Oceany falują na potęgę
Tempo wzrostu siły fal wynosi wprawdzie tylko 0,4% na rok, ale w istocie oznacza to, że energia rozkołysanej wody oceanicznej zwiększyła się w pół wieku o jedną piątą. Główny autor tych wyliczeń – Borja Reguero z University of California w Santa Cruz – zauważa, że zjawisko może mieć przykre konsekwencje dla wielu wybrzeży morskich, przyspieszając ich erozję. Innym następstwem jest zwiększenie ryzyka powodzi sztormowych zalewających płaskie wybrzeża.
Fale morskie powstają głównie za sprawą wiatru, który oddziałuje z powierzchnią wody, zmuszając ją do ruchu. Im więcej energii przenosi wiatr, tym więcej przekazuje jej wodzie. Z obserwacji wynika, że prędkość wiatrów dmących nad oceanami się zwiększa. Wskutek wzrostu temperatur dolnych warstw atmosfery wiatry stają się silniejsze i cieplejsze. Jest i kolejna przyczyna zmian energii fal: wzrost temperatury samych oceanów, będących głównym odbiorcą dodatkowych dawek ciepła kumulujących się w atmosferze.
Szczególnie szybko przybierają na sile fale na Oceanie Południowym, który otacza Antarktydę, a na północ sięga do równoleżnika 60°S (to jego umowna granica wytyczona przez hydrologów). Ów olbrzymi akwen słynie ze sztormowej pogody i uchodzi za najbardziej energetyczny fragment światowego oceanu. Kolejny szczególnie rozfalowany region to północny skraj Pacyfiku. Zjawisko ma jednak zasięg światowy. „Wszędzie rośnie energia fal uderzających w gęsto zamieszkane wybrzeża oceanów. W najbliższych dekadach to właśnie ten czynnik, a nie wzrost poziomu wody, będzie główną siłą destrukcyjną” – mówi Reguero. Wyniki jego badań ukazały się w „Nature Communications” w styczniu br.