Sześć budynków reaktorów ZEJ, każdy chroniony obudową bezpieczeństwa. Sześć budynków reaktorów ZEJ, każdy chroniony obudową bezpieczeństwa. Dmytro Smolyenko/Zuma Press / Forum
Struktura

Ukraińskie reaktory – katastrofa na skalę europejską nie jest możliwa

Dr inż. Paweł Gajda pracuje w Katedrze Zrównoważonego Rozwoju Energetycznego na Wydziale Energetyki i Paliw Akademii Górniczo-Hutniczej im. St. Staszica w Krakowie. Naukowo zajmuje się głównie fizyką reaktorową, technologiami reaktorów nowej generacji oraz rolą energetyki jądrowej w niskoemisyjnych systemach energetycznych. Jest sekretarzem generalnym Polskiego Towarzystwa Nukleonicznego, członkiem zarządu European Nuclear Society oraz członkiem Rady Klimatycznej przy UN Global Compact Network Poland.Archiwum Dr inż. Paweł Gajda pracuje w Katedrze Zrównoważonego Rozwoju Energetycznego na Wydziale Energetyki i Paliw Akademii Górniczo-Hutniczej im. St. Staszica w Krakowie. Naukowo zajmuje się głównie fizyką reaktorową, technologiami reaktorów nowej generacji oraz rolą energetyki jądrowej w niskoemisyjnych systemach energetycznych. Jest sekretarzem generalnym Polskiego Towarzystwa Nukleonicznego, członkiem zarządu European Nuclear Society oraz członkiem Rady Klimatycznej przy UN Global Compact Network Poland.
Mgr inż. Adam Rajewski pracuje w Instytucie Techniki Cieplnej Politechniki Warszawskiej. Jest m.in. współautorem ekspertyz na temat możliwości uczestnictwa polskiego przemysłu w rozwoju energetyki jądrowej i współautorem interdyscyplinarnego kursu o zmianach klimatu prowadzonego przez Uniwersytet Warszawski. Jednocześnie pracuje w przemyśle jako specjalista ds. projektów energetyki jądrowej w dużej polskiej firmie budowlanej i piastuje funkcję wiceprezesa zarządu fundacji nuclear.pl, upowszechniającej wiedzę o energii i energetyce jądrowej.MP/Archiwum Mgr inż. Adam Rajewski pracuje w Instytucie Techniki Cieplnej Politechniki Warszawskiej. Jest m.in. współautorem ekspertyz na temat możliwości uczestnictwa polskiego przemysłu w rozwoju energetyki jądrowej i współautorem interdyscyplinarnego kursu o zmianach klimatu prowadzonego przez Uniwersytet Warszawski. Jednocześnie pracuje w przemyśle jako specjalista ds. projektów energetyki jądrowej w dużej polskiej firmie budowlanej i piastuje funkcję wiceprezesa zarządu fundacji nuclear.pl, upowszechniającej wiedzę o energii i energetyce jądrowej.
Rdzenie reaktora elektrowni jądrowej są chłodzone wodą. Reaktory posiadają żelbetową obudowę bezpieczeństwa i znajdującą się pod nią dodatkową stalową kopułę.Shutterstock Rdzenie reaktora elektrowni jądrowej są chłodzone wodą. Reaktory posiadają żelbetową obudowę bezpieczeństwa i znajdującą się pod nią dodatkową stalową kopułę.
Czym może grozić zniszczenie elektrowni atomowej w Zaporożu? Jaka była realna skala efektów awarii w Fukuszimie i Czarnobylu? Odpowiadają dr inż. Paweł Gajda i inż. Adam Rajewski, specjaliści od energetyki jądrowej.

Marcin Rotkiewicz: – Każdy dzień okupowania przez Rosjan terenów Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej (ZEJ) dramatycznie zwiększa ryzyko skażenia nuklearnego w Europie – ostrzega prezydent Wołodymyr Zełenski. Rzeczywiście grozi nam taki scenariusz?

Adam Rajewski: – Jestem całym sercem po stronie napadniętych, a nie agresorów. Ale w przypadku tej elektrowni obydwie strony prowadzą swoją propagandową grę polegającą na straszeniu. Ukraińcy pokazują Rosjan jako niebezpiecznych terrorystów gotowych uszkodzić elektrownię jądrową, by skazić Europę substancjami promieniotwórczymi. Rosjanie używają jej zaś jako tarczy dla swoich wojsk i straszą świat atomem. Tyle że żadnej apokalipsy nie będzie, nawet gdyby cała ZEJ wyleciała w powietrze.

Przecież państwa grupy G7 zaapelowały do Rosjan o wycofanie się z terenu siłowni, bo obawiają się katastrofy nuklearnej. A Rafael Grossi, szef Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA), mówi, że potencjalne zniszczenia w ZEJ mogą mieć katastrofalne skutki.

Paweł Gajda: – Grossi wypowiada się bardziej jako dyplomata niż inżynier czy naukowiec. Próbuje naciskać na jedną i drugą stronę. Nie ulega też wątpliwości, że z punktu widzenia instytucji nadzorującej bezpieczeństwo elektrowni jądrowych na świecie sytuacja stała się bardzo trudna. Zaporoska siłownia wpadła bowiem w szarą strefę – na dobrą sprawę nie wiadomo, pod dozorem którego państwa się znajduje, Ukrainy czy Rosji? Kto odpowiada za bezpieczeństwo jądrowe w elektrowni? I jak na bieżąco kontrolować, czy są tam przestrzegane rygorystyczne procedury obowiązujące w takich obiektach?

Branża jądrowa jest strasznie wrażliwa, bo każde, nawet drobne odchylenie od normy czy procedur, traktuje się bardzo poważnie i musi zostać odpowiednio zaraportowane. Dużo gorsze zdarzenia w zwykłym zakładzie przemysłowym przechodzą bez echa, podczas gdy w elektrowni atomowej urastają do rangi poważnych problemów.

A.R.: MAEA utraciła też możliwość podglądu za pomocą kamer zarówno reaktorów, jak i basenów, w których chłodzi się wypalone paliwo jądrowe. Dlatego wypowiedź Grossiego, że „nie można zagwarantować bezpieczeństwa ZEJ”, jest jak najbardziej uzasadniona. Ale w sensie formalnym.

P.G.: Rosjanie pogwałcili protokół dodatkowy do konwencji genewskiej, zobowiązujący strony konfliktów do wyłączenia z działań wojennych obiektów takich jak elektrownie jądrowe. Dlatego znaleźliśmy się na nieznanych wodach i to budzi uzasadniony niepokój.

A nie martwi panów, że w któryś z sześciu zaporoskich reaktorów mogą w każdej chwili uderzyć rakiety lub pociski artyleryjskie? Przecież rozmawiamy o największej elektrowni jądrowej w Europie.

A.R.: Najgorsze, co może się stać z taką elektrownią, to coś podobnego do Fukuszimy. Brzmi groźnie, ale warto pamiętać, że tam potencjalnie groźne dla ludzi skutki zniszczenia rdzeni reaktorów – którym zabrakło wody do chłodzenia, bo przestały działać pompy zalane przez tsunami – były ograniczone do maksymalnie kilku kilometrów wokół siłowni. Od promieniowania nikt postronny nie ucierpiał.

Media wolą porównywać potencjalne zniszczenie czy uszkodzenie ZEJ do Czarnobyla niż Fukuszimy.

A.R.: Również w Czarnobylu, gdzie na skutek ludzkich błędów i wad konstrukcyjnych wyleciał w powietrze pracujący reaktor niechroniony betonową obudową bezpieczeństwa, istotne negatywne skutki dotyczyły bliskich elektrowni terenów Rosji, Ukrainy i Białorusi. W ZEJ trudno byłoby osiągnąć nawet taką skalę skażenia.

Porozmawiajmy zatem o możliwych scenariuszach. Co spowodowałby przypadkowy ostrzał artyleryjski?

A.R.: ZEJ jest zbudowana bardzo solidnie. Każdy reaktor posiada żelbetową obudowę bezpieczeństwa i znajdującą się pod nią dodatkową stalową kopułę. Przypadkowy pocisk z haubicy czy wyrzutni rakiet ich nie zniszczy ani raczej poważnie nie uszkodzi.

P.G.: Taki ostrzał, jeśli trafiłby bezpośrednio w jakiś kluczowy element elektrowni, mógłby spowodować wyłączenie któregoś z bloków energetycznych. Gdyby uszkodzenia były znaczące, uniemożliwiłoby to jego ponowne uruchomienie bez przeprowadzenia prac remontowych. Ale stąd do ewentualnej katastrofy jeszcze daleka droga.

Podobno obudowy reaktorów ZEJ są odporne nawet na uderzenie sporego samolotu pasażerskiego.

A.R.: Niektóre takie konstrukcje faktycznie są analizowane pod tym kątem od dawna, choć akurat dla ukraińskich elektrowni wyników takich analiz chyba nie opublikowano. Tym niemniej ludzkość nie zbudowała takiego rodzaju bunkra, którego nie potrafiłaby również zniszczyć, np. za pomocą specjalnych głowic rakiet czy bomb. Jeżeli Rosjanie bardzo chcieliby coś takiego zrobić, to daliby radę. Tyle że zniszczenie budynku reaktora samo w sobie nie spowoduje automatycznie zniszczenia tego, co jest w jego środku. A reaktory są tak zbudowane, że w przypadku zagrożenia nawet same się wyłączają.

Ukraiński atom

Ponad połowa energii elektrycznej produkowanej w Ukrainie pochodzi z czterech elektrowni jądrowych. Największa jest zaporoska (obecnie okupowana przez Rosjan), pozostałe to południowoukraińska (obwód mikołajowski) oraz chmielnicka i rowieńska znajdujące się na zachodzie kraju. Trzy pierwsze są podobne do siebie pod względem konstrukcji i chronione przez obudowę bezpieczeństwa. Tego rodzaju ochrony nie mają najstarsze dwa z czterech bloków elektrowni rowieńskiej, co jednak nie znaczy, że jest to konstrukcja niebezpieczna – podobne siłownie znajdują się w Czechach i Słowacji. Każdy z pracujących obecnie w Ukrainie reaktorów ma inną konstrukcję niż te w elektrowni czarnobylskiej, która została wyłączona z eksploatacji w 2000 r.

P.G.: Oczywiście na skutek precyzyjnego ostrzału specjalistyczną amunicją mogłoby dojść do poważnego uszkodzenia obudowy bezpieczeństwa i utraty jej szczelności. Wtedy kolejne uderzenia uszkodziłyby to, co znajduje się w środku. Ale to wymagałoby dokładnego zaplanowania i precyzyjnego przeprowadzenia takiego ataku.

Teoretycznie jest też możliwe wysadzenie w powietrze od środka całego budynku reaktora. Ale wymagałoby bardzo dużego wysiłku logistycznego, m.in. fachowego rozmieszczenia co najmniej kilku ton materiałów wybuchowych. Znowu – działanie z premedytacją.

I co wtedy by się stało?

P.G.: Załóżmy, że powtórzyłby się Czarnobyl, bo doszłoby do zniszczenia reaktora i rozprzestrzenienia się sporej części jego zawartości do środowiska.

Czyli katastrofa na skalę europejską?

P.G.: Nie, wyłącznie lokalną. Konsekwencje byłyby groźne głównie dla osób znajdujących się na terenie ZEJ. Gdyby zaś wiatr wiał w stronę najbliższego miasta, czyli położonego w odległości kilkunastu kilometrów Nikopola, to jego mieszkańcy mieliby poważny problem. Najprawdopodobniej konieczna byłaby ewakuacja. W niebezpieczeństwie, również przy niesprzyjających wiatrach, mogłoby się znaleźć też Zaporoże, leżące ok. 50 km od elektrowni. Tu także należałoby rozważyć jego tymczasową ewakuację. Natomiast do polskiej granicy jest ok. 800 km, więc nic nam nie grozi.

A.R.: Dla ludności cywilnej największym zagrożeniem nie jest promieniowanie pochodzące ze zniszczonego reaktora. Tym, czego należy się najbardziej obawiać, jest rozprzestrzenienie się izotopów promieniotwórczych. Ich stężenie kilkanaście kilometrów poza terenem elektrowni nie będzie jednak tak duże, żeby emitowane przez nie promieniowanie komukolwiek zagroziło. Niebezpieczne jest natomiast kumulowanie się jodu-131 w tarczycach, co może wywołać z czasem nowotwory tego gruczołu. To jest właściwie jedyna mierzalna konsekwencja Czarnobyla wśród ludności cywilnej. Aczkolwiek takiemu niebezpieczeństwu można zaradzić podając pastylki z jodem, żeby nasycić nim tarczycę. Tylko znów, to dotyczy wyłącznie relatywnie niewielkiego terenu wokół elektrowni.

P.G.: Drugim potencjalnie bardzo poważnym zagrożeniem jest promieniotwórczy cez-137, który może skazić glebę i wody gruntowe – jednak wyłącznie w promieniu kilkunastu kilometrów przy najczarniejszym scenariuszu katastrofy. Na tak skażonym terenie przez wiele lat nie byłaby możliwa uprawa roślin jadalnych. A przypomnijmy, że mówimy o hipotetycznym scenariuszu celowego spowodowania katastrofy przez wojska rosyjskie.

W elektrowniach jądrowych znajduje się również „świeże” paliwo, czyli uran, i gromadzone przez lata wypalone, które najpierw chłodzi się w specjalnych basenach.

P.G.: W wypalonym paliwie jodu-131 praktycznie nie ma, ponieważ szybko ulega on rozpadowi promieniotwórczemu. Problemem pozostaje cez-137, który mógłby skazić najbliższą okolicę elektrowni. Choć tego wypalonego paliwa może być na terenie elektrowni stosunkowo dużo, to jest ono znacznie mniej aktywne niż to znajdujące się w reaktorach i jednak dość dobrze zabezpieczone, choć nie tak, jak sam reaktor.

Natomiast „świeże” paliwo uranowe wykazuje znacznie mniejszą aktywność, można je dosłownie trzymać w rękach i dzięki temu praktycznie nie stanowi żadnego zagrożenia.

Zatem katastrofa nuklearna na skalę europejską nie jest prawdopodobna, nawet gdyby ukraińska elektrownia wyleciała w powietrze?

A.R.: To po prostu fizycznie niemożliwe.

Dlaczego w takim razie cały świat śledzi z tak ogromnym niepokojem to, co się dzieje w ZEJ?

A.R.: Bo panicznie boimy się wojny nuklearnej i niewidzialnego promieniowania, a zagrożenia związane z energetyką jądrową zostały mocno zmitologizowane przez nierzetelne opisy skutków awarii w Fukuszimie czy Czarnobylu – kto np. obejrzał słynny serial HBO o zdarzeniach z 1986 r., może teraz czuć duży niepokój. Dla ekspertów od energetyki jądrowej jest zaś absolutnie jasne, że jedyne, co da się uzyskać, niszcząc elektrownię jądrową – poza lokalnymi skutkami – to wywołać światową panikę.

Cały czas rozmawiamy o jakichś hipotetycznych scenariuszach, a nie o tym, że w Ukrainie niszczona jest infrastruktura cywilna i giną ludzie. Odwracamy naszą uwagę od tego, co naprawdę istotne. Podobnie było w 2011 r. z Fukuszimą – tysiące ludzi zmarło w wyniku trzęsienia ziemi i tsunami, a świat mówił niemal wyłącznie o elektrowni.

P.G.: Gdyby Rosjanom chodziło o wywołanie realnego zagrożenia dla życia i zdrowia ludności w Ukrainie, to znacznie łatwiejsze byłoby uderzenie w jakiś zbiornik amoniaku, np. znajdujący się w fabryce nawozów. Albo stację uzdatniania wody dysponującą zbiornikami chloru. Takie zagrożenia w czasie tej wojny już się zresztą pojawiały. A my skupiamy się na jednych z najlepiej zabezpieczonych i najskrupulatniej nadzorowanych obiektach przemysłowych na świecie, jakimi są elektrownie jądrowe.

A.R.: Za pomocą aparatury pomiarowej jesteśmy w stanie wykrywać, m.in. w Polsce, nawet minimalne, niemające żadnego znaczenia zdrowotnego, wzrosty obecności izotopów promieniotwórczych w powietrzu. Problem w tym, że gdy laik słyszy komunikat, iż poziom promieniowania wzrósł np. dwukrotnie, to dla niego brzmi to bardzo groźnie i natychmiast pędzi do apteki, by kupić płyn Lugola, czyli roztwór jodu. Na marginesie: zażywanie takich preparatów na własną rękę jest niebezpieczne dla zdrowia. Tymczasem dla fachowca taki wzrost będzie oznaczał tylko tyle, że czuła aparatura pomiarowa świetnie pracuje i że warto poszukać źródła izotopów, bo gdzieś się coś dzieje, co dziać się nie powinno.

Gdybyśmy zatem wykryli bardzo szybko jakieś śladowe ilości substancji promieniotwórczych w naszym kraju i mogących pochodzić z ZEJ, wybuchłaby panika. Czyli doszłoby to tego, na czym Rosji zależy. Bo Putin, niekiedy wręcz desperacko, gra na naszym strachu.

Dlatego gdy w mediach pojawiają się jakieś doniesienia o rosnących poziomach dawek promieniowania, to warto samodzielnie je weryfikować, np. na stronach Państwowej Agencji Atomistyki. Ona na bieżąco podaje nie tylko trudne do interpretacji dla laika wyniki pomiarów, ale także komentarze, czy naprawdę jest się czego bać.

Czy to sianie paniki przez Rosjan nie ma drugiego dna? Czy Moskwa nie planuje w ten sposób propagandowo uderzyć w europejski przemysł jądrowy, żebyśmy jak najdłużej byli uzależnieni od rosyjskich gazu, węgla i ropy?

P.G.: Wchodzimy w obszar całkowitych spekulacji, ale wydaje mi się, że nawet gdyby Rosjanie chcieli zdyskredytować elektrownie jądrowe, to nie posuną się do jakichś radykalnych kroków typu bombardowanie reaktora. Mam też wątpliwość, czy Rosji rzeczywiście zależy wyłącznie na ropie, węglu i gazie – jest przecież także jednym z największych na świecie eksporterów technologii jądrowej.

A.R.: Ponadto jakaś radykalna akcja w ZEJ dotknęłaby również ich. Wprawdzie w Rosji ludzkie życie – zwłaszcza własnych żołnierzy – nie ma wielkiej wartości, to jednak z pragmatycznego punktu widzenia nie warto bombardować czy wysadzać reaktorów.

A gdyby nawet Putin uznał, że interes gazowy jest ważniejszy niż jądrowy, to wystarczy doprowadzić do jakiegoś kontrolowanego uwolnienia substancji promieniotwórczych. Ich ilości będą nieznaczące, ale wystarczą do wywołania paniki, bo szybko zostaną wykryte w Polsce i innych krajach regionu.

P.G.: Rosjanie nie są w stanie zaszkodzić nam promieniowaniem. Za to strach, który nim wywołują, jest z pewnością na rękę Putinowi.