Trucizna szczęścia nie daje
Najpierw była ewolucja. Darwin popłynął, wrócił, napisał i tak światło dzienne ujrzała jedna z najważniejszych idei w dziejach ludzkości. Później mieliśmy socjologię ewolucyjną, psychologię ewolucyjną, algorytmy ewolucyjne, no i oczywiście ewoluujący Wszechświat. Aż na Nowy Rok 2022 doczekaliśmy się astrologii ewolucyjnej. A konkretnie wywiadu przeprowadzonego przez Ewę Kaletę z Kasią Prządo, która się za astrolożkę ewolucyjną podaje. „Chwała Wysokim Obcasom Extra”!
Na widok takiej promocji pseudonauki można by zawyć z oburzenia albo ogłosić upadek najpoważniejszego – zdawałoby się – naszego tytułu prasowego. Bo czytamy na przykład:
„[…] Astrolodzy od lat zastanawiali się, jaki kierunek dla świata wyznaczy data 12 stycznia 2020 roku. Dlaczego ta data? Ponieważ w tym dniu miała miejsce bardzo szczególna koniunkcja Plutona z Saturnem (tym razem w Koziorożcu), która zdarza się co 30 lat. […]Wszyscy byli zgodni co do jednego: czeka nas coś, co ogarnie cały świat, będzie to zjawisko naturalne i doświadczą tego całe społeczeństwa, wywoła wielki kryzys wartości, ale też kryzys ekonomiczny. W takim sensie wiedzieliśmy, że coś nadchodzi.
A co się wydarzyło podczas poprzednich koniunkcji?
„Rok 1982 przeszedł do historii jako okres jednej z największych ekonomicznych recesji w Stanach Zjednoczonych. Wszystkich dotknęło również widmo epidemii AIDS. W 1947 roku rozpoczęła się zimna wojna, natomiast w drugiej połowie 1914 roku (dokładna koniunkcja miała miejsce 4 października) świat pogrążył się w pierwszej wojnie światowej”.
Po prostu czysty bełkot.
Co więcej, pani Kasia Prządo nie bardzo potrafi powiedzieć, na czym konkretnie polega ewolucyjność uprawianej przez nią astrologii, poza ogólnikowymi stwierdzeniami w rodzaju „astrologia ewolucyjna [uznaje, że] każdy człowiek ma swoją indywidualną świadomość i dojrzałość, sposób przeżywania czy zachowania. Na przykład dla kogoś Saturn może być przeszkodą, całe życie może kłaść mu kłody pod nogi. Natomiast inna osoba z tym samym horoskopem może mieć w tej samej planecie nauczyciela”. I dalej z rozbrajającą szczerością przyznaje „Dlatego tak trudno jest astrologię kwalifikować naukowo, ponieważ nauka zawsze bazuje na pewnej statystyce – i chwała jej za to. Astrologia z kolei jest językiem symbolicznym, nie da się jej – i nie powinno – traktować statystycznie”. Trudno zrozumieć, jak z tego wywieść wpływ koniunkcji Plutona (notabene nieodkrytego jeszcze w 1914 r.) z Saturnem na wybuch I Wojny Światowej i o co w tej statystce chodzi, ale mniejsza o to.
Bo zamiast w czambuł potępiać, może warto spróbować zrozumieć. Pod słowami pani Kasi Prządo „Astrologia z kolei opisuje archetypy i energie, które kierują człowieka na różne ścieżki. To metaforyczny opis sytuacji, a nie wyrok czy fatum” podpisać mogłaby się pewnie Olga Tokarczuk czy Tomasz Stawiszyński. Jak mi się zdaje, nie do zniesienia jest dla nich świadomość absolutnej samotności i małości człowieka w nieskończenie wielkim, obcym Wszechświecie. Nie tylko dla nich zresztą: jak podają nieocenione „Wysokie Obcasy” w zlaicyzowanej Francji 58 proc. ludzi wierzy w parapsychologię (koktajl złożony z astrologii, wróżbiarstwa, czarownictwa i numerologii). „Odsunęliśmy kler od władzy, ale mamy potrzebę w coś wierzyć” – mówi Hervé Le Bars, cytowany w „WO” rzecznik prasowy AFIS, stowarzyszenia promującego wiedzę popartą nauką.
Niemalże cztery wieki temu Blaise Pascal też czuł się nieswojo. „Przeraża mnie wieczna cisza tych nieskończonych przestrzeni” – pisał, kiedy jego wiara zderzyła się z prawdą nowej kosmologii, by w konsekwencji poświęcić swoje krótkie życie budowie systemu teologicznego, który by bytowanie w tym świecie uczynił możliwym do zniesienia. Astrologia zapewne potrafi dać potrzebującym poczucie sensu. Ale jak pisze Leszek Kołakowski w znakomitej książce „Bóg nam nic nie jest dłużny”: „Mimo wszelkich […] zapewnień o szczęśliwości tych, co »znaleźli Boga«, religia Pascala przeznaczona była dla ludzi nieszczęśliwych i z natury rzeczy unieszczęśliwiać ich musiała jeszcze bardziej”.
I chyba podobnie jest z astrologią. To oczywiście pseudonauka, jeden z odprysków coraz bardziej wszechogarniającej reakcyjnej odpowiedzi na Oświecenie. A jednocześnie – jakiś punkt zaczepienia dla ludzi nieszczęśliwych. Nie jest jednak lekarstwem, ale trucizną. Dlatego wywiady, jak ten w „Wysokich Obcasach Extra”, nie złoszczą mnie nawet, a napawają smutkiem.