The Last of Us - recenzja serialu.
Pulsar - portal popularnonaukowy. The Last of Us - recenzja serialu. Pulsar - portal popularnonaukowy. mat. pr.
Struktura

„The Last of Us”: przesadzona wizja apokalipsy

Nie wszystko w tym serialu ma sens biologiczny. Przede wszystkim żaden grzyb nie zrobi z człowieka zombie. Chyba że na jego wyraźne życzenie.

Brian Aldiss, jeden z klasyków fantastyki naukowej, w wydanej w 1962 r. książce „Cieplarnia” opisał świat, w którym hominidy muszą żyć w ciągłym strachu przed czyhającą na nie złowrogą przyrodą. A szczególnie przed jednym jej przedstawicielem: grzybem smardzem. Osiada on na głowach ludzi i z jednej strony dodaje im inteligencji, ale z drugiej przejmuje władzę nad ich zachowaniem oraz myślami. Minęło 60 lat i grzyby „hakujące” mózg człowieka ponownie zagościły – w naprawdę tym razem masowej – wyobraźni. Sprawił to stworzony na podstawie gry komputerowej serial „The Last of Us”. Na ile realistyczne są pomysły twórców podobnych dystopii?

W przypadku „Cieplarni” odpowiedź na pytanie jest bardzo trudna, ponieważ autor tej powieści wymyślił nie tylko pasożytniczego smardza, ale też całą biologię planety, na której toczy się akcja. W „The Last of Us” sprawa jest prostsza.

Mrówki potwierdzają

Najbardziej realistyczna jest podstawowa inspiracja, czyli grzyb z rodzaju Ophiocordyceps (w serialu Cordyceps). W przyrodzie istnieje ok. 600 gatunków z tego taksonu, ale „tylko” kilkadziesiąt atakuje układ nerwowy ofiary i zamienia ją w bezwolne zombie. Tyle że ich celem są owady, szczególnie – mrówki.

Filmowa infekcja pod wieloma względami przypomina tę prawdziwą. Ona rozpoczyna się zwykle od etapu bezobjawowego. Jak podają autorzy pracy opublikowanej w 2018 r. w „Studies in Mycology” na pierwszym etapie infekcji zarodniki patogenu wnikają do organizmu stawonoga i rozprzestrzeniają się w nim. Po krótkim czasie ustrój owada jest pełen drobnych cząstek grzyba, przypominających małe drożdżaki, ale problemy zaczynają się wtedy, kiedy grzyb lokalizuje się w pobliżu zwojów mózgowych. Nie wnika w nie bezpośrednio, tylko otacza swoją siecią i zaczyna wydzielać substancje chemiczne, które przypominają neuroprzekaźniki normalnie występujące w mózgu. A te „hakują” jego działanie – tłumaczą autorzy pracy, która ukazała się w tym roku na łamach „bioRxiv”. W efekcie mrówka zaczyna się zachowywać inaczej niż dotychczas. Doświadcza najpierw tików ruchowych, później konwulsji. I w „The Last of Us” chorzy wykonują bezwolne ruchy.

Charakterystyczną cechą serialowych zakażonych jest również niezwykła szybkość i siła. To także się zgadza – owady w początkowej fazie infekcji są niezwykle ruchliwe. Jak podają autorzy pracy opublikowanej w ubiegłym roku w „Parasite Immunology”, substancje wydzielane przez patogen działają na nie pobudzająco. W ogóle więc nie odpoczywają.

Zainfekowani bohaterowie serialu przestają mówić składnie, w końcu w ogóle werbalne porozumiewanie się staje się dla nich niemożliwe. Analogicznie jest z mrówkami. W normalnych warunkach te społeczne owady nieustannie komunikują się ze sobą – przede wszystkim za pomocą feromonów. Po zakażeniu ich gospodarka chemiczna zostaje zaburzona. Jeśli zdrowe owady wyczują, że ich towarzyszki są chore, zwykle je uśmiercają, a ich ciała wyrzucają. Podobne skupiska zwłok zakażonych zobaczyć można w „The Last of Us”.

Biologia zaprzecza

Serialowi zakażeni przestają prawidłowo widzieć i przerzucają się na słuchową nawigację w przestrzeni. Autorzy pracy opublikowanej w 2022 r. w „Functional Ecology” przypuszczają, że zarażone pasożytniczym grzybem mrówki również mają problemy ze wzrokiem, a przynajmniej z widzeniem światła. Wydaje się, że przestaje im wystarczać normalna ekspozycja i zaczynają szukać lepiej nasłonecznionych miejsc. W efekcie opuszczają bezpieczne poszycie i wspinają się na wysokie trawy i gałęzie.

Chociaż fabuły gry i serialu zostały przygotowane z dużą starannością, nie należy ich oczywiście traktować jak podręczników alternatywnej biologii czy parazytologii. Nie wszystko ma sens biologiczny.

Po pierwsze, dziwią sceny, w których bohaterowie beztrosko chodzą po wnętrzach przerośniętych zarodniami i pełnych zwłok, z których wyrastają dojrzałe owocniki. A przecież nawet gdy ciało grzyba jest wyschnięte, może rozsiewać drobiny, które dadzą początek nowym patogenom. Kto raz rozdeptał purchawkę, ten wie.

Po drugie, pasożyty polegają w stu procentach na swoich gospodarzach. Bez nich nie są w stanie funkcjonować albo zamknąć cyklu rozrodczego. Uważnie więc dobierają zestaw objawów, który ujawni się u ofiary. W przypadku owadów zarażonych Ophiocordycepsem osłabienie wzroku ma sens: ofiara dąży do źródła światła, wspina się na gałąź lub źdźbło trawy, a tam jej ciało przerasta grzybnią i rozsiewa mnóstwo zarodników. Ale dlaczego serialowy Cordyceps miałby oślepiać swoje ofiary? Dla człowieka wzrok jest najważniejszym zmysłem. U zarażonego pomagałby znaleźć kolejną ofiarę. Pozbawienie gospodarza wzroku jest więc dla pasożyta niekorzystne.

Po trzecie, skoro grzyb jest zarodnikujący, to dlaczego głównym sposobem transmisji miałoby być pogryzienie drugiego człowieka? Gdyby patogen przenosił się głównie przez płyny ustrojowe, to nie marnowałby cennej energii na wytwarzanie okazałych owocni? W takiej sytuacji lepiej by było, gdyby zakażeni nie wykazywali oznak choroby. Oczywiście te rozważania nie prowadzą do wniosku, że taki sposób transmisji jest całkowicie niemożliwy, a jedynie, że z biologicznego punktu widzenia jest mało prawdopodobny.

A czy możliwe jest to, że grzyb taki jak Ophiocordyceps przerzuci się z owadów na ludzi?

Pasożyt tańczy

Wirusy to zbitki kwasu nukleinowego otoczone organiczną kopertą, która ma im jedynie pomóc przetrwać czas wysyłki do „adresata”. Dotarłszy do niego, wirus całkowicie polega na metabolizmie gospodarza. Genotyp patogenu jest tak prosty i tak słabo chroniony przed zmianami, że niemal nieustannie podlega losowym mutacjom – przypomina to grę w biochemicznego „jednorękiego bandytę”. Zazwyczaj układ symboli nie prowadzi do żadnych ulepszeń, ale ponieważ wirus pociąga za wajchę nieustannie, szansa na to, że któryś układ okaże się dla niego korzystny, jest duża. Dlatego wirusowi łatwo jest przeskoczyć z jednego gatunku na inny.

W przypadku układu pasożytniczego, jaki łączy np. grzyba Ophicordyceps i owada, jest inaczej: ta relacja bardziej przypomina taniec. Każdy z pary ma inne interesy, ale ewolucja gra dla nich tę samą melodię. Jeśli dobrze dopasują działania, mogą liczyć na zysk (tak jest w systemach symbiotycznych, np. tych, które łączą nas z korzystnym mikrobiomem jelitowym). Przy czym tego typu pasożyty są wyspecjalizowane. Nawet jeśli szkodzą pojedynczym osobnikom, w większości przypadków nie mają – jak wirusy – dewastującego wpływu na całą populację. Grzyb Ophiocordyceps, który infekuje mrówki z Florydy, nie jest w stanie zarazić nawet blisko spokrewnionych z nimi sióstr, np. z Tajlandii – tłumaczy w rozmowie z amerykańskim „National Geographic” specjalista mikologicznej parazytologii dr João Araújo z New York Botanical Garden. By powstał układ człowiek-grzyb, potrzebne byłyby miliony lat wspólnej ewolucji. Araújo szacuje, że co najmniej 45 mln lat.

Grzyb inwestuje

Oczywiście istnieją grzyby modyfikujące zachowania człowieka, ale przy jego akceptacji i w inny sposób. Choćby te zawierające halucynogenną psylocybinę. Dokładny mechanizm jej oddziaływania na ludzki mózg nie jest w pełni poznany, ale – jak uważają autorzy pracy opublikowanej w 2018 r. w „Evolution Letters” – jest przynajmniej jedna biochemiczna ścieżka, którą prawdopodobnie naukowcy dobrze rozumieją. Tylko dlaczego grzyb zainwestował energię w produkowanie związku, który w tak specyficzny sposób oddziałuje na ludzi – istoty niemające wiele wspólnego z jego cyklem życiowym?

Odpowiedź brzmi: to nie człowiek był celem grzybów halucynogennych, a stawonogi. Psylocybina zmniejsza u nich apetyt, nie zjadają więc cennych dla grzyba owocników. Podobne działanie tego związku chemicznego na układ pokarmowy można zaobserwować również u ludzi, ale ponieważ ich mózg jest znacznie bardziej złożony niż zwoje nerwowe owada, na pierwszy plan wysuwają się efekty halucynogenne.

Neuropasożytnicze grzyby korzystają na tych ofiarach, które mają niewiele neuronów i reagują schematycznie. Czyli nie na człowieku. W naszym przypadku bowiem jedno zachowanie może być efektem wielu różnych procesów nerwowych. Jeśli np. usłyszymy wyzwisko pod swoim adresem, pewne części mózgu będą aktywowały reakcję agresji, ale mózg przepuści decyzję przez systemy kontroli. Te mogą stwierdzić, że atak jest zbyt ryzykowny, nieakceptowany społecznie, nieopłacalny. Podobnego zjawiska można się spodziewać przy ewentualnym „hakowaniu” naszego mózgu przez pasożytnicze organizmy.

Człowiek nie rozumie

Tylko skoro substancja, która u owada wywołuje blokadę apetytu, działa w tak złożony sposób na umysł człowieka, to może takich przykładów jest więcej? Niewykluczone. Przypadkowe oddziaływanie na ludzki mózg wydaje się bardziej prawdopodobne niż celowy przeskok „grzyba-zombie” z owadów na człowieka. Zwłaszcza że mamy pewne podstawy, by sądzić, że do takich zdarzeń już w przyrodzie dochodziło.

Znanym przykładem jest pierwotniak z gatunku Toxoplasma gondii, którego żywicielem ostatecznym (w którym zachodzi rozmnażanie płciowe) może być wyłącznie przedstawiciel kotowatych. Skoro tak, wszystkie potencjalne ofiary kota mają szansę stać się żywicielem pośrednim (rozsiewającym formę rozwojową pasożyta). Nie dziwi więc fakt, że T. gondii chętnie oddziałuje na umysły gryzoni, czyniąc te zwierzęta mniej płochliwymi i podejmującymi bardziej ryzykowne działania. Ale w ostatnich latach odkrywano, że pierwotniak ten może w podobny sposób wpływać na hieny żyjące w pobliżu lwów (POLITYKA 4/22), a nawet na wilki bytujące niedaleko pum.

Czy podobny efekt T. gondii może wywoływać u człowieka? Nie mamy pewności. W 2018 r. w „Experimental Parasitology” opublikowano badania, które wskazywały, że osoby zarażone tym pierwotniakiem są wyjątkowo skore do podejmowania zachowań ryzykownych i np. częściej powodują wypadki drogowe. Metodyka zastosowana w tej pracy była jednak przez niektórych uczonych krytykowana i wyników nie można uznać za rozstrzygające.

Do rozwikłania pozostaje jeszcze jedna kwestia. Ta, że smardz z „Cieplarni” nie był wyłącznie dręczycielem swoich ofiar. Stał się głównym napędem ich ewolucji i przyczynił się do tego, że niezbyt lotne naczelne zajęły tak wysoką pozycję na drabinie zdolności poznawczych. Czy w prawdziwym życiu odnajdziemy podobną zależność? Czy grzyby – te wciąż niezrozumiałe dla nas i dziwaczne istoty – okażą się przydatne? Pierwsze, ostrożne wnioski z badań dotyczących wpływu psychodelików na działanie mózgu sugerują odpowiedź twierdzącą. Ale kto wie? Z grzybami nic nigdy nie jest pewne...


„The Last of Us”
reżyseria: Craig Mazin, Neil Druckmann
USA/Kanada 2023
Serial dostępny na platformach VOD: HBO Max

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną