BEW
Opinie

Pieprz przyniósł Wieprz, czyli dlaczego w Polsce się pieprzy

Odpieprz się pan i nie pieprz bez sensu, bo w końcu pana ktoś opieprzy… Epoka Wielkich Odkryć Geograficznych pozostawiła niezatarte piętno na polskiej kuchni. Ale jeszcze większe chyba w naszym języku.

Pieprz przyniósł Wieprz” – jak mówi przysłowie. Może i przyniosła go ta nasza rzeka, ale z daleka. Z bardzo daleka. Z Francji? Z Amsterdamu? Może i stamtąd, ale pieprz tam nie rośnie. Rośnie w ciepłych krajach. W Indiach. Wiedzieli o tym już starożytni.

Rzymski historyk Pliniusz Starszy w swej Historii naturalnej (I w. n.e.) trochę nam „pieprzy” o pieprzu: „Dziwić się trzeba, że go tak powszechnie używają. Inne bowiem artykuły nęcą przyjemnością, inne wabią kształtem: pieprz nie zaleca się ani jako owoc, ani jako jagoda, podoba się tylko dla samej goryczy, i tej u Indów szukamy. Któż był pierwszym, któremu się zachciało skosztować go w potrawach? Albo, któż po pierwszym skosztowaniu nie mógł się nim nasycić? Obydwa (pieprz i imbir) rosną w swoim kraju dziko, a jednakże kupujemy je, jak srebro i złoto, na wagę”.

A skoro pieprz pochodził aż z Indii, to był strasznie drogi. „Drogi jak pieprz” – mówiono, „zapłacić z pieprzem i solą” „pieprzna cena”. „Dawniej na ucztach bywało drogo, bo z pieprzem” – śpiewano po wsiach i dworach, a jedno ze staropolskich powiedzeń brzmiało” „Pieprzno i szafranno, moja mościa panno”. Pieprzu używano więc nieraz w danych wiekach zamiast pieniędzy. Nasz wybitny historyk i etnograf Zygmunt Gloger podaje w Encyklopedii staropolskiej ilustrowanej z 1903 r.: „W przywileju np. żydowskim z XIII w. powiedziano, że rzucający kamienie na szkołę żydowską winien karę opłacać grzywnami pieprzu.”. W średniowiecznej Anglii czarnym pieprzem można było zaś opłacać czynsz – tzw. czynsz pieprzony (peppercorn rent). A że dziś pieprz jest bardzo tani, to i peppercorn rent stał się bardzo niskim czynszem, takim „za symboliczną złotówkę”.

Kiedy potanieje? To długa historia... Jej początki sięgają właśnie epoki Wielkich Odkryć Geograficznych, ale apetyty rozbudzili już podróżnicy średniowieczni, którzy zostawili po sobie tłumaczone na kilka języków opisy dalekich krain.

BEW

Pod koniec XIII w. Wenecjanin Marco Polo zachwycał się właśnie na południowo-zachodnim wybrzeżu Indii plantacjami pieprzu, a jakieś 30 lat później włoski franciszkanin (ale ojciec był chyba czeskim rycerzem o imieniu Matouš!) Odoryk z Pordenone nie mógł się nadziwić, że w dżungli „pieprzu rośnie tam tyle, co u nas zboża”. I chodził tak samiuteńki w habicie pieszo i na bosaka, dziwując się temu co widzi, a to żółwim skorupom „większym niż kopuły katedr”, a to okrutnemu hinduskiego zwyczajowi palenia wdów razem ze zwłokami męża (sati), uwiecznionemu potem przez Juliusza Verne’a w 80 dni dookoła świata. Na potrzeby kanonizacji przebadano jego szczątki: był rudy, wysoki jak na tamte czasy (170-173 cm) i zmarł na infekcję płucną. Wykończyła go podróż.

Wielkie chwile miały jednak dopiero nadejść. 8 sierpnia 1497 r. z Lizbony wypłynęła skromna portugalska flotylla, by zmienić dzieje świata. No i handlu pieprzem. Ale nie, wróć! Jakieś 30 lat przed Vaskiem da Gamą do Indii dotarł kupiec z Tweru, Afanasij Nikitin. Indie mieniły się dla Nikitina magicznym blaskiem nieznanego, egzotycznego świata, pełnego różnorakich dziwów. „Ludzie chodzą tu wszyscy nago i (…) mają brzuchy, (…) dzieci rodzą co rok i mają ich całe mnóstwo. Mężowie i niewiasty wszyscy są czarni i gdziebym nie poszedł, dziwują się wielce białemu człowiekowi” – pisał w relacji ze swej wyprawy.

Fragmenty jej rękopisu odkrył w jednym z monasterów pod Moskwą rosyjski historyk Mikołaj Karamzin, co prawda dopiero w 1817 r., ale opowieści twerskiego kupca musiały krążyć i rozpalać wyobraźnię kupiectwa, carów i bojarów już od dawna. I to raczej nie te nagie, czarne Hinduski, choć one pewnie trochę też, ale przede wszystkim bajeczne bogactwa płynące z indyjskiego handlu korzeniami.

Portugalczycy królami pieprzu

Ale owe „indyjskie opary” (fumos da Índia) zostały jednak wtedy głównie portugalskim narkotykiem, więc nasze reflektory muszą z powrotem wrócić na Lizbonę. A ściślej rzecz biorąc, na te trzy okręty i jedną karawelę obładowaną żywnością, które stamtąd wypłynęły pod dowództwem kapitana da Gamy, bohatera wypraw afrykańskich.

BEW

Po 11 miesiącach żeglugi Portugalczycy opłynęli właśnie wybrzeża Afryki wokół Przylądka Dobrej Nadziei i zawinęli do portu Kalikat na Wybrzeżu Malabarskim (dzisiaj stan Kerala w Indiach), pełni nadziei, że znajdą tam chrześcijan mitycznego Księdza Jana i wszystko pójdzie łatwiej. Owszem, byli tam chrześcijanie, tyle że od Tomasza Apostoła, wierni Kościoła Syro-Malabarskiego.

Tomasz Apostoł w Indiach? Tak głosi tutejsza tradycja. Apokryficzne (czyli nieuznane przez Kościół) Dzieje Tomasza podają, że król indyjski Gundaforos poruczył syryjskiemu kupcowi Abbanesowi znalezienie zdolnego budowniczego, by wzniósł pałac królewski. Gdy dowiedział się o tym Chrystus, udał się do kupca i sprzedał mu Tomasza jako swojego niby niewolnika. Tomasz popłynął z Abbanesem na statku do Indii, a tam podczas budowy pałacu Tomasz nawrócił króla i jego poddanych na chrześcijaństwo. Potem udał się na wschód do innego królestwa, ale tam nie poszło mu już tak dobrze i poniósł śmierć męczeńską.

BEW.

Grób św. Tomasza odwiedził Marco Polo. „Chrześcijanie przybywający z pielgrzymką zabierają ziemię z miejsca, gdzie święty został umęczony. I ziemię tę zanoszą do swego kraju; i dają ja pić chorym na febrę czwartaczkę lub trzydniówkę, albo jaką inna. I natychmiast po wypiciu tego lekarstwa chory odzyskuje zdrowie. Stąd pochodzi, że wszyscy chorzy piją owa ziemię z wodą. Imć Marco przywiózł ową ziemię do Wenecji i wielu nią uzdrowił. A wiedzcie, że ziemia owa jest czerwona”.

Ale na Portugalczykach te cuda nie robiły żadnego wrażenia. Tutejsi chrześcijanie okazali się jacyś nie tacy. Nie dość, że heretycy, to jeszcze słabi. W sojuszu z nimi nie da się pokonać muzułmańskich kupców z północno-indyjskiego Gudżaratu. Lepiej napuścić na nich świętą inkwizycję, żeby ich trochę „naprostowała”. Tymczasem te „niewierne psy”, Maurowie, opanowały handel pieprzem, imbirem, gałką muszkatołową i cennymi tkaninami. Zawozili te towary do Adenu i portów Morza Czerwonego, tam podążały one karawanami do Kairu i Aleksandrii, gdzie już czekali chciwi Wenecjanie. Te szlaki handlowe znane były już od czasów starożytnych.

Vasco i jego ludzie od razu po przypłynięciu ruszyli więc czarować miejscowego władcę: że przybywają od wielce szczęśliwego króla dom Manuela, że chcą nawiązać przyjazne kontakty i handlować, i tak dalej, i tak dalej. Ale temu od razu coś do ucha szepcą muzułmańscy intryganci, nabzdycza się i prycha pogardliwie na widok portugalskich darów. Nic więc nie załatwili Portugalczycy, ale kupili przynajmniej od miejscowych trochę pieprzu. A potem wracali po niego, raz, drugi, trzeci... XVI-wieczna kronika autorstwa miejscowego muzułmanina Zajn al-Dina al-Malabari nie pozostawia żadnych złudzeń: Portugalczyków kręcił tylko pieprz (pewnie też w nosie). Żadna tam religia, nawracanie, czy misjonarstwo...

BEW

Ich upór i bezwzględność, grabieże, napaście i szantaże przyniosą w następnych latach rezultaty. Oto w 1502 r. portugalska faktoria w Antwerpii oferowała kupcom większą partię pieprzu i innych przypraw z Indii. No i to była prawdziwa sensacja europejska! Pieprz nie pochodził już z Aleksandrii czy portów syryjskich, ale opłynął Afrykę wzdłuż Przylądka Dobrej Nadziei i nie oferowali go przebiegli Wenecjanie czy Genueńczycy, królowie mórz i handlu, ale jacyś tam Portugalczycy. Kto w ogóle o nich słyszał? Ale to oni mieli teraz mieć swoje pięć minut w światowej historii.

Wenecjanie już od jakiegoś czasu czuli co się święci. Wysłali do Lizbony swego posła, ten mizdrzył się do „dom Manuela, z bożej łaski króla Portugalii”, ale do Signorii słał smętne raporty: „stwierdzam, że jeśli wyprawy z Lizbony do Kalikatu nadal będą trwały, dla weneckich galer zabraknie korzeni, a kupcy Republiki pozostaną niczym niemowlęta bez mleka i pokarmu.” By się tak nie stało, weneccy szpiedzy w Lizbonie wypatrywali w porcie wysłanników z dalekich Indii, podlatywali do nich, brali na bok i dalej im dyrdymały opowiadać: że król Portugalii jest bez grosza przy duszy, że siedzi u nich w kieszeni, że trzeba handlować tylko z Najjaśniejszą Republiką, bo to największa potęga, chce tylko handlu a nie wojen, a ci dzicy fanatycy myślą wyłącznie o tym, jak zrobić muzułmanom kęsim.

BEW

Gdy portugalski pieprz pojawił się w Antwerpii, Wenecja odwołuje posła w Lizbonie, za to wysyła tajnego agenta do Kairu, by napuszczał mameluckiego sułtana Egiptu na Portugalczyków. Czegóż to się nie robi, by nie „zostać jak niemowlęta bez mleka i pokarmu”...

Tajemniczy przybysz z Poznania

Jest w tych wiekopomnych wydarzeniach tajemniczy wątek związany z ziemiami polskimi, a konkretnie z Poznaniem. Oto gdy Vasco da Gama wracał ze swymi ludźmi podczas utarczki z miejscowymi piratami, na jeden z portugalskich statków przedostaje się niepostrzeżenie jakiś człowiek. Na głowie ma turban, u pasa miecz i krzyczał, że jest chrześcijaninem. Ku zdumieniu załogi w najczystszej mowie weneckiej żąda rozmowy z admirałem, po czym zaczyna historię swojego życia: jak to porwano go w dzieciństwie i sprzedano w Indiach, i jak to służy na dworze tutejszego władcy udając muzułmanina.

Ejże, ejże, nie zalewasz ty przypadkiem dziwny człowieku? – myślą Portugalczycy. I faktycznie na torturach tajemniczy przybysz przyznaje, że jest szpiegiem władcy pobliskiego Goa. Vasco da Gama zabiera go do Lizbony. Może się jeszcze przydać – sądzi – będzie naszym przewodnikiem po indyjskim wybrzeżu. Ale w Lizbonie jeniec wyznaje, że w istocie jest Żydem z Poznania, „dużego miasta, solidnie obwarowanego i obfitującego w żywność”. Jak to do końca było, nie wiadomo, bo dziennik pokładowy Vasco da Gamy spłonął podczas trzęsienia ziemi w Lizbonie (1755).

BEW

Niektórzy kronikarze portugalscy twierdzili co prawda, że nasz Poznaniak pochodził z Aleksandrii i tam chyba przeszedł na islam, ale niekoniecznie musi być w tym sprzeczność. Rodzina mogła pochodzić z Poznania, wyjechać do Aleksandrii, a potem do Indii. Może handlowała pieprzem. Na ziemiach polskich Żydzi od wieków byli przecież kupcami korzennymi. Żydowskiego odkrywcę odkrył dla polskiej historii w XIX w. Joachim Lelewel, który twierdził także, że przed Kolumbem Amerykę odkrył Polak Jan z Kolna. Niektórzy sądzili potem, że nasz poznański obieżyświat mógł opuścić rodzinne miasto w 1464 r. podczas tumultów antyżydowskich. Może tak było, może nie...

Tak czy inaczej po przybiciu do portu lizbońskiego Poznaniak przyjął chrzest i imię Gaspar (Kacper), a od swego pana – nazwisko rodowe. Jako Gaspar da Gama został królewskim doradcą do spraw Indii, no i zaczął – co tu dużo mówić – robić zawrotną karierę, w czym pomagała mu znajomość map, gwiazd, zasad nawigacji i wielu języków: hebrajskiego, arabskiego, perskiego, włoskiego, niemieckiego i narzeczy Indii. Aha, no i posiadł jeszcze jedną, niezwykle cenną umiejętność: wiedział, jak mówić ludziom to, co chcą usłyszeć. Dlatego nasłuchał się odeń wielce szczęśliwy król dom Manuel niestworzonych rzeczy o chrześcijanach w Indiach i purpurowiało coraz bardziej jego oblicze na myśl o wielkiej krucjacie, by ocalić chrześcijaństwo. Ostatniej. I tak to wiedza i spryt poznańskiego Żyda miała stać się kluczem do portugalskiego panowania na morzach, handlu korzennego, opanowania Brazylii....

... i pieprzu na polskich stołach. Kuchnia nasza staropolska zrobiła się bowiem z czasem bardzo „pieprzna”, ostra. Królowały w niej rozmaite przyprawy i zioła. I nie starczały te z naszych ogródków. Nie mogło się obyć bez korzennych specjałów z dalekich krajów.

Cudzoziemcy nie mogli się temu nadziwić. Jeden z nich pisał w drugiej połowie XVII w.: „Soli i wszelkiego rodzaju korzeni żaden naród nie używa tak obficie jak Polacy”. I to używa nie tylko w celach kulinarnych. Ponoć przed odsieczą wiedeńską 1683 r. turecki wezyr Kara Mustafa posłał Sobieskiemu kwartę maku na znak, że ma tak wiele wojsk, na co nasz król odesłał mu kwartę pieprzu jako zapowiedź czego się naje po starciu. No i się najadł... A potem musiał spieprzać, gdzie pieprz rośnie.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną