Reklama
Wilki, chociaż ściśle chronione od 1998 r., mogą być za zgodą GDOŚ odstrzeliwane lub uśmiercane na wniosek urzędów gmin lub osób, jeśli są to osobniki ewidentnie konfliktowe. Wilki, chociaż ściśle chronione od 1998 r., mogą być za zgodą GDOŚ odstrzeliwane lub uśmiercane na wniosek urzędów gmin lub osób, jeśli są to osobniki ewidentnie konfliktowe. Andrzej Adamczewski / |
Środowisko

„Głowę odcięto, ciało ukryto”. O nielegalnym zabijaniu wilków w Polsce mówi prof. Sabina Pierużek-Nowak.

Co kilkadziesiąt godzin ginie w Polsce wilk zastrzelony z broni palnej. Bo podobno wilki pustoszą łowiska. Tymczasem myśliwi w ciągu roku zabijają pół miliona saren i jeleni. Setki tysięcy dzików. Dziesiątki tysięcy lisów. Wilki nie są winne. O tym, co się dzieje w lasach, opowiada biolożka prof. Sabina Pierużek-Nowak. [Artykuł także do słuchania]
grafika

Dr hab. Sabina Pierużek-Nowak – biolożka, prof. Uniwersytetu Warszawskiego, założycielka i szefowa Stowarzyszenia dla Natury „Wilk”, od 30 lat bada wilki i inne duże drapieżniki. Tegoroczna laureatka Medalu im. Ludwika Tomiałojcia przyznawanego przez Komitet Biologii Środowiskowej i Ewolucyjnej PAN, uhonorowana „za zasługi dla badań i ochrony różnorodności biologicznej w Polsce, w tym w szczególności w zakresie nauki obywatelskiej oraz edukacji przyrodniczej”.

JĘDRZEJ WINIECKI: – W PRL wilki mógł zabijać każdy. Dziś coraz częściej pomstuje się na duże drapieżniki. Wraca atmosfera obławy?
SABINA PIERUŻEK-NOWAK: – W 2021 r. opublikowaliśmy artykuł, w którym wykazaliśmy, że w Polsce nielegalnie z broni palnej zabija się co najmniej 140 osobników rocznie. Do obliczeń przyjęliśmy populację oszacowaną przez Główny Inspektorat Ochrony Środowiska w 2019 r. na ok. 2 tys. osobników i dane o przeżywalności dostarczone przez 16 wilków, którym w latach 2014–20 założyliśmy obroże telemetryczne. Pięć z nich nielegalnie zastrzelono. Po publikacji badaliśmy telemetrycznie razem z naukowcami z Wydziału Biologii Uniwersytetu Gdańskiego kolejne 14 wilków. Zastrzelono połowę z nich.

Kto bezprawnie zabija wilki?
Policyjne śledztwa i okoliczności śmierci wskazują, że przede wszystkim są to myśliwi. Przykładem dorosły samiec Miko, zabity koło Kluczborka na polu przed amboną. Przybył tam z Puszczy Bydgoskiej, pokonując kilkaset kilometrów. Głowę odcięto, ciało ukryto, a obrożę zakopano w sąsiednim obwodzie łowieckim, aby rzucić podejrzenia na tamtejszych myśliwych. Dzięki danym przesłanym przez obrożę wiedzieliśmy, skąd i kiedy został zastrzelony. Prawdopodobni sprawcy to majętni i wpływowi myśliwi, którzy polowali w tym miejscu i dniu. Mimo ewidentnych dowodów i sprzecznych zeznań podejrzanych śledztwo zostało umorzone przez prokuraturę w Kluczborku.

Co na to Polski Związek Łowiecki?
Pomimo niewątpliwych przypadków kłusowania przez myśliwych, dotyczących też żubrów i rysi, Zarząd Główny PZŁ nie wydał oświadczenia piętnującego takie zachowania. Nie dostrzegł niczego zdrożnego w łamaniu prawa, w zabijaniu ściśle chronionych zwierząt. Zamiast tego od wielu lat, a teraz szczególnie często, napływają do Ministerstwa Klimatu i Środowiska oraz do posłów apele o rozpoczęcie odstrzału wilków. Wiem, że tylko nieduża część polujących zabija nielegalnie wilki i inne zwierzęta chronione. Jednak ci, którzy tak brutalnie łamią prawo, skutecznie podkopali zaufanie znacznej części społeczeństwa do wszystkich myśliwych. Przeraża to, że niektóre fora łowieckie czy profile członków PZŁ w mediach społecznościowych otwarcie gloryfikują nielegalne zabijanie lub rozpowszechniają kłamliwe informacje o wilkach, nastawione na potęgowanie strachu i nienawiści.

Co mówią myśliwi przyłapani na zastrzeleniu wilka? Mylą go z dzikiem?
Nie za bardzo mogą się usprawiedliwiać pomyłką. Od 2017 r. do nocnych polowań na dziki i lisy można używać urządzeń nokto- i termowizyjnych. Też korzystamy z takich urządzeń, ale do badań nad wilkami i rysiami. To świetny sprzęt. Precyzyjnie odróżnia się wilka i rysia od dzika czy człowieka od dzika. Myśliwi są wyposażeni coraz lepiej. Widzimy, że noszą broń z lunetami termowizyjnymi albo oddzielne lunety. Mogą sobie na nie pozwolić, bo za każdego zastrzelonego dzika, a zabija się je przede wszystkim podczas nocnych polowań, dostają kilkaset złotych. To zapłata za usunięcie ze środowiska dzików potencjalnie zarażonych wirusem afrykańskiego pomoru świń.

I przy okazji myśliwi dochodzą do wniosku, że trzeba wbrew prawu ograniczać populację wilka?
Złapanie za rękę zdarza się skrajnie rzadko, a i wtedy brak pewności, czy winny zostanie skazany. Niejeden sprawca zidentyfikowany przez policję został uniewinniony. Sędzia z sądu rejonowego w Zamościu nie uznała za jednoznaczne dowodów dostarczonych przez prokuratora o winie myśliwego, który zastrzelił wilka Kosego przy granicy Roztoczańskiego Parku Narodowego. Wiele spraw pod byle pretekstem umarza już prokuratura. Albo śledztwa z różnych przyczyn utykają.

Dotkliwie odczuwamy brak profesjonalnej służby wyspecjalizowanej w zwalczaniu przestępstw przeciwko przyrodzie. Naukowcy i organizacje przyrodnicze od lat domagają się utworzenia Państwowej Straży Ochrony Przyrody, która posiadałaby uprawnienia policyjne, broń i niezbędny sprzęt, miała pełną wiedzę dotyczącą prawa ochrony przyrody, wiedziała, jak gromadzić i zabezpieczać dowody w takich postępowaniach. A także potrafiła przeprowadzać działania odstraszające dzikie zwierzęta, ich odłowy lub uśmiercanie, kiedy jest taka pilna potrzeba.

Tu trzeba podkreślić, że wilki, chociaż ściśle chronione od 1998 r., mogą być za zgodą GDOŚ odstrzeliwane lub uśmiercane na wniosek urzędów gmin lub osób, jeśli są to osobniki ewidentnie konfliktowe, np. wyspecjalizowane w zabijaniu inwentarza, notorycznie pojawiające się wśród zabudowy, lub osobniki chore i śmiertelnie ranne. W 2024 r. wydano 39 takich zgód na blisko 100 wilków. Chodzi o to, by w takich sytuacjach służby ochrony przyrody nie były skazane na często niechętnych myśliwych.

Paradoksem jest, że w każdym urzędzie wojewódzkim funkcjonuje kilkuosobowa Państwowa Straż Łowiecka, której zadaniem jest zwalczanie kłusownictwa wobec pospolitych zwierząt łownych (ich liczebność sięga 2,7 mln), oraz Państwowa Straż Rybacka zwalczająca kłusownictwo na wodach śródlądowych. A nie ma formacji do zwalczania poważnych przestępstw wobec rzadkich czy chronionych gatunków zwierząt, roślin i grzybów.

Dlaczego zabija się wilki?
Najpewniej z niechęci do konkurencji w tzw. łowisku. Z wieloletnich badań wiemy, że wilki żywią się głównie dzikimi zwierzętami kopytnymi. Myśliwi są tego świadomi. Dlatego tak często słychać narzekania, że wilki wybiły w łowisku już całą tzw. zwierzynę, czemu przeczą dane z inwentaryzacji łowieckich, a szczególnie odstrzały łownych zwierząt kopytnych grubo przekraczające co roku 500 tys. osobników. Nielegalne zabijanie wilków nasiliło się, gdy w 2015 r. rozpoczęto w Polsce zwalczanie ASF. W latach 2019–24 myśliwi zastrzelili w całym kraju blisko 1,3 mln dzików. Z tego tytułu otrzymali z budżetu państwa ponad 539 mln zł. Każdy dzik zabity przez wilki to konkretna strata finansowa dla myśliwego.

Czy boi się pani wilków?
Nie.

A chodzić po lesie w nocy?
Absolutnie. Prowadząc badania z użyciem telemetrii, odławiamy wilki, zakładamy nadajniki telemetryczne i regularnie przebywamy w miejscach, gdzie prawdopodobieństwo ich spotkania jest wysokie. Zakładając obrożę z nadajnikiem na odłowionego w nocy wilka, mam świadomość, że w pobliżu w ciemnościach krąży reszta jego grupy rodzinnej. Nasz zespół jest niewielki. Pochylamy się we dwójkę, rzadziej w trójkę, nad zwierzęciem, przeprowadzając niezbędne procedury badawcze. Jesteśmy łatwym celem, a mimo to nigdy nie zostaliśmy zaatakowani. Nie nosimy broni ani nawet gazu pieprzowego. Podczas badań podchodzimy też blisko do wilków, nawet na kilka, kilkanaście metrów, gdy konieczna jest szybka ocena kondycji osobnika, np. po uwolnieniu zrehabilitowanego wilka wydobytego z wnyków lub po wypadku drogowym.

W takich sytuacjach jesteśmy przeważnie w pojedynkę, bo im mniej osób, tym wyższe prawdopodobieństwo zaobserwowania wilków. Zajmujemy się tym od 30 lat i ciągle żyjemy. Co więcej, żaden z licznych badaczy wilków w Polsce, Europie i na świecie nie ucierpiał z tego powodu.

Skąd wiadomo, ile mamy wilków?
Coroczna dokładna ocena, szczególnie przy populacji o tak szerokim zasięgu jak w Polsce, jest skrajnie trudna. Wymagałaby ogromnych nakładów finansowych i armii ludzi, a i tak uzyskana liczebność stanie się za pół roku nieaktualna, z uwagi na coroczny rozród, transgraniczne dyspersje i różnorodne, trudne do oszacowania czynniki śmiertelności. Można natomiast szacować liczbę wilków w sposób pośredni. Wykorzystując wyniki badań z użyciem telemetrii i technik genetycznych, uwzględniające zgęszczenia tych drapieżników na jednostkę powierzchni, można obliczyć, ile tych drapieżników żyje w całym kraju. Wilcze grupy rodzinne są ściśle terytorialne i mają ogromne wymagania przestrzenne. W lasach rodzina może zajmować terytorium od 250 km kw., czyli 25 tys. ha, ale już w mozaice lasów i pól ich terytoria mogą sięgać 400 km kw. i więcej. Szacunki przeprowadzone tą metodą pozwoliły nam w 2023 r. ocenić polską populację na ok. 3,5 tys. osobników.

Główny Urząd Statystyczny twierdzi, że było ich wtedy nad Wisłą 5 tys.
Zwykła sufitologia. Dane do GUS trafiają z regionalnych dyrekcji ochrony środowiska. Oparte są m.in. na informacjach o liczbie wilków na danym terenie przekazanych przez nadleśnictwa i koła łowieckie. Koła łowieckie i nadleśnictwa mają tendencję do mocnego zawyżania liczebności wilków na swoich terenach, choć wcale mogą nie mieć takiego zamiaru. Powierzchnia nadleśnictw i obwodów łowieckich jest mniejsza niż wilczych terytoriów. Jedna wilcza grupa rodzinna, licząca 6–8 osobników, zajmuje obszar czterech czy pięciu obwodów. Często każde z kół dzierżawiących sąsiednie obwody liczy i raportuje osobno te same wilki. Tak z jednego wilka robi się kilka.

Wilków jest już dość?
Aby powiedzieć, czy wielkość populacji jest optymalna, musielibyśmy mieć dokładne dane o liczbie dzikich zwierząt kopytnych. Tych nie ma, bo także inwentaryzacje łowieckie prowadzone obecnymi metodami są mało rzetelne. Jednak podawane co roku liczby wskazują na trend. Dzikich zwierząt kopytnych przybywa. Tym samym zwiększa się baza pokarmowa wilków i więcej z nich może się wyżywić.

Pamiętajmy, że wilki nie tylko się rozmnażają. Także umierają, a ich śmiertelność jest bardzo wysoka. Cierpią na rozmaite choroby, zwłaszcza odkleszczowe. Zabijają je pasożyty, m.in. świerzbowiec drażniący, który uśmierca całe mioty szczeniąt. Giną w potyczkach o terytoria z obcymi wilkami. Starzeją się, w wieku 10–12 lat tracą zęby i umierają z głodu. Na drogach co roku kierowcy zabijają co najmniej 90 wilków. Okaleczone przez samochody lub poważnie chore wilki często pokazują się przy zabudowaniach, szukając pożywienia wyrzuconego przez ludzi.

Podchodzą i budzą grozę.
Warto rozwiać dwa podstawowe mity. Po pierwsze, nie jest prawdą, że w wyniku ochrony wilki zatraciły lęk przed ludźmi. Nie mają go przecież gatunki, które od lat są zabijane z ogromną intensywnością. Sarny, dziki i jelenie powszechnie obserwuje się przy zabudowaniach, a nawet w dużych miastach. Podobnie spotkanie lisa nie jest żadnym wydarzeniem, chociaż ponad 200 tys. ich pobratymców, w tym partnerów, bo lisy żyją w parach, jest zabijanych przez myśliwych rocznie. Zwierzęta te nie odczuwają nadmiernego lęku, bo martwe osobniki nie są w stanie przekazać innym tego negatywnego doświadczenia. Prawdopodobnie ani one, ani ich towarzysze nie wiedzą, co jest przyczyną śmierci, jeśli strzał pada z ambony.

Po drugie, zabijanie zwierząt gospodarskich, nawet w pobliżu zabudowań, to nie dowód rozzuchwalenia wilków wskutek ich ochrony. Ataki na inwentarz zdarzają się zawsze w obszarach występowania wilków i innych dużych drapieżników (a także wałęsających się psów). I nie ma znaczenia status prawny drapieżnika. Szkody w inwentarzu występują i tam, gdzie wilk jest ściśle chroniony, i tam, gdzie myśliwi na niego polują, a czasami wręcz nasilają się podczas sezonu łowieckiego. Badania naukowe wyjaśniły to zjawisko.

Zabijanie najstarszych, doświadczonych osobników prowadzi do rozbijania grup rodzinnych. Podrośnięte szczenięta i młodzież bez nadzoru i pomocy dorosłych, zwłaszcza pary rodzicielskiej, a to przede wszystkim ona poluje i dostarcza pożywienie, starają się zdobyć żywność w jakikolwiek inny sposób, bo jeszcze nie umieją polować na dzikie zwierzęta kopytne.

Także na koszt hodowców.
W 2022 r. wilki zabiły 330 krów, czyli 0,003 proc. polskiego bydła. A także ok. 1,4 tys. owiec, czyli 0,5 proc. pogłowia, do tego pięćdziesiąt kilka kóz, kilka koni i 26 psów. Takie straty są zaledwie ułamkiem procenta śmiertelności inwentarza z powodu chorób, komplikacji przy porodzie, zaniedbań hodowców czy najróżniejszych wypadków losowych.

Mamy sprawnie funkcjonujący system wypłat odszkodowań za szkody spowodowane przez pięć gatunków chronionych: wilki, rysie, niedźwiedzie, bobry i żubry. W 2023 r. wypłacono rolnikom z tego tytułu 51,4 mln zł. Podobnie jak w poprzednich latach najwięcej, bo ok. 43,5 mln zł, za skutki działalności bobrów. Ok. 4,2 mln zł za szkody w uprawach powodowane przez żubry. Ataki wilków na zwierzęta gospodarskie kosztowały budżet państwa mniej niż 3 mln zł. Jak już wspomniałam, wilki głównie jedzą dzikie zwierzęta kopytne, to 85–95 proc. masy ich pokarmu. A co może zainteresować rolników, regularnie polują na sarny, jelenie i dziki na polach, zmniejszając populacje tych roślinożerców czyniących dotkliwe szkody w uprawach. Polują też bardzo skutecznie na bobry, będące łatwą zdobyczą w porze obniżenia poziomu wód. Są miejsca w Polsce, gdzie bobry stanowią 40 proc. zjadanej przez wilki biomasy.

Inwentarz to zaledwie kilka procent diety wilków w Polsce. Jak wskazują badania telemetryczne, często jest to padlina krów czy owiec, nielegalnie wywieziona w zagłębienia terenu na obrzeżach pól.

Według hodowców odszkodowania są niewystarczające.
Pieniądze za szkody w inwentarzu wypłacane są od 1997 r. przez Skarb Państwa, to jeden z pierwszych takich mechanizmów w Europie. Specjaliści z regionalnych dyrekcji ochrony środowiska przeprowadzają wizje terenowe i weryfikują roszczenia. Nie są wypłacane odszkodowania, gdy zwierzęta nie były zakolczykowane. Wielu mniejszych hodowców lekceważy ustawowy obowiązek zakładania kolczyków. Drobni hodowcy nie przywiązują też szczególnej wagi do skutecznych metod ochrony inwentarza.

Mieszkam na pograniczu Beskidu Śląskiego i Żywieckiego. Jeden z tamtejszych hodowców ma 1,5 tys. owiec i kilkaset krów. Nie notuje strat, choć wypasa je w centrum terytorium najstarszej z beskidzkich wilczych grup. Tylko że ma pasterzy, porządne ogrodzenia elektryczne i tzw. fladry, czyli paski czerwonego materiału przyszyte do cienkiego długiego sznura i rozpięte na tyczkach dookoła miejsc nocowania stada. Kiedyś stosowano je w polowaniach na wilki, bo z dotąd nieustalonych powodów drapieżniki te panicznie boją się pod nimi przechodzić. Teraz przydają się do ochrony pasących się stad w Polsce, Niemczech, we Włoszech i innych państwach Unii Europejskiej, a nawet w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie.

Podczas oględzin zabitych zwierząt hodowlanych obowiązkiem urzędników jest ustalić, czy sprawcami nie były psy wałęsające się bez nadzoru. Jak dowodzą nagrania z fotopułapek i monitoringu przemysłowego, takie osobniki niezwykle skutecznie zabijają owce, kozy i cielęta krów, a także fermowe daniele. Łatwo zapominamy, że mamy w kraju 8 mln psów i że co roku ok. 20 tys. osób zostaje przez nie bardziej lub mniej dotkliwie pogryzionych. Ok. 5 tys. osób trzeba z tego powodu szczepić przeciwko wściekliźnie, a kilkaset – hospitalizować.

Ile osób zostaje pogryzionych przez wilki?
Przez dzikie wilki – nikt.

Tymczasem do krytyki wilków zabrali się politycy – radykalne partie protestu, jak AfD czy Konfederacja. Europejska Partia Ludowa (EPL) też marzy o strzelaniu. Skąd ta żądza wilczej krwi ponad podziałami?
Po raz kolejny w historii strach przed wilkiem jest wykorzystywany do politycznych celów. Trzech europosłów z EPL – z Niemiec, Austrii i włoskiej części Tyrolu – postanowiło zapewnić sobie poparcie elektoratu wiejskiego i łowieckiego, lobbując za obniżeniem statusu ochronnego wilka. Najpierw w konwencji berneńskiej (o ochronie gatunków dzikiej flory i fauny europejskiej oraz ich siedlisk – przyp. red.), a następnie w dyrektywie siedliskowej, jednym z najważniejszych aktów prawnych dotyczących ochrony przyrody w UE. Na posiedzeniach EPL i podczas wystąpień w Parlamencie Europejskim celowo straszą innych europosłów wilkami, opowiadając nieprawdziwe historie o ogromnym zagrożeniu dla bezpieczeństwa społeczności wiejskich. Europarlamentarzyści słuchają i nie są w stanie zweryfikować tych rewelacji.

Wszystko wskazuje na to, że tej narracji uległa także należąca do EPL przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, co spowodowało gwałtowną zmianę podejścia KE do wilków. Jeszcze pod koniec 2022 r. stanowczo oponowała przeciwko wnioskowanemu wówczas przez Szwajcarię obniżeniu statusu wilka w konwencji berneńskiej, nawoływała do ochrony dużych drapieżników i do lepszego wykorzystania przez państwa członkowskie pokaźnych środków unijnych z Funduszu Rolnego na ochronę inwentarza i odszkodowania dla hodowców.

A w Polsce?
W obecnym Sejmie nie jest lepiej. Uczestniczę jako ekspert w posiedzeniach komisji ds. rolnictwa czy środowiska, ilekroć dotyczą wilków, i trudno mi uwierzyć w to, co słyszę. Niektórzy posłowe z Konfederacji, z PiS, a czasami z PSL, regularnie i dość napastliwie podają w wątpliwość wiedzę naukową i dane agencji rządowych. W zamian opowiadają historie o krwiożerczych wilkach, zagrożeniu dla ludzi i niezliczonych szkodach w inwentarzu zasłyszane na spotkaniach wyborczych. Prezentują je jako niepodważalne fakty. Byłoby fatalnie, gdyby mimo ogromnego zasobu danych o wilkach, zgromadzonego w ramach żmudnych projektów badawczych i rządowych systemów gromadzenia informacji, o dalszym losie wilków w Polsce miały zdecydować partykularne interesy polityczne i te mrożące krew w żyłach opowieści.

Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną