Bizantyjska mozaika z Zeugmy, miasta antycznego na pograniczu Azji Mniejszej, Syrii i Mezopotamii. Bizantyjska mozaika z Zeugmy, miasta antycznego na pograniczu Azji Mniejszej, Syrii i Mezopotamii. Shutterstock
Opinie

Bizancjum: lansadowy taniec kolosa na pozłacanych nogach

Wschodnie Cesarstwo Rzymskie, czyli Bizancjum, przeżyło Zachodnie o ponad tysiąc lat. Bo prężyło muskuły, szpanowało i bajerowało.

Mamy w naszej pięknej mowie „Bizancjum za nasze podatki”. Naczelne hasło opozycji. Każdej. Oszczędnej, skromnej i powściągliwej – oczywiście, dopóki nie rządzi. Sami często prychaliśmy i prychamy, sfrustrowani wizytą w jakimś urzędzie. Marmury, gresy, perskie dywany, obrazy na ścianach. A żeby załatwić jakąś sprawę? Dowiedzieć się czegoś? Mowy nie ma. Tygodniami trzeba czekać. Potrzeba prawdziwego cudu! Za to wkoło „bizantyjski przepych”. Aż oko boli. I to za nasze pieniądze!

Słusznie kojarzymy wszelki przepych z Bizancjum, bo był on tam właściwie wszechobecny. Dworski ceremoniał nadawał przez te długie wieki sens istnienia Cesarstwa. Głównym aktorem wielkiego spektaklu był cesarz. Pojawiał się przed ludźmi odziany w purpurę. Stał nieruchomo w powozie, nawet gdy ten podskakiwał. Kroczył majestatycznie, nie spluwał, nie drapał się w nos, nie smarkał. Nie drgnie powieka, ani warga, czoło nieruchome. Żadnego zbędnego ruchu ani gestu! Tortura! A obok liczna świta. Dumnie kroczą scholarchowie (uczeni) – wszyscy w białych tunikach, ze złotym naszyjnikiem, w złotych puklerzach z monogramem Jezusa Chrystusa i złotych kaskach z czerwonym pióropuszem.

Czy „bizantyjski przepych” zawsze chronił cesarza przed buntem poddanych? Nie. Bo gdy Bizancjum przeżywało swe największe chwile, władający nim Justynian w 532 r. porządnie najadł się strachu. W stołecznym mieście Konstantynopolu wybuchła bowiem wielka zadyma kibiców, nazwana powstaniem Nika, czyli po grecku „zwyciężaj”. Tym okrzykiem zdzierało sobie gardła tysiące Błękitnych i Zielonych. Dopingowali oni na hipodromie swoich woźniców ścigających się w rydwanach, przekrzykując się i obrzucając wzajemnie obelgami. Ale któregoś dnia, gdy ludzie mieli dość kolejnych podatków („Bizancjum za nasze podatki”) Zieloni zaczęli miotać wyzwiska nie pod adresem Błękitnych, ale cesarza i jego urzędników. Błękitni na to zaczęli wrzucać Zielonym, no i zaczęła się bijatyka, która przeniosła się na ulice miasta. Stróże porządku aresztowali co bardziej krewkich zadymiarzy. Kilka dni później na hipodromie obie grupy krzyczały już razem, żeby uwolnić kumpli. Wszyscy krzyczeli Nika, i nie chodziło już o tego czy innego woźnicę, ale wspólną sprawę. Wreszcie tłum rozwydrzonych kiboli wdarł się do pałacu prefekta miasta, wyswobodził wszystkich więźniów i podpalił budynek. Pożar rozprzestrzenił się na całe miasto, spłonął kościół Mądrości Bożej.

Bizantyjska moneta.ShutterstockBizantyjska moneta.

