliżansem 110–160 km. Współczesne tempo sprawdzili eksperci kierowani przez Michela Del Vicario z włoskiego IMT School for Advanced Studies Lucca. Ustalili, że są dwa szczytowe momenty udostępniania treści na Facebooku: pierwszy to 1–2 godz. po pojawieniu się informacji, a drugi – ok. 20 godz. później.

Prof. Jemielniak dodaje przy tym, że żywotność fake newsów zależy od trzech czynników: rezonansu emocjonalnego (strach, gniew), wykorzystania istniejących napięć społecznych oraz strategicznego rozprzestrzeniania przez zorganizowane grupy. – Paradoksalnie, zbyt szybkie rozprzestrzenianie może prowadzić do szybszego „wypalenia” tematu. To mechanizm znany zarówno w epidemiologii, jak i w analizie trendów internetowych.

Początkowa faza szybkiego wzrostu była dla badaczy kluczowa, ponieważ umożliwiła opracowanie szczegółowej sieci transmisji obejmującej 641 lokalizacji (wykorzystano tu historyczne mapy drogowe). Tu teza Lefebvre’a się sprawdziła – rzeczywiście plotki „przemierzały” drogi i rzeki. Co jednak szczególnie ciekawe, często wzdłuż szlaków pocztowych. Ok. 40 proc. dotkniętych dezinformacją miejscowości znajdowało się w odległości nie większej niż 5 km od stacji pocztowej.

To kolejna uderzająca analogia do współczesnych „węzłów informacyjnych” – platform społecznościowych i komunikatorów – wyjaśnia prof. Jemielniak. – Dzisiejsze bańki informacyjne funkcjonują podobnie jak ówczesne szlaki pocztowe – jako predefiniowane kanały dystrybucji. Kluczowe czynniki to: algorytmy rekomendacji (współczesny odpowiednik szlaków transportowych), homofilia społeczna (podobni ludzie łączą się w sieci) oraz celowa manipulacja przez skoordynowane kampanie dezinformacyjne wykorzystujące te naturalne ścieżki przepływu. Niedawno mój zespół opublikował wyniki badań o wykrywaniu baniek informacyjnych w podobnym duchu.

Wykształcenie w razie zetknięcia

Szczegółowe analizy umożliwiły także stworzenie charakterystyki przestrzeni najbardziej podatnej na rozprzestrzenianie się Wielkiej Trwogi. Była gęsto zaludniona – co typowe dla chorób zakaźnych – ale też o wyższym poziomie piśmienności i przeciętnym dochodzie, a także z wyższymi cenami pszenicy i sprzyjającym kontekstem prawnym dotyczącym ziemi. Bardziej narażone na działanie plotek były więc miasta – tam ludzie byli bogatsi i bardziej wykształceni. Piśmienność oszacowano na podstawie aktów małżeństwa podpisanych przez parę w 1786 r. A trzeba pamiętać, że jej poziom był ogólnie niski i wynosił 46 proc. w miastach i tylko 33 proc. w całym kraju.

Ten wynik analiz burzy intuicyjne założenia – mówi prof. Jemielniak. – Tyle że i w 2025 r. najbardziej podatni na dezinformacje są paradoksalnie nie tylko niewykształceni, lecz także osoby z wyższym wykształceniem przekonane o swojej odporności na manipulację. Mamy tu do czynienia z efektem Dunninga-Krugera: „Nie będę słuchać porad dla maluczkich”. To dobrze opisane zjawiska polegające na tym, że osoby najbardziej niekompetentne są najmniej zdolne do rozpoznania własnej niekompetencji (możemy go obserwować codziennie w internetowych komentarzach).

Zdaniem polskiego badacza kluczowa jest tu nauka krytycznego myślenia, ale i ona nie wystarczy. – Potrzebujemy również pokory epistemologicznej i świadomości własnych uprzedzeń poznawczych. Skuteczna profilaktyka wymaga trzech filarów: weryfikacji źródeł, spowolnienia reakcji emocjonalnych oraz budowania „odporności zbiorowej” poprzez różnorodność źródeł informacji.

Racjonalność w pozornym chaosie

Francuscy naukowcy stwierdzili także, że XVIII-wieczne plotki nie znajdowały posłuchu z powodu strachu i emocji. Nie były też szerzone przez ignorantów. Wielka Trwoga była wydarzeniem napędzanym politycznie. Podobne jak dzisiejsza dezinformacja, która bardzo często również jest sterowana odgórnie. Sprowokowane pogłoskami działania chłopów były zaś w pełni racjonalne.

Niszczenie archiwów miało konkretny i bardzo praktyczny cel – wyzwolenie ziem. W niektórych regionach nie miałoby jednak sensu, bo panowie feudalni i tak zachowywaliby prawa do ziemi. Tam odsetek plotek był niższy. Data wygaśnięcia tych niepokojów społecznych również nie jest przypadkowa. Dwa dni wcześniej Zgromadzenie Narodowe zniosło prawa feudalne. Bunt stał się już zatem bezzasadny.

Poza tym 53 proc. plotek było przekazywanych kanałami oficjalnymi (listy, kurierzy), a nie ustnie. To kluczowe ustalenie podważa romantyczny obraz „panicznego tłumu” – tłumaczy prof. Jemielniak. – Współczesne badania to potwierdzają: ludzie przekazują fake newsy nie tylko pod wpływem emocji, ale także z racjonalnych (choć błędnych) kalkulacji: sygnalizowania przynależności grupowej, budowania kapitału społecznego czy realizacji celów politycznych. To czyni problem trudniejszym – walczymy nie z irracjonalnością, ale z alternatywnymi racjonalnościami opartymi na odmiennych przesłankach epistemologicznych.

Tym bardziej że zdaniem prof. Jemielniaka najbardziej „zaraźliwe” fake newsy eksploatują nasze fundamentalne lęki egzystencjalne, jak zagrożenie zdrowia (pseudomedycyna czy teorie spiskowe o szczepionkach), bezpieczeństwo ekonomiczne (manipulacje finansowe) oraz tożsamość grupowa (narracje o „obcych”). – Szczególnie odporne na zwalczanie są dezinformacje wplecione w szersze narracje światopoglądowe. Stają się elementem tożsamości, a ich podważanie jest odbierane jako atak personalny. Znany w psychologii „backfire effect” sprawia, że próby prostowania nieprawdy mogą paradoksalnie wzmacniać pierwotne przekonania.

Wirusy w historii

Niektórzy eksperci mają zastrzeżenia do wspomnianego badania. Jak podkreśla w „Nature” Walter Quattrociocchi, informatyk specjalizujący się w systemach złożonych i badacz dezinformacji z Uniwersytetu Sapienza w Rzymie, zarażenie patogenem jest wyłącznie kwestią prawdopodobieństwa. Przekazywanie plotek zaś może być celowe i zależeć od kontekstu społecznego i czynników psychologicznych, których modele znane z epidemiologii nie są w stanie uwzględnić. W odpowiedzi autorzy argumentują, że zajmowali się przekazywaniem informacji między miastami, a nie osobami. „Miasto to tysiące ludzi – stwierdzają – i jeśli zostaje »zarażone« plotką, jest to zdarzenie, które takimi narzędziami badać można”.

Ich praca jest zresztą częścią nowego podejścia do badania historii, w którym stosuje się metody znane z nauk ścisłych czy przyrodniczych. Jednym z jego ciekawszych przedstawicieli jest prof. Adam Izdebski z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, który łączy źródła pisane z danymi z „archiwów” natury (m.in. z jezior i torfowisk, a także ze szczątków ludzkich). Jego zespół podważył w ten sposób powszechnie przyjmowane przez historyków szacunki na temat skali Czarnej Śmierci w XIV-wiecznej Europie czy dżumy Justyniana, która pustoszyła Bizancjum w VI w.

Jeśli spojrzeć z takiej interdyscyplinarnej perspektywy, opowieści znane z podręczników okazują się nadmiernie uproszczonym i pełnym luk obrazem, który w większym stopniu przypomina mit niż dawną rzeczywistość. A przecież historia ma uczyć, nie dezinformować. Nawet jeśli istnieje uzasadniona obawa, że jej lekcje nie będą się rozprzestrzeniać tak skutecznie jak wirusy.

Reklama