Wlodzimierz Wasyluk / Forum
Struktura

Zbigniew Libera: Zdefiniował to, co uznaję za realne

Od dawna żyjemy w obozie życia, który stworzył Libera. Dziś mówimy już z wewnątrz jego przejmującej architektury, mieszkamy w panoptykonie z wieżyczkami strażniczymi.

Prawdziwie profetyczna sztuka doskonale sprawdza się w każdym czasie i miejscu. Nie tyle wyprzedza swój czas, ile definiuje jego procesualny charakter, jest wpół kroku przed faktami, które zawsze odkształcają i upraszczają jej metaforyczne intuicje. Profetyczna sztuka po prostu tańczy w parze pierwszy krok ku otchłani tego, co realne. Mistrzem pierwszego kroku ku piekłu współczesnego empireum społecznej tresury był Zbigniew Libera.

Ta ikoniczna postać „sztuki krytycznej”, jak mało który z polskich artystów, przysłużyła się zdefiniowaniu tego, co uznaję za realne. Z mgły wspomnień wydobywam telewizyjne migawki z najgłośniejszej realizacji Libery: „Lego. Obóz koncentracyjny”. Doskonale pamiętam głosy oburzenia. Oto ktoś użył świętego Grala dziecięcej zabawki do celów zaiste świętokradczych. Hocki-klocki, jakie miał Libera z firmą Lego, która wyprodukowała siedem diabelskich pudełek to historia na zupełnie inną opowieść. Zastanawiam się, czy dziś, w warunkach spełnionego snu o infantylizacji Zagłady, klocki Zbyszka działają równie piorunująco. Wszak czytam z przerażeniem o pewnym grafomanie, który dla efektu sprzedażowego swojej książki, fotografuje się w pozie Amona Götha i śle do sieci owe fotografie.

Kiedy Libera realizował „Lego. Obóz koncentracyjny” istniał jeszcze świat przedwirtualny. Dopiero raczkował potworek prostytuujący pewne wartości. Praca Libery dyskutowała aksjologię z pozycji głęboko humanistycznych. Na dobrą sprawę – wypłaszczając krzywą możliwych interpretacji – Zbyszek mógłby dziś zostać potraktowany jako obrońca wartości konserwatywnych, a przynajmniej zwolennik pewnego minimum moralnego. W momencie słynnej, niedoszłej wystawy na Biennale w Wenecji, doszło oczywiście do skandalu. Pisano o banalizacji dwudziestowiecznego zła, o infantylnym geście komercjalizacji piekła nazizmu i promocji moralnej obsceny. Oczywiście co bardziej przenikliwi odbiorcy sztuki momentalnie wychwycili profetyczny potencjał pracy Libery i jej radykalny wymiar etyczny. Tonaże bibliografii, jakie powstały wokół „Lego. Obóz koncentracyjny” paraliżują dzisiejszą refleksję nad chyba największym dokonaniem „sztuki krytycznej” w latach 90. na świecie.

Od dawna żyjemy w obozie życia, który stworzył Libera. Dziś mówimy już z wewnątrz jego przejmującej architektury, mieszkamy w panoptykonie z wieżyczkami strażniczymi, przechadzamy się po świecie, w którym społeczna tresura postaw i poglądów została zinternalizowana jako systemowy konspekt człowieczeństwa. Wiele prac Libery poprzedzających tą najgłośniejszą i tych, które powstały po 1996 r., mapuje terytorium społeczne. Wystarczy przypomnieć kongenialne wideo „Jak tresuje się dziewczynki” czy „Urządzenia korekcyjne”. Realizacje te stworzyły język opisu świata, w którym jednostka jest nie tyle tłamszona, ile „opracowywana” dla docelowych kształtów i ról, jakie odegra w orgazmie zbiorowym, od rodziny począwszy, na konsumpcji dóbr rynkowych skończywszy.