Co na to cesarz? Stłumiwszy okrutnie bunt rękami germańskich najemników, postanowił odbudować spaloną świątynię. Nie, co ja mówię? Nie „odbudować”. Zbudować na nowo. Ale tak, by jej widok zapierał dech w piersiach. Żeby już nikomu nie przyszło do głowy urządzać zadymy! Żeby wszyscy wielbili cesarza i kłaniali mu się w pas. No i faktycznie udało mu się. Co za budowla! Ileż w niej majestatyczności! Ale to dopiero wnętrze świątyni poraża (dziś jest tam meczet – wizyta obowiązkowa!). Ogromna sala pod niesamowitą kopułą, która jakby chciała ulecieć ku niebu. Jak balon. A w środku magiczna gra świateł. Niech się schowają przy niej wszystkie dyskoteki i nocne kluby świata. Jasne promienie słońca wdzierają się przez dziesiątki otworów okiennych i rozproszone wyczyniają istne cuda, odbijając się od marmurowych podłóg, złotych mozaik i porfirowych kolumn. Któż to wszystko obmyślił? Zaiste musiał być to geniusz. I był. A ściślej rzecz biorąc – byli. Dwa wielkie umysły epoki – Antemiusz z Tralles i Izydor z Miletu. Matematycy, architekci i inżynierowie w jednym, a nade wszystko śmiali wynalazcy – pierwszy badał przecież możliwość konstrukcji zwierciadeł wklęsłych.

„Nadali statykę kościołowi zawieszonemu jakby w powietrzu, przy pomocy wielu zabiegów. Większość z nich przekracza moje możliwości zrozumienia i nie potrafię sformułować ich w słowach – wychwalał onieśmielony ich dziełem kronikarz Prokopiusz z Cezarei. – (…) Całe sklepienie pokryte jest czystym złotem, które łączy piękno ze splendorem, choć refleksy złota na marmurze przewyższają pięknością lśnienie jego samego. (…) Któż miałby opisać piękno kolumn i zdobiących go marmurów? Można by pomyśleć, że weszło się na łąkę pełną kwitnących kwiatów. Któż nie podziwiałby purpurowych odcieni niektórych i zieleni innych, żarzącej się czerwieni i lśniącej bieli, i tych także, które Natura, jak malarz, naznaczyła najsilniejszymi kontrastami barwy? Ktokolwiek wchodzi tam, aby się modlić, natychmiast pojmuje, że dziełom to zostało dokonane dzięki boskiej łasce, a nie przez ludzką moc czy umiejętności: i tak duch człowieka unosi się wzwyż ku wspólnocie z Bogiem, czując, iż On może być daleko, lecz że na pewno z upodobaniem przebywa w miejscu, które sobie obrał”.

I takie właśnie odczucia musieli mieć posłowie z dalekiej Rusi, gdy – jak głosi tradycja – weszli do świątyni, by zobaczyć, jak się tam modlą ludzie. Staroruska kronika Powieść minionych lat podaje, że książę Włodzimierz, nim przyjął chrzest, zastanawiał się którą religię wybrać. Islam, judaizm czy chrześcijaństwo? A jeśli chrześcijaństwo, to skąd? Z Bizancjum, czy z Rzymu? W końcu wysłał swoich posłów, by zobaczyli jak się w każdej z tych religii odprawia nabożeństwa. Gdy przybyli do Bizancjum „postawili ich na przestronnym miejscu, pokazując im piękno cerkiewne”, a oni potem po powrocie opowiadali zachwyceni: „nie wiedzieliśmy, w niebie li byliśmy, czy na ziemi: nie ma bowiem na ziemi takiego widowiska ni piękna takiego, (…) tam Bóg z ludźmi przebywa”. No i wszyscy wiemy, co się potem stało. Rok 988 i chrzest Rusi, która weszła w orbitę wpływów bizantyjskich. My zaliczyliśmy namiastkę bizantyjskiego przepychu na Zjeździe Gnieźnieńskim, gdy niemiecki cesarz Otton III (983-1002), syn księżniczki Teofano, wkładał na skronie Bolesława Chrobrego diadem i wręczał mu włócznię św. Maurycego.

