Indeks Zdrowych Miast: mapa nierówności. Indeks Zdrowych Miast: mapa nierówności. Shutterstock
Środowisko

Indeks Zdrowych Miast: mapa nierówności

Przeanalizowaliśmy nowy ranking 66 polskich miast powiatowych. Jest czego gratulować liderom, ale gdyby to była matura, oblałoby ją 60 proc. klasy.


Badania w ramach Indeksu Zdrowych Miast zostały zorganizowane po raz drugi przez Grupę LUX MED we współpracy ze Szkołą Główną Handlową w Warszawie i ekspertami Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie oraz Fundacji Gospodarki i Administracji Publicznej. Indeksy można znaleźć na stronie Open Eyes Economy Summit, programu Fundacji animującego ruch społeczny związany z „ekonomią wartości”.

Wygrała Warszawa z wynikiem 69,3 punktów na 100 możliwych. Wyrazy większego uznania należą się jednak Bielsku-Białej z wynikiem 68,2. W rok awansowała z pozycji 23. na 2., bo odmłodziła park autobusów, jest druga co do wydatków na zieleń (75 tys. zł/ha) i najwięcej wydaje na zdrowie (592,40 zł na 1 mieszkańca przy średniej 60 zł).

Właściwie każde miasto może się w tym rankingu czymś pochwalić. Jaworzno największą liczbą czytelników (258 / 1000 mieszkańców), Leszno długością dróg rowerowych (186 km / 100 km2 przy średniej 74,1 km), Chorzów i Olsztyn – terenami zielonymi zajmującymi prawie 1/4 ich powierzchni.

Słaba klasa

To zestawienie można traktować przede wszystkim jako narzędzie benchmarkingu w dziedzinie zupełnie w Polsce zaniedbanej, jaką jest jakość usług publicznych i to dotyczących wartości tak ważnej dla naszego życia, jaką jest zdrowie. Jego naukowe podstawy są wiarygodne. Dlatego wyniki są tak bardzo niepokojące.

W ich świetle siedem miast wyróżnia się pod kątem wywiązywania się z publicznych zobowiązań wobec swoich mieszkańców dotyczących tworzenia zdrowego środowiska życia. Później jednak następuje raptowny spadek: zwycięska Warszawa uzyskała 69,3 pkt a 8. Świnoujście tylko 49,8 pkt., a więc prawie o połowę mniej.

A gdyby tak wyniki miast ocenić tak, jak na maturze? (Jeśli dorośli wykorzystywali ją do oceny dokonań młodzieży, która dopiero się uczy, to powinna nadawać się do oceny dorosłych, którzy już powinni umieć, a do tego za osiąganie wyników dostają pieniądze). Według stosowanej do niedawna skali maturalnej aż 39 „uczniów” z wynikiem poniżej 39 proc. zostałoby oblanych – od Kalisza (38,4) do Dąbrowy Górniczej (16,0). Warszawa mogłaby dostać „z łaski” czwórkę z minusem (ocena dobra na maturze była od 70 proc.). Trzy kolejne miasta dostałoby trójki (widełki 69–55 proc.), Gdynia może trzy minus (54,7 proc.), a 22 następne – dwójki, ocenę dopuszczającą (do życia?). Można więc powiedzieć, że Grupa LUX MED ma przed sobą świetlaną przyszłość.

Autorzy i autorki Indeksu zastrzegają jednak, że w ich wyliczeniach wynik 100 proc. dotyczy miasta idealnego, a więc jest w zasadzie nieosiagalny. No dobrze, uznajmy więc, że 69,3 punktów Warszawy to nasze nowe 100 proc. Taka skala oceny wyłoniłaby trzy miasta z oceną celującą (Warszawa, Bielsko-Biała i Sopot), piątek nie byłoby wcale, czwórki dostałoby tylko pięć miast (Poznań, Gdynia, Białystok, Rzeszów i Świnoujście). 25 otrzymałoby ocenę dopuszczającą, a oblałoby 14 z wynikiem poniżej 40% wyniku lidera. To wciąż byłaby bardzo słaba klasa.

Choć założenia Indeksu nie budzą wątpliwości naukowych, to mogą je mieć sami mieszkańcy, którzy używają np. dróg rowerowych i wiedzą, że oprócz ich sumarycznej długości liczy się też ich ciągłość. Jeśli są tu i tam pokawałkowane, nie działają jako system. Inny problem jest z dystrybucją zieleni. W statystyce może przypadać 1 drzewo na mieszkańca, a w praktyce połowa może mieć po 2 drzewa, a druga połowa nic. To jest realny problem nowych osiedli. No i dlaczego tak łatwo w rok skoczyć z 23. na 2. miejsce?

Tak naprawdę, nie chodzi o to, że jedna gmina jest w czymś lepsza lub gorsza od drugiej, lecz o przestrzenną dystrybucję jakości usług publicznych, a więc również o potencjalne nierówności społeczne. Wszyscy płacą takie same podatki w tym samym kraju, ale okazuje się, że będą zdrowi lub chorzy tylko dlatego, że płacą je w dobrym lub złym jego zakątku.

Dziwna nagroda

Najwięcej wątpliwości – i to natury moralnej – budzą jednak słowa Jerzego Hausnera otwierające raport: „Dla ekonomii wartości i ruchu Open Eyes Economy jednym z ważnych odniesień jest zdrowie mieszkańców miast jako integralne dla wzrostu gospodarczego. Silna i dobrze funkcjonująca populacja zwiększa produktywność jednostkową, ale też sprzyja innowacjom, aktywnemu uczestnictwu w rynku pracy i ogólnej jakości życia, co umacnia pozycję miasta w konkurencyjnym krajobrazie”.

Słowa te brzmią tak, jakby dotyczyły dobrostanu trzody w gospodarstwie. Wiadomo, że jest to żargonowy komunikat dla technokratów, ale… Czy tak właśnie myślą o nas politycy i ekonomiści? Na zdrowe miasta zasługujemy przez sam fakt, że urodziliśmy się w tym kraju, mamy PESEL i płacimy podatki. Nikt nie musi być produktywny ani produktywniejszy, żeby rządzący uznali, że muszą troszczyć się o jego samopoczucie.

Zdrowe otoczenie nie jest nagrodą za dobre sprawowanie. Jego istnienie wynika wprost z umowy społecznej demokratycznego, obywatelskiego państwa podobnie jak głos w wyborach dla każdego. Jeżeli rządzący tego nie zrozumieją, to zdrowa i produktywna mniejszość może przegrać, choćby i o włos, z chorą i nieproduktywną większością.