Diabelski krzak
Z jednej strony – szukanie kwiatu paproci (czyli szczęścia, oczywiście bezskutecznie), z drugiej – siedemnastowieczne przysłowie „Gdzie paproć, tam nawróć” (albo „...tam, chłopie, nie zachodź”). Magia, nadzieja szczęścia kusi, realizm – odstrasza od nieurodzajnej gleby. Ale w kulturze i w języku paproć czuje się świetnie.
Ma wiele gatunków, ponad dziesięć tysięcy, ale to i tak nic – kiedyś podobno było koło miliona. Pospolita i tajemnicza jest zarazem, bo nie ma kwiatów – a może ma, tylko, jak pisał Wincenty Pol, „niewidzialne oku”? Sam ten kwiat, jeśli go ktoś jednak znalazł, mógł znalazcy dawać niewidzialność, a przede wszystkim bogactwo i w ogóle szczęście. W wielu kulturach tak się myślało, a bracia Grimm to przez baśń upowszechnili. I w naszej nieco retro popkulturze często pojawia się ten motyw.
Zbierało się u nas ten kwiat (a właściwie szukało go, bo nikt nie znalazł) w wigilię świętego Jana, najlepiej nago, wtedy też co przemyślniejsze i co bardziej naiwne dziewczęta smarowały się odmianą paproci wdzięcznie i dźwięcznie zwaną nasięźrzał (od na się źrzeć, czyli „patrzeć”), co miało im dać powodzenie u chłopców. Sam kwiat paproci stał się symbolem szczęścia i bogactwa, a Rodziewiczówna pisała: „Kto baśń zrozumie i żyć będzie wedle niej, ten posiadł kwiat paproci”. Czyli nie tylko kwiat daje szczęście, ale i szczęście można kwiatem nazwać. Inna sprawa, że w tej magii mogło być coś grzesznego, i wprawdzie Francuzi nazywali paproć ręką świętego Jana, lecz dla Anglików był to diabelski krzak.
Angielska nazwa paproci to fern, w staroangielskim było fearn (ze strachem tego nie wiążmy), w starogermańskim farn, dziś u Niemców Farne. Pochodzą te słowa od praindoeuropejskiego rdzenia pornom-, oznaczającego „skrzydło”, podobne brzmieniem wyrazy w wielu językach, zwłaszcza dawnych, jak sanskryt czy awestyjski, lub zachowujących dawne cechy, jak litewski czy albański, też miały i mają to znaczenie. Według niektórych badaczy etymologii do skrzydła odnosił się też praindoeuropejski rdzeń porti-, który mógł dać w prasłowiańskim kontynuację port. Dla innych jednak pochodzenie nazwy paproć jest odmienne – wzięłaby się ona z czasownika poporti, który dla Prasłowian miał znaczenie „popruć”, i dałoby się to odnieść do wyglądu liści paproci, które są jakby poprute. Dawniej zresztą nie pruliśmy, lecz próliśmy, a w pierwszej osobie liczby pojedynczej w czasie teraźniejszym było ja porzę... Może etymologowie zgodziliby się na zobrazowanie w nazwie paproci jakiegoś „poprutego skrzydła”?
W każdym razie paproć jest w naszym języku dawno, od początku piętnastego wieku co najmniej, choć miała różne językowe warianty, bo była i paprać, i parpać, i parparć. Jak to w ludowych, mało ustabilizowanych nazwach przyrodniczych bywa. A słowo paprocie w liczbie mnogiej miało też inne, może mniej przyjemne znaczenia, bo odnosiło się i do trocin, i do łupieżu...
I podobnie stara jest paprotka (rodzaj Polypodium, podczas gdy paproć to po łacinie Filix). Choć nazwy bliskie i rośliny też, jakże inne są tu odniesienia i skojarzenia! Paprotka nie ma w sobie nic z tajemniczości i magii paproci. To często już nie tylko banalna skądinąd roślina pokojowa, o którą trzeba dbać i ją podlewać, ale też skromny i obowiązkowy dodatek do wręczanych właściwych kwiatów. Przez to mogła i do metafory trafić. Jak o kim powiemy, że paprotka, to albo mamy na myśli, że wątły i delikatny, albo że dodany (czy częściej: dodana) tylko dla ozdoby.
Już chyba lepiej być paprocią.