Klimat monsunowy, w którego strefie leżą południowe Chiny, w ostatnich dekadach wyraźnie się rozregulował. A to zagraża uprawom. Na zdjęciu: tarasowe pola ryżowe w prowincji Guizhou. Klimat monsunowy, w którego strefie leżą południowe Chiny, w ostatnich dekadach wyraźnie się rozregulował. A to zagraża uprawom. Na zdjęciu: tarasowe pola ryżowe w prowincji Guizhou. Getty Images
Środowisko

Podkradanie sąsiadom deszczu może skończyć się poważnym konfliktem

Gdyby Chiny zrealizowały swój plan o nazwie „Rzeka na niebie”, zaburzyłyby reżim wodny rzek i w praktyce zmodyfikowałyby nie tyle pogodę, ile klimat w całym regionie. To niepokoi Indie i kraje Azji Południowo-Wschodniej.

Było tuż po południu 25 sierpnia 2022 r. Z małego lotniska na północy chińskiej prowincji Syczuan wzbiły się w powietrze dwa drony. Każdy miał długość 11 m, rozpiętość skrzydeł 20,50 m oraz wysokość 4,10 m. Szybko osiągnęły wysokość 7 tys. m i skierowały się na południe. Zmierzały ku wysokiemu na ponad 5 km łańcuchowi górskiemu, za którym leżą centralne, gęsto zamieszkane rejony prowincji półtora raza większej od Polski, mieszka tam ponad 80 mln ludzi. Pół godziny później rozpoczęły kluczowy etap swojej misji. Ich celem były chmury kłębiaste wiszące ponad górami, a zadanie polegało na wystrzelaniu w ich kierunku pocisków z jodkiem srebra. Drony „atakowały” chmury przez blisko cztery godziny, po czym wróciły na ziemię. Operację powtarzano przez pięć kolejnych dni, licząc na to, że rozsiany w chmurach jodek srebra zwiększy ich rozmiary, nasączając je kropelkami wody, które zmienią się w deszcz.

Pterodaktyl dyscyplinuje pogodę

W Chinach pogodę próbuje się modyfikować od dawna. Meteorolodzy ściśle współpracują tam z wojskiem. Armia ma specjalne pododdziały strzelające z dział przeciwlotniczych do tych chmur, które wyglądają na tyle obiecująco, że – jak się uważa – uraczone dawką jodku srebra oddadzą część wilgoci wysuszonej ziemi. Tam, gdzie możliwości artylerii się kończą, do tej pory posyłane były samoloty, ale i one miały swoje ograniczenia. Stąd nowy pomysł, aby do pogodowego arsenału włączyć wojskowy dron Wing Loong II (inna nazwa Pterodactyl), który w wersji cywilnej zamiast dwunastu rakiet powietrze–ziemia zabiera ze sobą 20 kaset z jodkiem srebra. A ponadto jest wyposażony w radar meteorologiczny oraz rozbudowane systemy telekomunikacyjne.

Trudno się dziwić, że Chińczycy, aby uratować jesienne plony, sięgnęli po wsparcie dział, samolotów i dronów „uzbrojonych” w jodek srebra, a także po substancje, które mają zmniejszyć parowanie wody z roślin uprawnych.

W ubiegłym roku cywilne „pterodaktyle”, które mogą się unosić w powietrzu przez ponad dobę, wykorzystano do zapewnienia alarmowej łączności na obszarach zalanych przez powodzie na Nizinie Chińskiej. W tym roku – pierwszy raz – posłużyły do walki z suszą, która w Kotlinie Syczuańskiej i wielu innych regionach południowych Chin uznana została za najgorszą od początku prowadzenia regularnych pomiarów w latach 50. XX w.

Południowe Chiny leżą w strefie klimatu monsunowego, który w ostatnich dekadach wyraźnie się rozregulował. Naukowcy wiążą to z szybkim wzrostem temperatur na globie, wywołanym antropogenicznymi emisjami gazów cieplarnianych. W krajach Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej letni monsun – wiatr przybywający znad oceanu – jest głównym dostarczycielem wody. Od niego zależą losy około trzech miliardów ludzi. Może zagrozić ich bezpieczeństwu żywnościowemu, gdy mocno się spóźni lub będzie bardzo słaby. Ale też wtedy, gdy przybędzie w asyście katastrofalnych ulew, które wywołają powodzie.

W lipcu 2021 r. gigantyczne deszcze monsunowe zalały centralną prowincję Henan, a blisko milion osób musiało uciekać ze swych domów. Za to w tym roku letni monsun zawiódł na całej linii, a południowe Chiny padły ofiarą rekordowej suszy. Dotknęła ona – według szacunków władz lokalnych – łącznie ponad 900 mln ludzi z 17 prowincji. W Syczuanie wiele małych rzek i zbiorników wodnych wyschło całkowicie, a w tych większych wody było tak mało, że cała prowincja, położona w większości w górach i pozyskująca trzy czwarte prądu z hydroelektrowni, znalazła się na skraju największego w jej historii kryzysu energetycznego. Stanęły setki fabryk produkujących na potrzeby firm z całego świata, w tym Apple’a, Tesli, Volkswagena, Toyoty, Hondy czy CATL, największego na świecie dostawcy baterii dla samochodów elektrycznych. W wielu dzielnicach dziesięciomilionowej stolicy Syczuanu – Chengdu – prąd w gniazdkach był tylko przez pół doby. Ostre cięcia w dostawach prądu dotknęły także praktycznie wszystkie wielkie aglomeracje leżące wzdłuż Jangcy i na południe od niej. Poziom wody w największej chińskiej rzece – i trzeciej na świecie – spadł do najniższego od 150 lat.

Trudno się dziwić, że Chińczycy, aby uratować jesienne plony, sięgnęli po wsparcie dział, samolotów i dronów „uzbrojonych” w jodek srebra, a także po substancje, które mają zmniejszyć parowanie wody z roślin uprawnych. Nie tylko oni tak czynią. Zdesperowanych przybywa w miarę, jak rosną temperatury na globie, a wraz z nimi częstotliwość ekstremów pogodowych, takich jak susze, fale gorąca czy deszcze nawalne. Co gorsza, skrajności te zdradzają niepokojącą skłonność do utrzymywania się przez dłuższy czas w tym samym miejscu. Kiedy pogoda „zawodzi”, rośnie pokusa, by ją „naprawić”.

Popeye zmieniają cele

Zasiewanie chmur jest dziś praktykowane w kilkudziesięciu krajach świata, w tym USA, gdzie idea ta narodziła się zaraz po drugiej wojnie światowej w laboratoriach firmy General Electric. Pracowali w nich Irving Langmuir, laureat Nagrody Nobla z 1932 r., oraz Vincent Schaefer i Bernard Vonnegut (brat Kurta, pisarza). To oni odkryli, że jeśli do chmury składającej się z przechłodzonych kropel wody dodać drobiny jodku srebra, to kropelki zmienią się w lód. Co więcej, początkowo małe kryształki lodu będą się szybko powiększały, przyłączając kolejne krople wody. W końcu staną się tak duże, że opadną na ziemię, po drodze zmieniając się w deszcz.

Później nadszedł czas eksperymentów i prób. Przez dwie dekady sprawdzano, czy przy pomocy jodku srebra da się złagodzić impet atlantyckich huraganów. Okazało się, że są dość obojętne na ingerencję człowieka. To nie dziwi, bo cyklony tropikalne to energetyczne monstra, których nie da się zatrzymać kilkudziesięcioma kilogramami proszku.

Zjednoczone Emiraty Arabskie zasiewają chmury na potęgę od ponad trzech dekad. Co roku wykonuje się tam setki lotów ku wyglądającym obiecująco chmurom konwekcyjnym.

W latach 1967–72 Amerykanie próbowali modyfikować pogodę w północnym Wietnamie w ramach tajnej operacji Popeye. Wojskowe samoloty rozrzucały jodek srebra w chmurach monsunowych, aby sprowokować ulewne deszcze i katastrofalne powodzie. Tego rodzaju próby skończyły się po podpisaniu w 1977 r. międzynarodowej konwencji o zakazie militarnego używania technik modyfikacji środowiska naturalnego.