Zastanawiam się jak dalece Libera „wytresował” i moje światoodczucie. Kiedy byłem młody, jego dzieła wydawały mi się gestami poszerzającymi obszar wolności artystycznej. Zdawały mi się czystą transgresją opresyjnego wymiaru rzeczywistości. Wtedy nie było mi dane wychwycić faktycznie mimetycznego wymiaru tej twórczości. Chciałem (być może z przerażenia) widzieć w pracach Libery pewien naddatek ekscesu, który działa niczym lampka kontrolna, wywołująca dreszcze i efekt trzeźwiący w warunkach rodzącego się w Polsce turbokapitalizmu, który za nic miał jednostkowe prawo do wątpienia w sens takiej, a nie innej organizacji świata globalnego. Tymczasem Zbyszek pracował już w klimacie „po katastrofie”, tworząc coś żywego z zupełnych szczątków. Głosił indywidualną prawdę porażki systemu wartości, do jakich przysposobił nas racjonalny model, chociażby edukacji. Wreszcie manifestował to, co łączy się z kultem racjonalności, czyli systemową przemoc, której finalnym i procesualnym maksimum jest oczywiści totalitaryzm.

słuchajcie w pulsarze:
Podkast 51. Agnieszka Haska: Historię Zagłady składamy ze skrawków

Pamiętniki, dzienniki, wspomnienia. Dokumenty osobiste. Jaką mają wartość dla badaczy? Jakie są w nich pułapki? A jak historię zniekształca popkultura? Po co przemiela ją na holokoaustowy kicz? Rozmowa z dr Agnieszką Haską, socjolożką i antropolożką kultury z Centrum Badań nad Zagładą Żydów w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN.

Klocki Lego Libery trafiły w samo sedno racjonalnej przemocy, wychwytując jej neutralny i oswajalny społecznie charakter, przy okazji przenosząc ją w świat dziecięcych fantazji o Złym Demiurgu. Wystarczy przyjrzeć się mimice niektórych ludzików z „Lego. Obóz koncentracyjny”. Coś analogicznego przeprowadził Libera w obszarze fotografii, realizując słynne „Pozytywy”. Po nocach śniły mi się uśmiechnięte twarze ludzi w pasiakach, za drutami kolczastymi. Dlatego tak bardzo chciałem wreszcie poznać autora moich złych snów.

Spotkaliśmy się najpewniej pod koniec lat 90., ale faktycznie ożywione kontakty przyniosło nowe tysiąclecie, które Zbyszek witał z charakterystycznym dla siebie, jowialnym i nerwowym zarazem, śmiechem. Ten wysoki, kościsty mężczyzna, okazał się jednym z bardziej towarzyskich ludzi, jakich spotkałem w życiu. Z podziwem obserwowałem, jak poszerzał swoją dziedzinę aktywności o film pełnometrażowy. To był już kompletny odlot. Jego „Walser” to chyba jeden z bardziej odjechanych obrazów, jakie widziałem na tym łez padole. A łzy towarzyszyły projekcji, gdyż pokazał się w tym filmie Libera jako utopista, człowiek poniekąd zmęczony krytycznym wymiarem własnej sztuki i chyżo łapiącym okazję – w języku filmu – do wypowiedzenia tęsknot o plemiennej wspólnocie istot, żyjących poza dobrem i złem, również poza językiem urzędowej przemocy, która uosabia tytułowy Walser. Zbyszek Libera w tym filmie poniekąd dał wyraz swojej wrażliwości pokoleniowej. To nieodrodny punk, z pierwszego, rocznikowego tłoczenia. Kto nie wierzy, niech posłucha, jak wymiata na basówce w kultowym, eksperymentalnym Sternenhoch.

Wierność swoim kontrkulturowym korzeniom zaprezentował również jako scenograf wspaniałej, zbiorowej wystawy „Nie jestem już psem”, która dokumentowała działania przeróżnych artystów, działających pod dyktando starej, punkowej zasady: DIY. Jednym z bardziej przejmujących obiektów był futerał gitary Roberta Brylewskiego, będący dziełem sztuki, którego nie powstydziliby się malarze „Grupy Janowskiej”. Właśnie podczas prac nad tą ekspozycją spotykaliśmy się często. Obserwowaliśmy nowoczesną architekturę Katowic, zwłaszcza Muzeum Śląskie i budynek NOSPR. Ja jednak miałem ciągle przed oczami Zbyszka i Roberta Brylewskiego, prawie rówieśników, a z pewnością pokrewnych, wolnych duchów.

We trójkę spotkaliśmy się tylko raz. W Poznaniu, na skłocie Rozbrat, gdzie odbył się chyba również jednorazowy spęd różnych freaków. Każdy z nas zajmował się swoją działką sztuki. Zbyszek kuratorował, Robert grał, a ja coś do tego grania recytowałem. Najfajniejsza część imprezy odbyła się jednak przy ognisku. Zaprawdę widok Libery uparcie pracującym pogrzebaczem w popiele był czymś fantastycznym. Kiedy zamordowano Brylewskiego, świat polskiego undergroundu artystycznego utracił podstawowy filar. To była śmierć bardziej niż symboliczna. Robert został pobity – co później doprowadziło do zgonu – przez człowieka, który tłumaczył się pijanym zwidem i ogólnym brakiem orientacji w świecie.

Zaiste było to tłumaczenia godne randomowej przemocy, którą przyniósł późny kapitalizm w Polsce. Była to przemoc czystej, ludzkiej głupoty. Myślę, że Zbyszek bardzo tę śmierć przeżył. I właśnie słówko „przeżyć” wydaje mi się całkiem na miejscu. „Sztuka krytyczna”, której Zbyszek jest współtwórcą – jeżeli w ogóle zajmowała się jakąś pedagogiką – nade wszystko uczyła bowiem przeżycia w warunkach pełnej ludożerki zmieniającego się świata, w którym paradygmat bycia artystą w sposób szczególny uległ atrofii.

Artysta krytyczny wydaje się dziś nie występować w przyrodzie. A przynajmniej nie w skali lat 90. Obserwuję po dziś dzień pomysły Libery na rzeczywistość. Biorąc pod uwagę jego pryncypialne i surowe reguły, które stawia własnym projektom, jest tego chyba mniej niż jeszcze dekadę czy dwie temu, kiedy „Pozytywy” dokumentnie posprzątały scenę sztuki, w sposób sprytny przenikając do sfery publicznej. Kto nie wierzy, niech zerknie na rewelacyjną okładkę „Przekroju”, którą sprokurował Libera zatytułowaną „Sen Busha”. Widać na niej obejmującą amerykańskiego żołnierza muzułmankę. Kiedy wybuchła wojna w Iraku, Libera zareagował tą okładką w sposób niemal furiatyczny, demontując natychmiastowo górnolotne deklaracje ideowe tej akurat wojny. Zastanawiam się, jak dzisiaj mógłby wyglądać taki „pozytyw” w kontekście wojny w Ukrainie.

Libera dawno manifestował to, co łączy się z kultem racjonalności, czyli systemową przemoc, której finalnym i procesualnym maksimum jest oczywiści totalitaryzm.

Nie zapytałem o to Zbyszka, kiedy niespodziewanie odezwał się parę dni temu. Po prostu po latach niewidzenia zadzwonił, żeby podzielić się wrażeniami z upływu lat i skądinąd absurdalnym faktem, że kupił… moją książkę. To niewielki tekst poświęcony losom kontrkultury w Polsce, w ostatnich trzech dekadach mojego życia. Cichym i ukrytym bohaterem tej książki jest Robert Brylewski i faktycznie opisuję tam nieco widmowe palenie ogniska i Zbyszka z pogrzebaczem. A nade wszystko sztamę, jaką czuć było między Brylewskim a Liberą. Tych dwóch artystów „zrobiło mi” kulturę lat 90. Żaden z nich nie odcinał kuponów od swojej oczywistej, w pewnych kręgach, sławy.

Na koniec rozmowy Zbyszek stwierdził, że właśnie przechodzi obok miejsca, gdzie został skatowany Brylewski i że też nie wie, co z tym faktem zrobić. W przypadku Roberta absurd przemocy okazał się niemym horyzontem relacji międzyludzkich. Ten absurd doskonale pokazywały „Lego. Obóz koncentracyjny”. Tępa mimika ludzika pałującego innego ludzika w przerażający sposób wniknęła w ciała ludzi z krwi i kości, ale bez najmniejszego rozeznania w temacie krytycznego namysłu nad własną skłonnością do przemocy. Parafrazując tytuł płyty Doroty Masłowskiej, należałoby za sztuką krytyczną Libery powiedzieć: „społeczeństwo jest niemiłe i mordercze”.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną