Beata Messyasz: W polskich jeziorach jest mikroplastik. Na szczęście, niewiele
|
Dr hab. Beata Messyasz
|
Wojciech Mikołuszko: – Odpady plastiku finalnie trafiają do mórz i dlatego to na nich skupia się większość badań – piszecie państwo artykule, który ukazał się w połowie lipca w „Nature”. Wy zajmujecie się jeziorami słodkowodnymi. Dlaczego?
Beata Messyasz: – Oczywiście plama śmieci o średnicy wielu kilometrów, jaka rozpościera się na powierzchni ekosystemów morskich, robi ogromne wrażenie. My, hydrobiolodzy, jesteśmy też jednak zainteresowani ekosystemami słodkowodnymi, bo w końcu to, co trafia do mórz, pochodzi z rzek, ich zlewni oraz jezior, które mają z nimi kontakt.
Autorami pracy w „Nature” jest 79 uczonych z całego świata. Dlaczego aż tylu? Tworzywa sztuczne są zróżnicowane pod względem wielkości, kształtu i właściwości fizykochemicznych. Każdy badacz stosował więc do tej pory inną metodę analizy zanieczyszczenia nimi. Nam zależało, by w pierwszej kolejności doprecyzować metodę poboru prób tak, aby można porównywać ze sobą różne zbiorniki wodne. To było motorem powstania Global Lake Ecological Observatory Network [Globalna sieć ekologicznej obserwacji jezior, GLEON – przyp. red.]. Przewodzą jej badaczki z Włoch, główne autorki pracy w „Nature” prof. Barbara Leoni i dr Veronica Nava. Na początku była to mała grupka naukowców z Europy. Gdy jednak potrzebowaliśmy informacji z innych rejonów świata, dołączali do nas badacze z różnych kontynentów i rozmaitych stref klimatycznych. Tak właśnie powstała ta duża grupa naukowców, która mogła przeanalizować jeziora z całego świata pod względem ich zanieczyszczenia mikroplastikiem. Przebadaliśmy 38 zbiorników wody słodkiej z 24 krajów położonych na 6 kontynentach.
Skupiliście się na mikroplastiku, czyli cząstkach tworzyw sztucznych o wielkości co najwyżej 5 mm. Dlaczego akurat na nich?
Duże cząstki tworzyw sztucznych – czyli mezo- i makroplastik – stanowią mniejszy udział w zanieczyszczeniach. Widać je też często gołym okiem. W oczyszczalniach ścieków zainstalowane są filtry, które je zatrzymują, a mikroplastik ze względu na swój rozmiar może przez nie przechodzić. Były też doniesienia o występowania jego drobin w powietrzu atmosferycznym, a te mogą zatem opadać do wody i ją dodatkowo zanieczyszczać. Cząstki mikroplastiku unoszą się w toni wodnej i stają się niewidzialnym zagrożeniem.
Jak badaliście mikroplastik w toni wodnej?
Z każdego jeziora pobieraliśmy trzy próby. Za każdym razem było to 140 m sześć. wody, które przesączaliśmy przez siatkę planktonową. Później sprawdzaliśmy, co znajduje się w skoncentrowanej w ten sposób próbie wody.
Co wykryliście?
49 proc. cząstek mikroplastiku stanowiły włókna – najczęściej poliester z materiałów tekstylnych, czyli głównie z ubrań. Zazwyczaj miały barwę czarną lub niebieską. Pozostałe 51 proc. to polietylen i polipropylen, pochodzące z produktów codziennego użytku, o krótkim cyklu, takich jak pojemniki do produktów mrożonych, torby zakupowe, wieczka opakowań, pojemniki do cateringu, tkaniny. Te z kolei cząstki mikroplastiku najczęściej były przezroczyste lub białe.
Dlaczego dominują akurat te kolory?
Niebieski czy przezroczysty działają jak kamuflaż w toni wodnej. Czerwone czy pomarańczowe cząstki mogą być szybciej wykrywane przez drapieżniki namierzające pokarm za pomocą wzroku – mylą je z naturalnym pożywieniem. Z czasem mikroplastik kumuluje się w kolejnych ogniwach łańcucha pokarmowego, a finalnie może trafiać wraz z rybami na nasze stoły.
Skąd włókna tekstylne w jeziorach? Nie wrzucamy przecież ubrań do wody.
Zazwyczaj nie. Pierzemy je jednak w domach – przebadano, że z 6 kg upranych ubrań do systemu wodnego przedostaje się ponad 700 tys. włókien. Bezpośrednio zaś do jezior dostają się także podczas zajęć rekreacyjnych takich jak pływanie.
Jak dużo mikroplastiku wykryliście w jeziorach?
Zaskoczę pana, ale w większości jezior te wartości nie były wysokie, oscylowały wokół jednej drobiny mikroplastiku na m sześć. wody. Były jednak i takie akweny, w których wykrywaliśmy 10, 13, a nawet 15 cząstek na m sześć. To Maggiore we Włoszech, Lugano na pograniczu Szwajcarii i Włoch, Tahoe w USA i Lough Neagh w Wielkiej Brytanii. Akurat one są wykorzystywane rekreacyjnie i traktowane jako źródła wody pitnej.
To groźne dla ludzi?
Przypuszczalnie po dostaniu się do organizmu człowieka mikroplastik może oddziaływać toksycznie. My jednak nie prowadziliśmy takich badań. Otwieramy tu furtkę naukowcom z uniwersytetów medycznych.
Wśród autorów pracy w „Nature” jest pięcioro Polaków. Rozumiem więc, że macie dane z naszego kraju. Jak wypadły polskie jeziora?
Całkiem nieźle. W publikacji uwzględnione jest jezioro Wdzydze z Kaszub w województwie pomorskim. Wykryliśmy tam średnio zaledwie 0,14 drobiny mikroplastiku na m sześć. wody. Pobierałam też próby z jezior koło Wągrowca w Wielkopolsce, w tym z jeziora Durowskiego. Zanieczyszczenie mikroplastikiem było tak niskie, że właściwie na granicy błędu statystycznego. Nie mogliśmy więc ich uwzględnić w analizie.
Czym różnił się plastik z poszczególnych jezior?
W zasadzie niczym. I to mnie zdziwiło. Prawdopodobnie wszędzie stosuje się niemal identyczne produkty z tworzyw sztucznych, które po rozdrobnieniu trafiają do środowiska wodnego.
Coś jeszcze panią zaskoczyło?
Nie spodziewałam się, że nawet w jeziorach położonych daleko od osiedli ludzkich, niewykorzystywanych rekreacyjnie, będzie się znajdował mikroplastik. Może przeniósł go tam wiatr? A może cały układ hydrologiczny łączy się z jakimś źródłem tych zanieczyszczeń? To kolejna ścieżka badań, którą dobrze byłoby podążyć.
Czy możemy coś zrobić, żeby zmniejszyć zanieczyszczenie mikroplastikiem?
Na pewno w mniejszym stopniu korzystać z tworzyw sztucznych. Powoli rozwija się moda na to, by korzystać z opakowań wielokrotnego użytku, zamiast jednorazowych plastikowych. To powinno się przełożyć na zmniejszenie ilości zanieczyszczenia wtórnego, pochodzącego z rozkładu, które jest głównym źródłem mikroplastiku w wodzie.
A regulacje prawne ?
Także są ważne. Tyle że w tej chwili brak ustalonych norm dla zawartości mikroplastiku. Nie da się więc określić, do jakiego poziomu jest jeszcze bezpiecznie, a powyżej jakiego trzeba uważać. W ubiegłym roku ONZ podjęła pracę nad traktatem, który ma na celu wskazanie norm zanieczyszczeń tworzywami sztucznymi i opracowanie planu ich eliminacji. W marcu przyszłego roku ma zostać przedstawiony ostateczny dokument.
Wierzy pani, że to się uda?
Jestem optymistką. W naszej publikacji w „Nature” przedstawiliśmy metodę, która może być stosowana przez wszystkich do określenia ilości i charakteru mikroplastiku w wodzie. To pozwoli na wskazanie wartości granicznych, powyżej których możemy mówić o zanieczyszczeniu. Naprawdę wiemy, że to się da zrobić.