Gdy te dwa pojedynki zostały przegrane, cele ograniczono do tych mniej ambitnych, czyli wywoływania deszczu lub odwrotnie – rozpraszania deszczowych chmur. Z modyfikowaniem pogody eksperymentuje dziś wiele krajów tropikalnych, aby zwiększyć opady podczas pory suchej. W dolnych częściach chmur, gdzie jest ciepło, rozpylana jest wtedy sól kuchenna, której dodanie ma zwiększać rozmiary kropel i zachęcać je do przekształcenia się w deszcz, w górnych – tradycyjnie jodek srebra.

Poza Chinami próbuje się tego w ponad 50 krajach, m.in. Indiach, Indonezji, Australii, Tajlandii i Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Ten ostatni kraj zasiewa chmury na potęgę od ponad trzech dekad. Co roku wykonuje się tam setki lotów ku wyglądającym obiecująco chmurom konwekcyjnym. Wypatruje się ich przy pomocy radarów, oceniając, czy mają potencjał, aby urosnąć na wysokość wielu kilometrów i przynieść porządną ulewę. Gdy tylko meteorolodzy coś takiego dostrzegą, w ciągu godziny w powietrze wzlatują samoloty gotowe do natychmiastowego odpalenia pojemników z jodkiem srebra. Lub specjalnym nanoproszkiem opracowanym na uniwersytecie w Abu Zabi, który podobno skuteczniej przyciąga cząsteczki pary wodnej i lepiej sprawdza się w suchym i gorącym klimacie Zatoki Perskiej.

Naukowcy nie dają potwierdzenia

Modyfikowanie pogody budzi jednak kontrowersje – i to z dwóch różnych powodów, które wzajemnie się wykluczają. Wielu badaczy jest dość sceptycznie nastawionych do samej idei. Według nich o mikrofizyce chmur wiemy już sporo, ale nie tyle, by przewidzieć, co konkretna zrobi za godzinę lub dwie. Nie sposób też rozstrzygnąć, jak zachowałaby się ona, gdyby ją pozostawić w spokoju. „Naukowcy nie są w stanie potwierdzić, czy zmiany w intensywności opadów deszczu, gradu i śniegu, mające być efektem zasiewań chmur, są weryfikowalne i powtarzalne” – napisali dekadę temu autorzy raportu przygotowanego dla amerykańskiej National Science Foundation. W ubiegłym roku w Izraelu przerwano po 50 latach program modyfikowania pogody, stwierdzając, że w znikomym stopniu przyczyniał się do zwiększenia opadów deszczu i był ekonomicznie nieuzasadniony.

Zamiary Chin niepokoją ich południowych sąsiadów, ponieważ na Wyżynie Tybetańskiej znajdują się źródła wielkich rzek płynących przez ich kraje, w tym Brahmaputry i Mekongu. Istnieje ryzyko, że ingerencja na tak wielką skalę w obieg pary wodnej w atmosferze mogłaby zaburzyć reżim wodny tych rzek.

Po drugiej stronie sporu znajdują się ci, którzy są przekonani o olbrzymim potencjale rozmaitych metod sztucznego wyciskania wody z chmur. Tak ich zdaniem wielkim, że raczej nie należy się obawiać obojętności przyrody, ale trudnych do przewidzenia konsekwencji nieumiejętnego i nierozważnego igrania z nią. Sprowokować deszcz to jedno, ale sprawić, aby spadł on tam, gdzie chce człowiek, i w takich ilościach, jakie byłyby optymalne – to już nie takie proste. Niechcący można wywołać ulewę, a nawet powódź w rejonie, w którym nikt się tego nie spodziewa. Tak właśnie – zdaniem części badaczy – stało się latem 2019 r. w Dubaju, który został zalany przez intensywne deszcze po tym, jak samoloty startujące z sąsiedniego emiratu Abu Zabi zasiały jodek srebra w kilkunastu chmurach kłębiastych. Te błyskawicznie urosły, zmieniając się w wielkie chmury burzowe, które gwałtownie pozbyły się wody. Dodajmy, że dla „niedowiarków” z pierwszej grupy był to zwykły zbieg okoliczności. Ulewa i tak by przyszła – twierdzili – bo takie pojawiają się od czasu do czasu w sposób najzupełniej naturalny nawet w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, kraju generalnie pustynnym.

Choć sceptycy nadal wątpią w to, że jodek srebra potrafi zmienić zwykłego cumulusa w nabrzmiałą deszczem chmurę burzową, przekonanie o wysokiej skuteczności takich ingerencji pogodowych generuje innego rodzaju burze: polityczne.

Politycy idą na zwarcie

Gdy w 1963 r. huragan Flora zabił kilka tysięcy mieszkańców Kuby, jej przywódca Fidel Castro oskarżył USA o manipulowanie pogodą. Iran regularnie obwinia swoich sąsiadów znad Zatoki Perskiej o podkradanie deszczu, który inaczej spadłby na jego terytorium. Indie oraz kraje Azji Południowo-Wschodniej są mocno zaniepokojone chińskim projektem o nazwie Tianhe („Rzeka na niebie”), którego celem jest przekierowanie większej ilości deszczu i śniegu na tereny, z których spływają strumienie i rzeki zasilające górny bieg Huang He, czyli Rzeki Żółtej.

Jej źródła znajdują się na północnym skraju Wyżyny Tybetańskiej. Plan przewiduje rozmieszczenie na niej tysięcy specjalnych stalowych pieców z kominami emitującymi do atmosfery jodek srebra. Ten zamieniałby w deszcz parę wodną niesioną przez masy powietrza monsunowego, które napływa od strony Indii. Co prawda większość wilgoci zostaje zatrzymana przez niebotyczną barierę Himalajów, ale wciąż sporo dociera jej do południowej i środkowej części Wyżyny Tybetańskiej. Satelity śledziłyby wędrówkę tych mas powietrza, a piece rozmieszczone na olbrzymim terenie o powierzchni 5 mln km kw. wyciskałyby z nich wodę do spółki z samolotami, artylerią i dronami, ale w taki sposób, aby nadwyżki deszczu docierały daleko na północ, do górnej Huang he i jej dopływów.

Zamiary Chin niepokoją ich południowych sąsiadów, ponieważ na Wyżynie Tybetańskiej znajdują się źródła wielkich rzek płynących przez ich kraje, w tym Brahmaputry i Mekongu. Istnieje ryzyko, że ingerencja na tak wielką skalę w obieg pary wodnej w atmosferze mogłaby zaburzyć reżim wodny tych rzek, zmienić roczny rytm ich wysokich i niskich stanów oraz zwyczajnie ograbić je z części wody. Skutki dla środowiska i gospodarek byłyby katastrofalne. Część badaczy zwraca też uwagę, że gdyby ten zamysł faktycznie udało się zrealizować, Chiny w praktyce zmodyfikowałyby nie tyle pogodę, ile klimat regionalny, legitymizując tym samym geoinżynierię jako metodę radzenia sobie poszczególnych krajów z negatywnymi skutkami zmian klimatycznych na ich terytorium. I to bez oglądania się na skutki uboczne odczuwane przez sąsiadów oraz na konsekwencje globalne.

Konflikty na tym tle byłyby nieuniknione. Wyobraźmy sobie, że jeden sąsiad podkrada drugiemu połowę opadów deszczu. W tym kontekście uspokajająco brzmią zapewnienia sceptyków, według których projekt Tianhe jest mrzonką. Technokratyczną fantazją, której nigdy nie uda się zrealizować. Bo człowiek nie jest w stanie sterować wędrówkami gigantycznych strumieni pary wodnej – „rzek atmosferycznych”, jak się je określa, z których każda niesie tyle wilgoci, ile tysiąc Amazonek. Oby to sceptycy mieli rację.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną