. . Shutterstock
Struktura

Aloszka, jest Bóg? Polscy intelektualiści tropią niedobitki ateizmu

To, że czegoś nie rozumiemy jest naturalnym stanem rozwoju nauki, i nie jest powodem do wpychania boga w tę czy inną szczelinę naszej niedoskonałej i niepełnej wiedzy. Ale niektórzy i tak próbują.

Wigilia to znakomity czas do wstąpienia na wyższy poziom świętego wzmożenia. W „Gazecie Wyborczej” prof. Marcin Matczak – znany szerzej jako ojciec Maty – w rozprawce „Chrześcijańskie symbole tych Świąt nie są łatwe i przyjemne” dowodzi duchowej nędzy ateistów.

Obok w błyszczącej zbroi na białym koniu wjeżdża wybitny astrofizyk, emerytowany profesor Uniwersytetu w Göteborgu, Marek Abramowicz – z esejem „Fizyka jest dziś o wiele bliżej uznania istnienia Boga jako aktywnego elementu obiektywnej rzeczywistości”. Niedobitki ateizmu, nieprzekonane jeszcze o swojej nędzy, przyszpila lancą celnej argumentacji. Więc szach-mat ateisto.

Można by te świąteczne uniesienia zbyć wzruszeniem ramion, jako że na temat istnienia/nieistnienia boga, wszystkie istotne argumenty wypowiedziane zostały niemal półtora wieku temu w słynnej rozmowie przy koniaczku i nie widać powodu, by do tej bezproduktywnej dyskusji powracać („Bracia Karamazow” Dostojewskiego w tłumaczeniu Aleksandra Wata):

„– Wiesz co, Iwan [..] Powiedz no: jest Bóg, czy go nie ma? Poczekaj, mów z całą stanowczością, Poważnie! […]
– Nie, nie ma Boga.
– Aloszka, jest Bóg?
– Jest Bóg.
– Iwan, a nieśmiertelność powiedzmy, malutka, no, najmniejsza?
– Nie ma nieśmiertelności. […]
– Aloszka, jest nieśmiertelność?
– Jest”.

Ale nie mogę przejść wobec tekstu prof. Abramowicza obojętnie. Nie będę się tu znęcać nad oryginalnym teologicznym wkładem artykułu, jak na przykład nowatorskimi dowodami istnienia boga, ad penroseum (Roger Penrose, laureat Nagrody Nobla z 2020 roku, podczas jednej z wizyt w Polsce, spędził kilka dni w pokojach gościnnych w klasztorze w Czerwińsku – ergo bóg istnieje) albo ad maioris (w głosowaniu „wykształconych szwedzkich elit” okazało się, że większość uczestników uważa, że bóg istnieje – więc istnieć musi, bo wykształcone elity nie mogą się mylić). Chcę odnieść się do kluczowego dla argumentacji artykułu przeinaczania fizyki.

Jak mawiał wielki przedstawiciel tej nauki Wolfgang Pauli, można się mylić, ale jeszcze gorsze są budzące zażenowanie wypowiedzi, które nie są nawet mylne (not even wrong). No bo w skrócie, nie wchodząc w egzegezę tytułowego stwierdzenia (co to jest Bóg, co to znaczy „aktywny”, „obiektywna rzeczywistość”) fizyka nie jest bliżej (ani dalej) uznania istnienia boga etc. Fizyka bowiem w ogóle się bogiem nie interesuje i nie zajmuje.

Fizyka zajmuje się zbieraniem danych na temat przyrody (za pomocą eksperymentów i obserwacji) i budowaniem na bazie tych danych teorii zdolnych do przewidywania i opisywania nowych zjawisk. Na przykład teoria sprężystości wychodząca z obserwacji ugięć belek, jest wykorzystywana do budowy mostów tak, aby się nie zawaliły. Albo teoria względności wychodząca z elektryczności, magnetyzmu i obserwacji ruchów planet, tworzy koncepcję czasu i przestrzeni, której przewidywania potwierdzane są codziennie, gdy kierując się wskazówkami GPS, (zazwyczaj) trafiamy do celu, a nie wjeżdżamy do jeziora.

Metafizycznym fundamentem fizyki jest – pochodzące zresztą z myśli chrześcijańskiej – założenie, że ten aspekt świata, który fizyka bada, rządzi się logicznymi, niezmiennymi tzw. prawami przyrody. Źródeł tych praw fizyka nie docieka i dociekać nie może, nie da się ich bowiem wywieść z samych jedynie obserwacji otaczającego nas świata.

Oczywiście, gdyby zaobserwowano, że prawa przyrody przestają obowiązywać, mogłoby to wskazywać na potwierdzenie istnienia w świecie czegoś poza fizyką. Ale cała kilkusetletnia historia współczesnej nauki wskazuje, że odkrycie, iż znane prawa nie działają, świadczy po prostu o ograniczoności naszej wiedzy, a nie o istnieniu boga. Stare prawa należy zamienić nowymi, bardziej ogólnymi. To fundament teorii nauki, który jak dotychczas zawsze się sprawdzał i nie ma żadnego powodu, by sądzić, że nie będzie się sprawdzał w przyszłości.

I to mogłoby być na temat artykułu prof. Abramowicza na tyle, gdyby nie fakt, że tekst pełen jest celowych przeinaczeń, półprawd i jawnych fałszów, odnoszących się nie do filozofii czy teologii, ale do twardej fizyki.

Gdy opuści się osobiste wspomnienia i dywagacje, sedno artykułu prof. Abramowicza zasadza się na trzech tezach:

  1. Wbrew temu, co większość materialistów twierdziła przez tysiąclecia, materia nie jest wieczna. Nasz Wszechświat powstał w Wielkim Wybuchu 13,8 mld lat temu.

  2. Wbrew powszechnemu wśród ateistów przekonaniu o zasadniczym i oczywistym braku jakiejkolwiek celowości w prawach natury, bardzo dokładne i różnorodne dane dotyczące rzeczywistego Wszechświata pokazały, że brak celowości w prawach natury wcale nie jest „oczywisty". Przeciwnie: stwierdziliśmy, że fundamentalne stałe fizyki (prędkość światła, stała grawitacji, stała Plancka, masa elektronu etc.) […] mają wartości dokładnie takie, aby gwarantowały nasze istnienie. Problem polega na tym, iż fizyka dopuszcza, aby te stałe miały inne wartości. Nie tłumaczy natomiast, dlaczego są one właśnie takie, jakie są.

  3. Wbrew temu, co sądzą materialiści, zdaniem niektórych fizyków kwantowych badających splątanie i teleportację fotonów i innych cząstek elementarnych, rzeczywisty świat ukazuje zjawiska, które można interpretować jako zależne od naszej wolnej woli i naszej świadomości, obu autonomicznych względem świata materii. Anton Zeilinger, tegoroczny laureat Nobla, […] stwierdza wprost: „Będziemy się chyba musieli pożegnać z naiwnym realizmem, zgodnie z którym świat istnieje sam z siebie, bez naszego udziału i niezależnie od naszych obserwacji”.

Problem w tym, że tezy te są dla sprawy boga nieistotne, a na dodatek teza 1. jest jawnie kłamliwa (i nie waham się tu użyć tego mocnego określenia).

Odnośnie do tezy 1. Jak wie każdy fizyk (i wie to dobrze prof. Abramowicz), materia jest wieczna, choć może przechodzić z jednej formy w drugą. Abstrakcyjne zasady zachowania ilości materii sformułowane jako zasady zachowania energii, pędu i momentu pędu (oraz pewnych tzw. liczb kwantowych) są fundamentami fizyki, których nikt nie podważył i podważać nie zamierza. Materia nie rodzi się z niczego i nie znika, pozostawiwszy za sobą nicość. To po pierwsze. A po drugie, fizyka nie głosi, że Wszechświat powstał (około) 13,8 miliarda lat temu.

Wielki Wybuch jest popularnie stosowanym terminem określającym moment w przeszłości, kiedy, ekstrapolując przewidywania standardowego modelu ewolucji kosmologicznej poza zakres jego stosowalności, dochodzimy do punktu osobliwego. Fizyka nie głosi początku Wszechświata w Wielkim Wybuchu, mówi tylko, że w pewnym momencie standardowy model kosmologiczny staje się nieadekwatny. Istnieją setki, jeśli nie tysiące teorii starających się opisać ową kosmologiczną terra incognita. Żadna z nich nie doczekała się powszechnej akceptacji, chociażby dlatego, że obserwować możemy Wszechświat kilkaset tysięcy lat później i na razie nie mamy bezpośredniego dostępu do wcześniejszych etapów jego ewolucji. Niemniej, żadnemu poważnemu badaczowi tego zagadnienia nie przychodzi do głowy, żeby zaprzestać pracy, ogłosiwszy, że znalazł boga we wczesnym wszechświecie.

Teza 2. jest bałamutna. Pytanie, dlaczego prawa przyrody są takie, jakie są, jest głębokim problemem. Ale po pierwsze, nie należy ono do przedmiotu badań fizyki, a po drugie (moim zdaniem) odpowiedź antropiczna (prawa są takie, jakie są, by umożliwić istnienie istot zdolnych je poznawać) jest prostacka i intelektualnie pusta. A prof. Abramowicz usiłuje nam na dodatek wmówić, że prawa te są takie, bo dobry bóg zechciał nas w tym wszechświecie umieścić. Jałowość tej argumentacji widać jak na dłoni w Wolterowskiej satyrze („Kandyd” w tłumaczeniu Tadeusza Boya-Żeleńskiego):

„Dowiedzione jest – powiadał mistrz Pangloss, największy filozof w okolicy, a tym samym na całej ziemi – że nic nie może być inaczej; ponieważ wszystko istnieje dla jakiegoś celu, wszystko, z konieczności, musi istnieć dla najlepszego celu. Zważcie dobrze, iż nosy są stworzone do okularów: dlatego mamy okulary. Nogi są wyraźnie stworzone po to, aby były obute, dlatego mamy obuwie. Kamienie są na to, aby je ciosano i budowano z nich zamki; dlatego Jego Dostojność pan baron ma bardzo piękny zamek: największy baron w okolicy musi mieć najlepsze mieszkanie. Świnie są na to, aby je zjadać; dlatego mamy wieprzowinę przez cały rok. Z tego wynika, iż ci, którzy twierdzili, że wszystko jest dobre, powiedzieli głupstwo; trzeba było rzec, że wszystko jest najlepsze”.

I teza 3. Na cytat z jednego noblisty, w którym znajduje się zresztą zastrzeżenie „chyba” można by odpowiedzieć starym, acz nadal aktualnym cytatem z drugiego – Richarda Feynmana „Jeśli myślisz, że rozumiesz mechanikę kwantową, to nie rozumiesz mechaniki kwantowej”. To, że czegoś nie rozumiemy, jest naturalnym stanem rozwoju nauki, i nie jest powodem do wpychania boga w tę czy inną szczelinę naszej niedoskonałej i niepełnej wiedzy. I żadne pokrętne przywoływania brzytwy Ockhama nic tutaj nie zmienią. Nie mówiąc już o tym, że boskie wyjaśnienie – jak Mikołaj na święta – przychodzi zawsze z potężnym workiem nowych problemów filozoficznych.
Na koniec. Nawet tak bardzo nie wściekłbym się tym artykułem, gdyby autor nie nadepnął mi na bolesny odcisk. Wrzucił bowiem do gara swojej mętnej argumentacji boga Spinozy, filozofa uważanego za heretyka zarówno przez chrześcijan, jak i przez żydów, znienawidzonego przez wszystkich religijnych fanatyków, symbolu wolnomyślicielstwa i ludzkiej wolności od przemocy religijnego przymusu. Tego właśnie przymusu, w którego dyby prof. Abramowicz z prof. Matczakiem i redakcją GW usiłują nas znowu zamknąć.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną