Biologie fantastyczne. „Iluzja 3”: nauka, czyli magia, która działa
Iluzjoniści wykorzystują to, że układ nerwowy człowieka jest wybiórczy. Siatkówka, neurony czuciowe, włókna węchowe – wszystkie one wysyłają do mózgu sygnały w tym samym czasie, w trybie ciągłym. Aby złożyć z tego spójny obraz rzeczywistości, a zarazem nie dać się przytłoczyć nadmiarowi niepotrzebnych informacji, mózg musi cały czas otrzymane informacje filtrować. I wybiera te, na których się skupić.
Ten system sprawia, że układ nerwowy, z jednej strony, pomija pewne bodźce, a z drugiej, dopowiada sobie historie tam, gdzie napotka luki. W sztuczkach karcianych dłonie iluzjonisty traktowane są jak kurtyny, które osłaniają obiekty selektywnie. Na przykład, zasłaniają asa tak, by zmysły widza „dopowiedziały sobie historię” o tym, że ta karta nadal znajduje się w tym samym miejscu. Ten mechanizm to predictive coding – wyjaśniają autorzy pracy, która ukazała się w tym roku na łamach „Trends in Cognitive Sciences”. Zbudowano na nim niejedną „magiczną” sztuczkę.
Stałość obiektu i talia kart
Poczucie, że przedmiot pozostaje niezmienny, nawet gdy zniknie z pola widzenia, to tzw. zdolność do rozumienia stałości obiektu. Uważa się, że u ludzi rozwija się ona stopniowo. Badania Jeana Piageta z lat 30–50. XX w. wskazywały, że dopiero od ok. 8 miesiąca życia niemowlęta zaczynają pojmować, że zabawka schowana pod kocem nadal istnieje. Późniejsze analizy, zwłaszcza te prowadzone w latach 80. i 90. przez Renée Baillargeon wskazywały jednak, że owo rozumienie może pojawiać się znacznie wcześniej, tyle że reakcje tak młodych niemowląt są znacznie trudniejsze do zbadania i interpretowania.
Niezależnie od tego, w jakim wieku człowiek przyswaja tę wiedzę, kiedy już zyskuje świadomość trwałości przedmiotów, przeżywa zaskoczenie zawsze wtedy, gdy doświadczy sytuacji sprzecznej ze swoimi oczekiwaniami. Na tym właśnie zaskoczeniu bazują iluzjoniści. Omówmy to na przykładzie jednej ze scen z filmu „Iluzja 3” – tej, która rozgrywa się we francuskiej siedzibie Oka.
Po dotarciu do tajemniczego chateau magicy popisują się między sobą szybkimi, ale efektownymi trikami. Danny Atlas (Jesse Eisenberg) sprawia np., że talia kart nagle znika w jego rękach. To jedna z najczęstszych sztuczek wykonywanych przez początkujących iluzjonistów. Zazwyczaj wymaga wykorzystania specjalnej, fałszywej talii. Nie jest ona kompletna – zawiera tylko kilka wierzchnich figur, którymi można manipulować, by przekonać widza, że patrzy na normalny zestaw do gry. W rzeczywistości ma do czynienia z pustym kartonikiem, który da się łatwo zgnieść i schować za dłonią czy w rękawie.
Granica percepcji i ramka na gumce
Inna wersja tego triku wykorzystuje pudełko lub ramkę, do której można szybkim ruchem włożyć pełną talię. Do ramki montuje się długą gumkę, która na drugim końcu jest przyczepiona agrafką do ubrania iluzjonisty – na jego plecach. Gumkę przeciąga się pod ramieniem ku przodowi ciała, a kartami manipuluje się do momentu, w którym talia ma zniknąć. Wtedy dłonie magika wykonują szybki ruch zasłaniający, naciągają gumkę i puszczają talię, a ta – sprężynuje za plecy zanim widz zdąży się zorientować.
Aby zmysły zostały oszukane, ruch powinien być wykonany błyskawicznie i sprawnie. Nie musi jednak „wyprzedzać” granicy percepcyjnej siatkówki. Badania prowadzone 10 lat temu na MIT wykazały, że oko musi widzieć obiekt przynajmniej przez kilkanaście milisekund, by informacja na jego temat została przekazana do mózgu i odpowiednio zinterpretowana. Czyli jeśli osoba ma być świadoma, że coś widziała i ma zrozumieć, co to było, musi patrzeć na rzecz przynajmniej przez taki czas.
Aby talia kart niepostrzeżenie „zniknęła”, gumka cofająca ją za plecy magika nie musi strzelać aż tak szybko. W rzeczywistości osiąga ona prędkość ok. kilkunastu metrów na sekundę, więc oko widza dostrzegłoby ten ruch, gdyby cały czas patrzyło na talię. Jednak w tego typu triku w kluczowym momencie iluzjonista zasłania rękoma centralne zdarzenie. Dlatego gumka musi jedynie strzelać szybciej niż magik wykonuje swój ruch zakrywający.
Finger palm i transformacja
Nieco bardziej złożoną wersję sztuczki ze znikającą kartą wykonuje w tej samej scenie Henley Reeves (Isla Fisher). Zagina ona i „anihiluje” wprawdzie tylko jedną kartę, ale za to zastępuje ją ogromnym diamentem. Wykonanie tego triku wymaga dużej zręczności manualnej magika, a także manipulowania kątem patrzenia widza i jego uwagą. Iluzjonista tylko udaje, że zgina kartę (na pół i znowu na pół i ponownie na pół) – w rzeczywistości jedynie lekko ją wygina i stopniowo ukrywa za grzbietem dłoni przed wzrokiem oglądających.
Muszą oni być ustawieni tuż przed nim, w przeciwnym razie mogą zobaczyć, że performer przytrzymuje lekko nagiętą kartę między palcami: po grzbietowej stronie dłoni, poza zasięgiem wzroku odbiorcy. Tak się dobrze składa, że u naszego gatunku oczy położone są z przodu czaszki, dlatego zbierają precyzyjny obraz, ale tylko z przedniej części pola widzenia. Gdyby widzem tej sztuczki był struś czy kameleon, prawdopodobnie nie dałby się tak łatwo nabrać.
Drugi etap sztuczki to transformacja, czyli zastąpienie jednego obiektu drugim. Często bazuje ona na chwycie zwanym finger palm. Polega on na tym, że obiekt, który ma się magicznie pojawić na jakimś etapie triku, w rzeczywistości był na swoim miejscu od samego początku, tyle że utrzymywany przez magika poza polem widzenia. Typową lokalizacją, w której ukrywa się obiekt, jest zagięcie powstające pomiędzy śródręczem oraz paliczkami bliższymi i dalszymi. Trzymając przedmiot właśnie tam, można odwrócić na wpół rozprostowaną dłoń wierzchem do góry, a mimo to nie upuścić „zaczarowanego” obiektu. To jeden z trików, który w sprytny sposób wykorzystuje specyfikę ludzkiej anatomii.
Dominacja zginaczy i pozycja równowagi
Zginacze oraz prostowniki palców są w stanie wykonywać swoją pracę, ponieważ do każdej kości uczestniczącej w ruchu przyczepione są ścięgna. Działają one jak sznurki, które pociągają elementy mechaniczne w odpowiednią stronę. Jeśli dłoń ma się zamknąć, „linki” zginaczy pociągają palce do środka. Gdy ręka ma się rozprostować, prostowniki pracują, wybierając „luz” niczym szoty na żaglówce przy zmianie kursu.
Skoro obie grupy mięśni pracują przeciwstawnie względem siebie, mogłoby się wydawać, że wyluzowana dłoń powinna być w pozycji neutralnej, czyli wyprostowanej – jak na modelach anatomicznych. Tak jednak nie jest. W rzeczywistości w ludzkiej dłoni występuje tzw. dominacja zginaczy nad prostownikami. Te pierwsze mięśnie są nie tylko silniejsze i bardziej rozbudowane, lecz także mają tendencję do utrzymywania stanu lekkiego napięcia nawet wtedy, gdy dłoń jest w spoczynku.
Efekt jest taki, że wyluzowane palce formują półzamkniętą garść. Ta pozycja jest optymalna nie tylko dla układu mięśniowego, również dla stawów paliczków i śródręcza, które w lekkim zgięciu osiągają „pozycję równowagi”. Takie ułożenie odtwarza się nawet wtedy, gdy pozycja ręki jest biernie narzucona, np. podczas nakładania gipsu. Sztywny opatrunek byłby w stanie utrzymać kości w wyprostowanej pozycji bez konieczności pracy mięśni. Dla stawów takie przedłużające się rozprostowanie byłoby jednak nie do zniesienia.
Ewolucja i imadło śródręcza
Dominacja chwytu nad rozprostowaniem jest uwarunkowana ewolucyjnie. Po pierwsze, zginacze muszą być silniejsze od prostowników, bo to ich praca umożliwia/ła chwytanie się gałęzi i manipulowanie przedmiotami. Po drugie, utrzymywanie zginaczy w ciągłym napięciu daje lepszą gotowość do nagłego ratowania skóry – np. złapania gałęzi podczas spadania czy chwycenia się matki w czasie gwałtownego ruchu.
Iluzjoniści wykorzystują te właściwości na dwa sposoby. Z jednej strony, opanowują do perfekcji naturalne mechanizmy, w jakie wyposażone są nasze dłonie. Z drugiej, korzystają na tym, że każdy z nas intuicyjnie rozumie, że dłoń lekko zgięta jest wyluzowana, czyli zapewne niczego nie trzyma. Dzięki temu magik może od góry (czyli od grzbietu) zaprezentować widzom rękę, która trzyma przedmiot w „imadle” śródręcza, a jednak sprawiać wrażenie, że dłoń jest pusta.
Czasami iluzjoniści posuwają się tu jeszcze dalej. Rozprostowują nieco palec wskazujący i kierują go ku drugiej dłoni. W ten sposób nie tylko przekierowują uwagę widza na drugą rękę. Również wspomagają swój finger palm, ponieważ kiedy jeden z palców się rozprostowuje, pozostałe naturalnie zaciskają chwyt, nadal sprawiając wrażenie wyluzowanych.
Łatwo to przetestować samemu. Wystarczy wziąć pudełko zapałek lub kartkę zgiętą tak, by miała podobny do niego rozmiar. Taki obiekt trzeba ułożyć między śródręczem a podstawą palców w lekko zgiętej dłoni. Jeśli pudełko zostanie ulokowane w prawidłowy sposób, dłoń można obrócić grzbietem do góry – jest to tym łatwiejsze do zrobienia, gdy palec wskazujący zostanie lekko rozprostowany.
Linie papilarne i marszczenie się skóry
Sztuczki z użyciem kart czy monet ukrytych pod dłonią są możliwe również dlatego, że powierzchnia dłoni nie jest gładka. Zagięcia na spodniej części – głównie linie papilarne – działają jak bieżniki w oponach. Zwiększają powierzchnię kontaktu z przedmiotem, poprawiają tarcie, a co za tym idzie – ułatwiają „zaczepienie” skóry o powierzchnię obiektu. Pomocna jest również pewna ilość potu wydzielanego przez dłonie. Za duża wilgotność sprawia oczywiście, że chwyt staje się zbyt śliski. Jednak optymalna ilość wydzieliny gruczołów potowych poprawia przyczepność i działa trochę jak klej.
Ten mechanizm jest dodatkowo kalibrowany dzięki reakcji, która występuje jedynie w dłoniach człowieka oraz innych naczelnych. Gdy skóra naszych rąk kontaktuje się w dużą wilgotnością, ulega stopniowemu marszczeniu. Kiedyś sądzono, że ten proces zachodzi w sposób pasywny – że tkanki dłoni po prostu pęcznieją pod wpływem wody. Taki mechanizm można zaobserwować nawet w roślinach. Jeśli przetnie się ziemniaka na pół i jedną połówkę pozostawi (np. na całą noc) zanurzoną w wodzie, a drugą zasypie się solą, zobaczy się wyraźną różnicę. Ta nawodniona będzie jędrna i napęczniała, ta posolona – sflaczała i pozbawiona napięcia.
Bardziej wnikliwe analizy, zwłaszcza te prowadzone na początku XXI w. wykazały, że marszczenie się dłoni to reakcja zarządzana przez autonomiczny układ nerwowy. W odpowiedzi na wilgoć włókna współczulne oddziałują na lokalne naczynia krwionośne i sprawiają, że ulegają one obkurczeniu. Ten spadek miejscowego ukrwienia sprawia, że opuszki stają się mniej wypełnione płynami, tkanki miękkie zmniejszają więc swoją objętość i nieco „zapadają się” w sobie. W efekcie doprowadzają do zwiększenia powierzchni skóry, czyli do wytworzenia wspomnianych już „bieżników” na dłoniach.
Binding problem i lewitacja
W scenie rozgrywającej się we francuskim chateau obserwujemy również jeden z największych klasyków iluzji, czyli lewitację – tu przeprowadzoną przez Bosco (Dominic Sessa). Do tego triku najczęściej wykorzystuje się albo kartę, jak zrobił to bohater filmu, albo banknot. Ten drugi jest równie lekki, ale bardziej podatny na zginanie i ponowne rozprostowywanie, więc nadaje się nawet lepiej niż karta. Istnieją dziesiątki sposobów na oszukanie zmysłów widza w tego typu sztuczce. Zwykle wykorzystują one tzw. binding problem. Czyli to, że, jak wyjaśniają autorzy prac opublikowanych w 2023 r. w „Neuron” i w 2025 r. w „Neuroscience”, mózg otrzymuje „porcje” rzeczywistości, a następnie samodzielnie składa je w ciągłą całość. I czasami robi to w sposób niedoskonały.
W prostej wersji triku na lewitację wystarczy rozwiesić bardzo cienką żyłkę (magicy często wyciągają np. pojedynczą nylonową nić z rajstop – jest ona wytrzymała, niewidoczna i zarazem elastyczna) pod odpowiednim kątem. Wyjaśnijmy to na konkretnym przykładzie. Wyobraź sobie, że pomiędzy lewym górnym a prawym dolnym kątem framugi drzwi rozwieszono pojedynczą, niewidoczną dla oka, linkę. Tworzy ona przekątną tej ościeżnicy. Pośrodku przekątnej mocujesz na tej lince lekki przedmiot – np. banknot, który zręcznie owijasz o żyłkę trochę tak, jakbyś rozwieszał/a pranie na sznurku. Tak ulokowany obiekt utrzymuje się w miejscu, ale może być też poruszony (podmuchem, westchnieniem) niemal w dowolną stronę. I najważniejsze – dzięki skośnemu mocowaniu żyłki możesz przeprowadzić sprytną próbę demaskacji, która oczywiście niczego nie ujawni.
Najpierw umieszczasz obie dłonie nad oraz pod przedmiotem, a następnie przesuwasz nimi, by dowieść, że na górze i na dole niczego nie ma. Później wykonujesz analogiczny gest przed oraz za obiektem i ponownie pokazujesz, że nie jest on do niczego przyczepiony. Oko widza przekaże tę sekwencję zdarzeń mózgowi, a ten poskłada ją w całość: sprawdzono górę, dół, przód i tył – nigdzie niczego nie było. Zatem faktycznie, obiekt lewituje.
Te wszystkie triki nie tylko pokazują, jak łatwo oszukać ludzką percepcję. Dają też ciekawą lekcję na temat roli zaskoczenia w odczuwaniu przyjemności. Uświadamiają bowiem, że oszukane zmysły prowadzą do rozbawionego mózgu, a ten – do poczucia, że jest się „oczarowanym”.