Reklama
Pulsar - wyjątkowy portal naukowy. Pulsar - wyjątkowy portal naukowy. Mirosław Gryń / pulsar
Człowiek

Michael Morris: Instynkty plemienne to nie usterki systemu

Wbrew temu, co sądzą niektórzy, nie jesteśmy Homo economicus, ale – czy chcemy, czy nie – Homo tributus, a racjonalność nie jest naszą mocną stroną – mówi amerykański psycholog kulturowy, prof. Michael Morris. [Artykuł także do słuchania]

prof. Michael MorrisWikipediaprof. Michael Morris
Michael Morris – profesor Uniwersytetu Columbia i wykładowca Columbia Business School. Był doradcą do spraw kulturowych podczas kampanii prezydenckich Baracka Obamy i Joe Bidena. Autor książki „Plemienni. Jak instynkty kulturowe mogą nas jednoczyć”.

TOMASZ TARGAŃSKI: – Czym są instynkty plemienne?
MICHAEL MORRIS: – To ewolucyjne adaptacje, które przesądziły o sukcesie Homo sapiens – a nie usterki systemu, które prowadzą na manowce i przeszkadzają w rozwoju zasadniczo racjonalnego naszego gatunku.

Są naszym „oprogramowaniem” kulturowym?
Raczej są częścią hardware’u – okablowaniem mózgu. Sięgająca jeszcze XIX w. kontrowersja „natura czy kultura” straciła rację bytu, bo naukowe odkrycia ostatnich dekad nie pozostawiają wątpliwości, że za naturę ludzką odpowiada wychowanie. A kody kulturowe kierują naszymi myślami i działaniami jak autopilot, umożliwiając koordynację z członkami grupy.

Co zwróciło na nie pańską uwagę?
Zacząłem o nich myśleć na poważnie, kiedy jako wykładowca na uniwersytecie w Hongkongu obserwowałem, z jaką sprawnością moi studenci pokonywali bariery istniejące między Wschodem a Zachodem. Idąc na kampus, rozmawiali dyskretnie w języku kantońskim, pozdrawiali przyjaciół machaniem ręką, okazywali szacunek przechodniom, schodząc im z drogi. Gdy jednak przekraczali bramę uczelni, zaczynali rozmawiać po angielsku, śmiali się głośniej, rozpierzchali na całą szerokość chodnika i witali, przybijając piątki. Jeszcze w latach 90. XX w. badacze dwukulturowości pisali, że takie osoby są zawieszone między dwiema kulturami. Kolejne studia z raczkującej wtedy mojej dziedziny – psychologii kulturowej – wykazywały jednak, że ludzie mają zdolność przechodzenia między kodami kulturowymi automatycznie, podświadomie. Robią to niczym kameleony, odpowiadając na wskazówki kontekstowe, które nazywam „plemiennymi wyzwalaczami”. Może to być język, ubiór albo swojsko wyglądająca twarz.

Skąd w nas ten automatyzm?
Ludzkie mózgi są zaprogramowane do naśladowania innych. 99 proc. tego, co każdy z nas wie o świecie, odziedziczył i podpatrzył, a nie odkrył. Nasi dalecy przodkowie byli częścią swojej grupy rodzinnej. Kilka takich grup składało się na klany, te z kolei tworzyły większe plemiona. Wewnątrz każdej z tych wspólnot jednostka pełniła inne funkcje. Tak samo dziś w życiu społecznym musimy internalizować wiele plemion naraz. Możemy to robić, bo kody kulturowe są dynamiczne poznawczo. Nie musimy o nich myśleć i ich aktywować – są wyzwalane przez bodźce z bezpośredniego otoczenia. Kto czytał Prousta, ten pamięta, że bohater „W poszukiwaniu straconego czasu” nie myślał o mieście swojej młodości, dopóki pewnego dnia nie skosztował zanurzonej w herbacie magdalenki. Ona w jego umyśle „wyczarowała” niezwykle sensualne obrazy i środowisko tamtego miejsca.

Wyróżnia pan trzy instynkty: grupy, bohatera i przodków. Kiedy się pojawiły i jaką konkretną przewagę nam dały?
Pierwszy był instynkt grupowy – jego pojawienie się jest datowane na ok. 1 mln lat temu. Koduje zachowanie większości i skłania do dostosowania się. Dzięki wiedzy, jak inni w grupie polują na zwierzynę, zbierają rośliny czy unikają drapieżników, mogliśmy czerpać korzyści z koordynowanych działań, co przekraczało zdolności innych naczelnych.

Instynkt bohatera rejestruje zachowania najbardziej szanowanych członków grupy i pobudza ambicję, aby pójść w ich ślady. Stąd fascynacja celebrytami, szefami wielkich firm czy gwiazdami sportu – pragnienie sławy, ale też dokonania czegoś dla innych. Według archeologów świadectwa przewodniej roli wybitnych jednostek można odnaleźć na stanowiskach datowanych na ok. 500 tys. lat temu – wówczas na scenę wkroczył nowy gatunek: Homo heidelbergensis. Pojawiły się nowe narzędzia, np. oszczepy z krzemiennym ostrzem, i nowe praktyki, jak polowanie na wielkiego zwierza. Wtedy też możliwe stało się rozszerzenie współpracy międzyludzkiej na grupy większe niż pojedyncza drużyna łowiecka.

Najmłodszy ewolucyjnie jest instynkt przodków, który odpowiada za nostalgię i otuchę, jaką odnajdujemy w tradycjach. Pojawił się w epoce kamiennej już wśród Homo sapiens. Archeolodzy od dawna zwracali uwagę, że tamte narzędzia często sprawiają wrażenie zestandaryzowanych w obrębie danej grupy, jakby rzemieślnicy powielali projekty dawnych mistrzów. Choć zapewne w grę wchodzi tu wiele czynników, np. większa gęstość zaludnienia, a zatem większa szansa znalezienia artefaktów z przeszłości. A pewnie i potrzeba przekazywania następnym pokoleniom przeszłych zwyczajów. Nasz ówczesny przodek uczył się więc ze znalezionych artefaktów, od starszyzny klanowej i od innych klanów. Kontaktował się z sąsiadami i upodobniał do nich.

Czytając pana książkę „Plemienni”, nie można się oprzeć wrażeniu, że instynkty plemienne są jak magiczne dźwignie, które wystarczy pociągnąć, aby uzyskać pożądany rezultat.
To nie takie proste. Owszem, mogą sprawiać wrażenie „supermocy”, ale nieporozumieniem jest myślenie, że możemy je włączać i wyłączać, kiedy chcemy. Choć w niektórych przypadkach celowe wprowadzenie rozwiązań odwołujących się do psychologii kulturowej zadziałało nadspodziewanie dobrze. W latach 90., kiedy linie lotnicze Korean Air zaczęły używać Boeingów 747, dochodziło do bardzo wielu niebezpiecznych sytuacji, a nawet katastrof. Niezależne śledztwo wykazało, że problem tkwi w hierarchicznych normach społecznych. Analizy rozmów z kokpitu wykazały, że drudzy piloci z zasady nie kwestionowali decyzji kapitanów. Firma wprowadziła więc obowiązek porozumiewania się w języku angielskim. Członkowie załogi zaczęli się postrzegać jako bardziej równi sobie i od tamtej pory żaden samolot nie uległ katastrofie. Dziś wiele przedsiębiorstw rezygnuje z pracy zdalnej, gdyż się okazało, że wprawdzie produktywność jednostek wzrosła, ale ta kolektywna spadła. Bo pracownicy nie przebywają w jednej przestrzeni, są odcięci od symboli i ceremonii swojej organizacji – trudno zatem, żeby myśleli i działali jak jeden organizm.

Plemienność jest jednak jedną z najbardziej potępianych cech naszej kultury. Uważa się np., że kierująca się nią polityka rozbija zachodnie systemy demokratyczne.
To prawda, w ostatniej dekadzie plemienność stała się niemal obelgą. Jawi się jako coś w rodzaju atawistycznej siły przebudzonej po to, aby pogrzebać demokrację, międzynarodową współpracę i religijny pluralizm. Została uznana za winną całego zła, z polityczną polaryzacją na czele. Z pewnością jest częścią problemów, zatem ta modna teza może bronić się jako temat podkastów czy debat telewizyjnych. Nie przybliża nas jednak ani o centymetr do rzetelnego zrozumienia tego, co się dzieje.

Możemy więc być choćby ksenofobiczni?
Ewolucjonista czy behawiorysta nie powiązałby tego z instynktami plemiennymi. Powtórzę: one są adaptacjami powstałymi wyłącznie w celu współpracy. Gdyby w naszej konstrukcji psychicznej zakodowana była nieufność wobec innych, nigdy jako gatunek nie zaszlibyśmy tak daleko. Prawdą jest, że instynkty grupowe często prowadzą do konfliktów z ludźmi „z zewnątrz”. Jednak ten antagonizm nie wynika z wrodzonej wrogości – jest mechanizmem obronnym wynikającym z solidarności z „naszymi”. Kiedy przypisujemy nienawiść drugiej stronie, jest bardziej prawdopodobne, że odwzajemnimy się tym samym. Nie sposób też nie widzieć, że nasze instynkty plemienne – szczególnie grupowy – w połączeniu z nowymi technologiami informacyjnymi przynoszą opłakane skutki. Media społecznościowe stworzyły mechanizm, który nagradza bezmyślne powtarzanie opinii grupy w celu zdobycia uznania i pochwały. Ten konformizm wzmacnia jedność w obrębie np. partii politycznych, ale pogłębia przepaść między nimi. Jako społeczeństwa powinniśmy naciskać na regulację i większą przejrzystość działalności platform internetowych. A jako jednostki musimy umieć się wylogować i kontaktować twarzą w twarz. Wystawianie się na nowe sytuacje lub informacje może być pierwszym krokiem do przerwania zaklętego kręgu plemiennej partyjności. Zamiast zwalczać plemienność, powinniśmy raczej zaprząc ją do pracy dla wspólnego dobra.

Tylko jak?
Musimy wyjść od przekonania, że jako zwierzęta plemienne jesteśmy naturalnie zorientowani na działanie na rzecz grupy, bohaterów albo przodków, a nie własnego interesu. Małe wspólnoty w obliczu niedoboru nie zagarniają wszystkich zasobów dla siebie, lecz ustanawiają zasady sprawiedliwego podziału. Jak wykazały badania, instalacja paneli fotowoltaicznych na dachu jednego domu sprawiła, że sąsiedzi w ciągu kilku lat przekonywali się do tej technologii, ponieważ „ludzie podobni do nich tak robią”. Zrozumienie plemienności pomaga dostrzec efekt domina w naszych działaniach. Myślę, że musimy zrozumieć, z jakich powodów wymyka się ona spod kontroli. Istnieje przecież także wiele przykładów jej zbawiennego wpływu na wspólnoty narodowe, choćby były premier Lee Kwan Yew, który odwołując się do różnych mechanizmów kulturowych, de facto nadał nową tożsamość mieszkańcom Singapuru.

Współczesne państwa narodowe powstały jednak w opozycji do kultur plemiennych. Nie widzi pan tu sprzeczności?
Nie, ponieważ przyjmuję szerszą definicję słowa „plemienny”. Z ewolucyjnego punktu widzenia plemię to społeczność złączona wspólną ideą. W tym sensie współczesne narody to wiele różnych plemion złączonych na wyższym poziomie. Nie ulegałbym więc fatalizmowi tych liderów opinii, którzy twierdzą, że plemienność nas zabije. Wbrew temu, co sądzą niektórzy, nie jesteśmy Homo oeconomicus, ale – czy chcemy, czy nie – Homo tributus, a racjonalność nie jest naszą mocną stroną. Jeśli instynkty plemienne odpowiadają za wiele obecnych problemów, to muszą też być częścią rozwiązania.

Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną