. . Shutterstock
Struktura

Czy doświadczamy wielkiego przebudzenia wulkanów?

Bogate życie wewnętrzne Ziemi przejawia się nierzadko w wybuchowy sposób. Można odnieść wrażenie, że częstość erupcji ostatnio rośnie. Co o tym sądzą wulkanolodzy?

Z tysięcy przeróżnych ziemskich wulkanów w ciągu roku odzywa się przeciętnie 60–80. Tak przynajmniej było w ostatnich dekadach. Niektóre – np. włoski Stromboli na Morzu Tyrreńskim, od tysięcy lat urządzający swoje widowiska w stylu światło i dźwięk – nigdy nie idą spać. Są takie, które zapadają wprawdzie w sen, ale ich odpoczynek nie trwa długo, najwyżej kilka lat. Taką górą jest sycylijska Etna – hałaśliwa i dolegliwa, ale w sumie dość przewidywalna. I są niezwykle groźne wulkany, które odzywają się rzadko, ale za to z wielkim hukiem. Należy do nich m.in. Wezuwiusz, jeden z najniebezpieczniejszych stożków świata.

Czy w ostatnim czasie ziemski wulkanizm się nasilił? Zerknijmy na stronę serwisu Global Vulcanism Program prowadzonego przez National Museum of Natural History w Waszyngtonie. Dowiemy się tam, że od początku stycznia do końca października 2022 r. doliczono się 77 erupcji wulkanicznych. Dla porównania, w 2021 r. było ich 81, w 2020 r. – 73, w 2019 – 75, w 2018 r. – 85. Zbliżone wartości odnotowano w kilku poprzednich latach.

Co ciekawe, gdybyśmy cofnęli się o parę dekad, do lat 60. XX w., zobaczylibyśmy, że w tamtym czasie rejestrowano średnio 50–60 erupcji rocznie, a więc nieco mniej niż teraz. Ale gdybyśmy cofnęli się jeszcze o sto lat, do połowy XIX w., doliczylibyśmy się nie więcej niż 20–30 doniesień o wybuchach wulkanów.

Wygląda więc na to, że aktywność wulkaniczna na Ziemi rośnie? Nie, po prostu dzięki postępowi nauki i zagęszczaniu się naszej populacji więcej widzimy i rejestrujemy. Jeśli zerkniemy na dane dotyczące tylko silniejszych erupcji wulkanicznych, podczas których wyrzuconych zostaje ponad 10 mln m3 materiałów, zobaczymy, że nie przybyło ich od lat 60. XX w. Wciąż notuje się ich średnio kilkanaście rocznie, przy czym tylko 1–2 wulkany wyrzucają w powietrze więcej niż 100 mln m3 skał. Pod tym względem nic się nie zmieniło w ostatnich wiekach. Dotyczy to również tych naprawdę potężnych erupcji, kiedy w powietrze wylatuje ponad 1 km3 wulkanicznej materii. Takie wielkie detonacje zdarzają się raz na kilkanaście lat, ostatnia w styczniu 2022 r., kiedy to eksplodował wulkan Hunga Tonga-Hunga Ha'apai w pacyficznym państwie Tonga. Była to największa erupcja wulkaniczna od wybuchu Mount Pinatubo na Filipinach w 1991 r.

W dziejach Ziemi, i to wcale nie tak odległych, zdarzały się okresy bardziej intensywnego wulkanizmu. Z badań prowadzonych na Islandii wynika, że pod koniec ostatniej epoki lodowcowej intensywność zjawisk wulkanicznych utrzymywała się przez kilka tysięcy lat na poziomie 20–30 razy większym niż dziś. Był to efekt topnienia lodu, który przez długi czas przykrywał wyspę, obciążając też skorupę ziemską. Gdy lód zaczął znikać, uwolniona od jego ciężaru skorupa zaczęła się podnosić, a znajdujące się w jej wnętrzu komory magmowe ożyły. Pod presją przesuwających się skał magma wędrowała ku górze i wylewała na powierzchnię.

Dodajmy, że podobne zjawisko zaobserwowali swego czasu geofizycy z Instytutu Nauk Morskich im. Leibniza IFM-GEOMAR w Kilonii w Niemczech, którzy zbadali przeszłość wulkanizmu wokół Oceanu Spokojnego. Stwierdzili, że w ciągu ostatniego miliona lat, czyli podczas epoki lodowcowej (plejstocenu), gdy klimat ziemski wiele razy ochładzał się i ocieplał, zawsze, gdy temperatury wyraźnie na planecie rosły, ożywiały się wulkany wokół Pacyfiku.

Zatem kto wie – być może jeśli obecne globalne ocieplenie będzie nadal postępowało w szybkim tempie, historia z plejstocenu się powtórzy.