Zapora w Nowej Kachowce: życie po ekobójstwie
Ładunki eksplodowały w nocy z 5 na 6 czerwca 2023 r. Podłożyli je i zdetonowali najprawdopodobniej Rosjanie. Od 11 miesięcy okupowali tamę tworzącą jeden z najrozleglejszych zbiorników zaporowych w Europie Wschodniej. Powierzchnia lustra wody sięgała 220 tys. ha. To było szóste, ostatnie ogniwo kaskady Dniepru.
Łańcuch sztucznych jezior zaczyna się w Kijowie. O ich budowie myślano w czasach Rosji imperialnej, ostatecznie powstały w Rosji sowieckiej. Miały niewiele sensu. Wznoszono je przez pół wieku kosztem likwidowanych miejscowości, żyznych pól i sięgających starożytności stanowisk archeologicznych. Niemniej propaganda uczyniła z tam dowód nowoczesności i organizacyjnej potęgi Związku Radzieckiego.
Mierzący 2,3 tys. km Dniepr jest trzecią co do długości rzeką Europy. W Rosji, skąd wypływa, i na Białorusi, przez którą płynie, malowniczo meandruje. O ile w rzekach, którymi nie steruje człowiek, poziom wody w ciągu roku dynamicznie się zmienia, to na ukraińskim odcinku Dniepru waha się tylko nieznacznie.
– W Nowej Kachowce wiosną magazynowano wodę, którą używano do letniego nawadniania okolicznych pól. I dwa razy na dobę otwierano spusty, by kręcić turbinami i produkować prąd. Oznaczało to gwałtowne wahania wody tuż za zaporą i okoliczności mało dogodne do rozkwitu różnorodnego życia – stwierdza Ołeksij Wasiliuk, ekolog związany z Narodową Akademią Nauk Ukrainy, badający środowiskowe skutki wojny. Równolegle utrzymywanie wysokiej wody pozwoliło rozwinąć port w Chersoniu. Bliżej prawego brzegu przekopano głęboki kanał, który pozwalał do miasta zawijać statkom morskim. W brzeg lewy ingerowano mniej i niewielki fragment delty po tej stronie zachował najwięcej wartości przyrodniczych.
Toksyczny depozyt historyczny
Fala powodziowa wypływająca z przerwanej tamy miała z początku 12 m wysokości, przy ujściu obniżyła się do 2 m. Zalała ponad 60 tys. ha. W wojennych okolicznościach nie sposób było ustalić liczby ofiar, przyjęte szacunki mówią o 100–200 osobach. Woda schodziła z impetem, poniżej zapory niszczyła ptasie lęgi, topiła pisklęta i dopiero co urodzone młode ssaki. Wyrywała drzewa, wymywała mniejsze rośliny i niosła osady.
Skoro Kachowka była ostatnia z kaskady, to właśnie do niej przez siedem dekad trafiały zanieczyszczenia z całego dorzecza, w tym depozyt 90 tys. ton metali ciężkich z fabryk, kopalni, miast i wsi. – Muł wypłukany z dna zbiornika – mówi Wasiliuk – spłynął do morza. Po lewej, dzikszej stronie nurt nie był tak wartki i to tam pozostało najwięcej błota. Pokryty nim został Park Narodowy Dolnego Dniepru, do tego duży nadmorski rezerwat, 10 tys. ha terenów rolniczych i ujęcia wody m.in. dla Chersonia. Do morza trafiła spora część jedynej w Ukrainie populacji traszki naddunajskiej, która żyła na izolowanym od reszty gatunku stanowisku. Płazy znajdowano pod Odessą, w odległości 150 km. Zupa toksycznych osadów popłynęła jeszcze dalej. W ciągu trzech dni dotarła do wybrzeży Rumunii, później rozlała się wzdłuż wybrzeży Bułgarii i Turcji, w tym Morza Marmara. Po opróżnieniu jeziora zmienił się mikroklimat regionu.
Oba brzegi są solidnie ufortyfikowane, więc woda porywała i rozrzucała miny różnych kategorii, losowo stworzyła podwodne i podbłotne pola minowe. Dno opisywano w światowej prasie jako pokryte piaskiem, zatrute pustkowie, upstrzone m.in. szkieletami poległych żołnierzy Wehrmachtu. W akcie wysadzenia widziano użycie „broni ekologicznej”, „wojenną zbrodnię przeciwko środowisku naturalnemu”, ekocyd czy ekobójstwo, celowe zniszczenie ekosystemu w ramach działań zbrojnych i sposób na pognębienie przeciwnika kosztem natury. W zbiorniku wyginęła zdecydowana większość ryb i mięczaków.
Nieoczywisty rachunek ekonomiczny
Przyszłość Kachowki zależy od polityki oraz od wojennych zamiarów Rosji. W najbardziej optymistycznych przewidywaniach zaporę, elektrownię i zbiornik da się podnieść z ruin w sześć–siedem lat od zakończenia wojny. Taki scenariusz rozważa Ukrhydroenergo, zarządca tamy – przywrócić to, co zniszczyli Rosjanie. Firma poszukuje funduszy, ewentualnych partnerów wabi kontraktem wartym co najmniej 1 mld euro. Odbudowę zapowiada też Rosja. Kontroluje lewy brzeg, chciałaby zdominować również prawy, a wodę zbieraną w Kachowce wysyłać na okupowany przez siebie Krym.
Paradoksalnie wojna daje czas na policzenie, czy powrót do betonowania Kachowki będzie rozwiązaniem optymalnym z ekonomicznego punktu widzenia. – Turbiny wytwarzały 1 proc. ukraińskiej energii elektrycznej. Do uzyskania takiej samej ilości prądu wystarczą ogniwa fotowoltaiczne zamontowane na 1 proc. powierzchni dawnego zbiornika. Instalacja i podłączenie potrwają góra kilka miesięcy, będą działać od ręki. Nie trzeba ich nawet stawiać nad Dnieprem, można to zrobić w innym, bezpieczniejszym regionie – przekonuje Wasiliuk. Nie trzeba też przywracać zbiornika, by chłodzić Zaporoską Elektrownię Atomową. Obecnie nie działa, w przeciwieństwie do tej w Czarnobylu można ją wyłączać. Na jej potrzeby urządzono specjalny basen, który przylega do obecnego koryta rzeki. Basen jest nietknięty i elektrownię można ponownie włączyć bez konieczności stawiania całego zbiornika.
Debata o tym, czy uwolnić Dniepr, toczyła się nawet w ZSRR. Dotyczyła m.in. planów siódmej tamy. Miała powstać koło morza i ryglować deltę, która zniknęłaby pod taflą zalewu. Także przed obecną wojną Ukraina namyślała się, co robić z radzieckimi zaporami. Teraz zwolennicy powrotu Kachowki odwołują się do argumentów irygacyjnych. Ale i tu jest kłopot. Osady są mocno zasolone. To sprawka spuszczanych wód kopalnianych i naturalnej geologii, w tym płytko leżącego dawnego dna morskiego – woda pompowana z Kachowki transportuje na pola ogromne ilości soli. Gleboznawcy podpowiadają, że uprawy wytrzymają jeszcze z 15 lat podlewania, później grunty staną się zbyt zasolone, by dawać porządne plony. Zresztą pod znakiem zapytania stoi opłacalność orania dawnych pastwisk na stepie. Są powody, by przypuszczać, że efektywność bardziej przychylnego przyrodzie systemu wypasowego była wyższa niż nawadnianych pól.
Trudno będzie reanimować żeglugę. Statki obsługujące Chersoń zostały zniszczone przez Rosjan, którzy uszkodzili także ukraińskie centrum stoczniowe w nieodległym Mikołajowie. Jednak do pływania po kapryśnej rzece nie trzeba jednostek o morskim zanurzeniu. Wystarczą niewielkie barki podobne do tych używanych na Dunaju. Brak zapory w Nowej Kachowce stawia pod znakiem zapytania przyszłość drogi wodnej E40.
Do projektu z wielkim entuzjazmem odnosił się polski rząd ekipy Zjednoczonej Prawicy i urodzony w naddnieprzańskim przysiółku Kopyś białoruski dyktator Alaksandr Łukaszenka. Polscy i białoruscy promotorzy idei pomijali ekonomiczny bezsens przedsięwzięcia. Nie przeszkadzało im to, że udrożnienie E40 – czyli połączenia Bałtyku i Morza Czarnego przez Wisłę, Bug, Muchawiec, Prypeć i Dniepr – byłoby realizacją stalinowskich fantasmagorii oraz spełnieniem ekologicznego koszmaru. Łukaszenka szukał pretekstu do zdewastowania przepięknej doliny Prypeci, plan przewidywał m.in. pogłębienie rzeki pod Czarnobylem. W Polsce należało zbudować ok. 200 km nowych kanałów łączących Bug z Wisłą. Jeszcze w 2021 r. rząd Rzeczpospolitej obiecywał ich rychłe rycie, mimo widma nadchodzącej wojny, powtarzających się susz i braku śnieżnych zim, które mogłyby zapewnić wodę do wypełnienia szlaku. Inną przeszkodą były ukraińskie śluzy na Dnieprze. Zbyt kameralne, by mogły przenosić duże statki. Trzeba by więc tworzyć osobne floty na każdym zbiorniku i przy każdej zaporze zbudować nowe porty do przeładunku, na które zresztą nie ma miejsca, bo są tam już miasta.
Kulturowy ładunek symboliczny
Jakiekolwiek budowanie będzie wymagało jednak uporania się z minami. – Nie bardzo wiadomo, jak rozminowanie będzie wyglądało, skoro niewybuchy chowają się pod korzeniami drzew, które z każdym rokiem będą stawały się coraz większe. Należałoby je wyrwać lub wyciąć, do czego potrzeba sprzętu, ale ten nie wjedzie, zanim nie usunie się min – mówi Wasiliuk i dodaje: – Jestem przekonany, że na zawsze będzie tam już tylko dzika przyroda, od delty po Chortycę.
Ta wyniesiona wyspa była od XVI w. siedzibą pierwszej Siczy Zaporoskiej, najważniejszego obozu Kozaczyzny, migrującego w miarę potrzeb – kolejne zakładano na innych dnieprzańskich wyspach. Dziś z pierwszej Siczy rozpościera się widok na leżącą 1,5 km w górę rzeki zaporę w Zaporożu, uszkodzoną ostrzałem rosyjskich rakiet balistycznych. Ta sama tama zlikwidowała porohy – kamienne stopnie utrudniające żeglugę i chroniące Kozaków zaporoskich, założycieli wczesnego państwa ukraińskiego, m.in. przed polskimi interwencjami. Kozacy traktowali Dniepr jak swoją świętą rzekę, dającą wolność i niezależność.
Ładunków symbolicznych jest więcej. Starożytni Grecy widzieli w Dnieprze tajemniczą granicę cywilizowanego świata. Był głównym szlakiem handlowym łączącym Skandynawię z Bizancjum, Waregów i Greków. To na jego brzegach i wyspach powstawały grody Rusi Kijowskiej, to nad tą rzeką Ruś została ochrzczona w 988 r.
Dniepr nie pierwszy raz staje się też granicą frontu geopolityczno-ekologicznego. Podczas drugiej wojny światowej dwukrotnie wysadzano zaporę w Zaporożu, tę widoczną z Chortycy. Za pierwszym razem mogło zginąć od 20 do 100 tys. cywilów i żołnierzy radzieckich. Nie zostali ostrzeżeni o decyzji Stalina, który próbował powstrzymać pochód armii niemieckiej. Jest też Czarnobyl sprzed 39 lat. Z tą tylko różnicą, że awaria w tamtejszej elektrowni jądrowej, zresztą leżącej blisko ujścia Prypeci do Dniepru, była przede wszystkim tragedią ludzką. Mieszkańcy musieli opuścić skażony teren i mimowolnie zwrócić go naturze. Podobnym torem mogą się potoczyć losy uwolnionych 300 km dolnego odcinka Dniepru. Analogiczny odcinek Wisły rozciąga się mniej więcej między Gdańskiem a Płockiem.
Odrodzony krajobraz ekologiczny
Mimo trwającego konfliktu na dno zbiornika wyruszyło dotychczas siedem wypraw naukowych. Pierwsi geobotanicy pojawili się już w czerwcu 2023 r., trzy tygodnie po wysadzeniu tamy. – Prowadzili ich i ochraniali żołnierze. Na rekonesans mieli po 20 minut, dłuższy pobyt mógłby ściągnąć uwagę Rosjan i skłonić ich do ostrzelania ekspedycji – objaśnia Ołeksij Wasiliuk.
Badacze oglądali krajobraz, który mało kto pamięta. Przechowały go stare mapy i fotografie, m.in. te wysokiej jakości ze zwiadu lotniczego z okresu drugiej wojny światowej. Uchwyciły Dniepr już sowiecki, gdy jego dolinę na dużą skalę i przy masowej mechanizacji wykorzystywano do celów rolniczych, m.in. zbierano siano. Ale i wtedy był to nadal obszar bardzo różnorodny, mozaika łęgów (czyli lasów rosnących nad wodami płynącymi), zakrzaczeń, wydm, klifów, mokradeł, podmokłych łąk i otwartej wody w starorzeczach. Jeszcze wcześniej rosło tam więcej lasów. Podobne miejsca zachowały się na innych odcinkach Dniepru, są w górnych częściach zbiorników zaporowych. Na tamtejszych wyspach trwają jedne z najstarszych ukraińskich dębów, mających i po pół tysiąca lat, które oparły się dawnym powodziom i jakoś nie zostały wycięte w erze szaleńczej regulacji rzeki.
Teraz na ostatnich 300 km Dniepr płynie swoim starym korytem, z zakrętami i zawijasami. Na uwolnionym odcinku ponownie wylewa. Tamę wysadzono w porze wypuszczania przez drzewa nasion. Niesione wiatrem trafiły na podatny, wilgotny i żyzny grunt, po czym przyczyniły się do raptownego zazielenienia dna zbiornika. Obecnie rosną tam miliardy drzew. Tłoczą się w dużym ścisku, który z czasem będzie się zmniejszać, bo zdecydowana większość drzewek przegra rywalizację o światło. Na razie są tam przede wszystkim wierzby i topole. Czas na drzewa innych gatunków przyjdzie później, kiedy woda i zwierzęta, zwłaszcza ptaki, przyniosą np. żołędzie. Wierzby i topole wzrastają bardzo szybko, wiele z nich ma już ponad 7 m wysokości.
Tyle widać z perspektywy dwóch lat, na podstawie krótkich wizji terenowych oraz okiem kamer dronów, podobnych do tych służących do prowadzenia działań wojennych na nieodległym froncie, bo głównie za ich pośrednictwem można podpatrywać odtwarzający się ekosystem.