Bizantyjska moneta.ShutterstockBizantyjska moneta.

„Bizantyjski przepych” był właśnie elementem soft power Wschodniego Cesarstwa. Niejednokrotnie za słabe na prowadzenie wojen, uczyniło prawdziwą sztukę z dyplomacji. A polegała ona często na tym, by olśnić obcych posłów. Takie „szpanowanie”. A jakże wszystko było drobiazgowo rozplanowane! Oto cesarz Konstantyn VII Porfirogeneta (905-959) opisuje ceremoniał audiencji zagranicznych przybyszów w pałacu.

„… cały senat udaje się tam wczesnym rankiem i tam na miejscu przebiera się. Gdy mija godzina druga i wszystko jest już przygotowane, monarchowie (…) wchodzą do wielkiej sali, w której znajduje się tron Salomonowy. (…) Prepozyci [szefowie ceremoniału dworskiego – przyp. J.R.] stroją ich i monarchowie zasiadają na tronie; wówczas tłum stojący na zewnątrz (…) wznosi okrzyki, życząc władcom długiego życia. Prepozyci wychodzą i wprowadzają osobistą służbę cesarza, która według zwyczaju ustawia się po lewej i prawej stronie tronu. Gdy ci już się ustawili, prepozyt daje znak ostiariuszowi [urzędnik wprowadzający przed oblicze cesarza wezwane osoby – przyp. J.R.], trzymającemu w ręku złotą rózgę, ten wychodzi i wprowadza urzędników. (…) Gdy już wszyscy znajdują się na swoich miejscach (…) ostiariusz ze złotą rózgą (…) wprowadza obcego posła. (…) Poseł pada na twarz przed cesarzami, a w tejże samej chwili odzywa się głos fletów. (…) W czasie, gdy obcy poseł zbliża się do tronu, wchodzą najstaranniej dobrane osoby z jego świty i, po złożeniu czołobitności cesarzowi, zatrzymują się. Gdy logoteta [urzędnik kierujący pocztą i protokołem dyplomatycznym – przyp. J.R.] zadaje posłowi zwykłe pytania, złote lwy zaczynają ryczeć, a złote ptaszki na tronie i na złotych drzewach rozmieszczone zaczynają melodyjnie śpiewać. Dzikie zaś zwierzęta znajdujące się na stopniach tronu poczynają podnosić się ze swoich legowisk i wspinać na tylne łapy. Podczas gdy się to dzieje protonotariusz dromu [dyrektor kancelarii spraw zagranicznych – przyp. J.R.] wnosi dar posła, który on ofiarowuje cesarzowi w imieniu swego pana. Wkrótce potem znowu rozlega się dźwięk bębnów, lwy zaprzestają ryku, ptaszki śpiewu, a dzikie zwierzęta układają się z powrotem na swoje legowiska. Po wręczeniu darów poseł na wezwanie logotety składa czołobitność i oddala się. Gdy zaś zmierza do wyjścia (…), towarzyszy mu dźwięk fletów, ryk lwów, śpiew ptasząt, a dzikie zwierzęta znów się podnoszą. Z chwilą gdy poseł znika, dają się znów słyszeć bębny, ptaki milkną, a zwierzęta wracają na swoje miejsca. (…) Po odejściu posłów prepozyt (…) mówi donośnym głosem: ‘Rozkaz’, po czym wychodzą senatorowie, składając monarchom życzenia długiego życia. Po ich odejściu prepozyt powtarza po raz drugi: ‘Rozkaz’ i wychodzi (…) służba cesarska z tymi samymi życzeniami. Gdy się w ten sposób rozejdą wszyscy, monarchowie schodzą z tronu, zdejmują korony i chlamidy [krótki płaszcz – przyp. J.R.] (…) i po kryjomu, czyli bez żadnego ceremoniału, wracają do pałacu tą samą drogą, jaką przyszli”. Byle by tylko jakieś dziecko nie krzyknęło „cesarz jest nagi”…

A swoją drogą szkoda, że w tamtych czasach nie można było włączać i wyłączać pilotem tych lwów, bębnów, posła, urzędników.

Może cała ta „szopka” przynosiła czasem niezły efekt – tego czy innego onieśmieliła, na tym i owym zrobiła wrażenie. Ale niektórych niezmiernie wkurzała. Oto jak wspominał biskup Liutprand z Kremony, swoje posłowanie w 968 r. do bizantyjskiego monarchy Nicefora II Fokasa w imieniu niemieckiego cesarza Ottona I, gdy miał ustalić szczegóły małżeństwa między synem swego władcy i bizantyjską księżniczką:

„Dnia czwartego czerwca przybyliśmy do Konstantynopola przed złotą bramę i musieliśmy tam czekać z końmi mimo silnego deszczu do godziny 6. Dopiero o tej godzinie kazał nam Nicefor iść pieszo, uważając, że mimo bogatego stroju, którym wasza miłość nas ozdobiła, niegodni jesteśmy konno odbyć naszego wjazdu. Zaprowadzono nas potem do bardzo obszernego pałacu marmurowego, który nas ani przed zimnem, ani przed gorącem nie chronił. Postawiono na straży zbrojnych mężów, którzy wzbraniali moim towarzyszom wyjścia, a wszystkim innym wstępu do pałacu. (…) 7 czerwca, w sam dzień Zielonych Świątek (…) zaprowadzono (…) mnie do kościoła, abym zobaczył procesję i wyznaczono mi miejsce na chórze koło śpiewaków. Gdy więc ów potwór przypełzał, rozległ się śpiew: »Oto wschodzi jutrzenka – Eos wznosi się i przyćmiewa swym blaskiem promienie słońca – (…) Nicefor, władca zjawia się«. Śpiewano także: »Niceforowi władcy niechaj służą długie lata! Czcijcie go wszystkie ludy i uginajcie swój kark przed potężnym księciem!«. Wśród takich to pochlebnych śpiewów wstąpił on, strasznie nadęty, w progi bazyliki św. Zofii, młodzi cesarze, jego panowie szli za nim z dala i zgięli się przed nim przy pocałunku pokoju aż do ziemi. (…) Tegoż dnia zaprosił mnie Nicefor na ucztę. Mniemał on jednak, że się nie godzi, abym zajmował miejsce przed kimkolwiek z jego dworzan, i tak otrzymałem dopiero 15 miejsce, licząc od niego, a nie dano mi nawet obrusa. Podczas uczty, która wśród nieczystości, jaka bywa między pijanymi, oraz smrodu oliwy i obrzydliwych ryb długo się przeciągała, cesarz skierował wiele pytań do mnie (…) W dzień św. Apostołów musiałem, mimo choroby, na rozkaz cesarza zjawić się przed nim w kościele św. Apostołów; byli obecni liczni posłowie bułgarscy, którzy dzień przedtem przybyli. Po mszy zaproszono nas do stołu, ja jednak otrzymałem na szarym końcu długi i wąski stół za jednym z posłów bułgarskich. Ten człowiek był z barbarzyńska, jak Węgier, postrzyżony, miał łańcuch żelazny i był, jak słusznie przypuszczałem, dopiero katechumenem, jeszcze nie ochrzczonym. Była to, moi najjaśniejsi panowie, obelga dla Was – w mojej osobie. Wyście zostali znieważeni, a ponieważ na tę zniewagę nie mogłem spokojnie patrzeć, więc opuściłem stół. (…) Wzniosły cesarz uspokoił mnie jednak wspaniałym darem: oto przysłał mi ze swych przysmaków tłustą pieczeń baranią, z której sam jadł, a która przyprawiona czosnkiem i cebulą pływała w sosie rybim”.

I dopiero wtedy może czcigodny Liutprand przypomniał sobie, jak to podczas poprzedniego poselstwa, jeszcze do Konstantyna VII Porfirogenety, nosiło go wszędzie na ramionach czterech eunuchów, których zresztą potem otrzymał w podarunku. Eunuchowie na dworze bizantyńskim symbolizowali aniołów, więc prezent miał swoją wagę. No, ale potem te „męczarnie” za posłami bułgarskimi.

Bizantyjska moneta.ShutterstockBizantyjska moneta.

Kulturze bizantyńskiej trudno było wyrzec się przepychu, nawet gdy przyszły chude lata. Jeszcze w XIV w., gdy Wschodnie Cesarstwo już ledwie zipało, freski i mozaiki w niektórych kościołach zapierały dech w piersiach. Dzieła włoskich artystów z tego okresu mogą się przy nich schować. Ale to wszystko kosztowało, a skarbiec cesarski zaczynał świecić pustkami. Ale nie ma zmiłuj. Ceremoniału dworskiego nie można było sobie przecież tak po prostu odpuścić. Klejnoty w diademach koronacyjnych były więc coraz częściej ze szkła. Z daleka się błyszczały, a oszczędności trzeba było szukać gdzie się tylko dało. Trochę takie nasze „zastaw się a postaw się”. Ale coraz bardziej na siłę. Ubywało też publiczności. Stołeczny gród kurczył się i wyludniał. Gdzie się podziały pyszne wille z tamtych lat? Gdzie wspaniałe klasztory z całym mnóstwem relikwii? Z dachów pozrywano ołów, a na hipodromie, gdzie wyścigi rydwanów elektryzowały niegdyś rzesze krewkich kibiców, młodzieńcy z dobrych domów grają smętnie w polo.

A kiedyś na hipodromie to się działo. Oj, działo się! Była zabawa. Pamiętacie państwo powstanie Nika! Kibole „rządzili”. Błękitni i Zieloni. Legia i Wisła tamtych czasów. Prekursorzy nowej mody.

„Wąsów i brody nie tykali, zapuszczali je jak Persowie, natomiast golili przód głowy aż do skroni, a z tyłu nosili włosy bezsensownie długie – nabija się kronikarz Prokopiusz z Cezarei w swej Historii sekretnej. – Wszyscy ponadto pragnęli się nosić bardzo strojnie, a odzież każdego z nich była o wiele wykwintniejsza, niż pozwalał na to jego stan, bo mogli ją zdobywać w nielegalny sposób. Rękawy koszuli ściągali ciasno tuż nad dłonią, natomiast powyżej rozszerzały się one do niesłychanych rozmiarów. I kiedy tylko wymachiwali rękami, na przykład wydając jakieś okrzyki (…), owa część stroju unosiła się wysoko do góry, dzięki czemu różnym durniom wydawało się, że mają oni piękne i obfite kształty, skoro muszą je okrywać takimi szatami. Zapominali przy tym, że w luźno tkanej i zbyt obszernej szacie widać było raczej, jak są chuderlawi”.

Tak się niegdyś „szpanowało” na bizantyjskim hipodromie. „Bizantyjski przepych” obowiązywał nawet takich bałwanów!

Ale pamiętajmy: każdy szpan i blichtr się kiedyś kończy. Pozoranctwo ma krótkie nóżki. Każde Bizancjum kiedyś upadnie. Możemy się tak ubierać, żeby „różnym durniom” się zdawało, że oj, oj, oj, jacy jesteśmy potężni. Można robić z siebie Bóg wie kogo. Bardzo mądrego, silnego, wspaniałego. Ale w końcu ktoś zobaczy, że wcale tak nie jest i zedrze z nas te strojne szaty, zdejmie maskę. I będzie nam strasznie głupio. Lepiej być jednak sobą.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną