Pulsar - wyjątkowy portal popularnonaukowy Pulsar - wyjątkowy portal popularnonaukowy Roman Samborskyi / Shutterstock
Struktura

Wspólnota nieczytania, czyli jak Polacy tracą narzędzie demokratyzacji

Kultura książki ma się dobrze w Czechach, Francji, nawet w Ukrainie. Polska niezmiennie jest pustynną planetą w galaktyce Gutenberga.

Raporty Biblioteki Narodowej o stanie czytelnictwa w Polsce uderzają swoją monotonią. W najnowszym, opublikowanym w kwietniu, czytamy, że „jesienią 2022 roku lekturę co najmniej jednej książki (papierowej lub cyfrowej) zadeklarowało 34 proc. badanych w wieku co najmniej 15 lat”. Wystarczy jednak zajrzeć do opublikowanego w 2014 r. opracowania „Praktyki kulturalne Polaków”, by przekonać się, że wcześniej nie było dużo lepiej: czytanie było doświadczeniem co najwyżej połowy polskiego społeczeństwa. Nie zmienia się też zasadnicza cecha czytelnictwa: książka jest kobietą. Kontakt choć z jedną książką w mijającym roku deklarowało w marcu 2022 r. 48 proc. Polek i zaledwie 28 proc. Polaków; prawdziwe czytanie (a więc więcej niż 7 książek rocznie) – odpowiednio 11 i tylko 4 proc., a więc niemal na granicy błędu pomiaru.

Starsi lubią narzekać w Polsce na młodzież, to jednak właśnie oni czytają najmniej – po książkę sięga tylko 31 proc. osób powyżej 60. roku życia i zaledwie 23 proc. w wieku ponad 70 lat. Tymczasem czyta aż 72 proc. nastolatków, a do lektury ponad 7 książek rocznie przyznaje się 18 proc. osób w wieku 15–18 lat. Można się domyślać, że młodzieńcza skłonność do przygody z książką wiąże się ze szkołą.

Nałóg powszechny

Słabe wyniki czytelnictwa lubimy tłumaczyć zmianą cywilizacyjną i konkurencją innych form dostępu do treści – publikacje muszą konkurować z Netflixem czy Facebookiem. Jacek Dukaj napisał nawet na ten temat tom „Po piśmie”, dowodząc w nim, że jesteśmy w trakcie procesu nieodwracalnych zmian kulturowych kształtowanych przez rozwój technologii umożliwiających bezpośredni transfer wrażeń. A pismo oraz książka i związany z nimi „myślunek”, czyli sposób rozumienia i myślenia o rzeczywistości, odchodzą nieuchronnie w przeszłość. Nie, nie znikną, ale staną się praktyką elitarną, dominować ma komunikowanie popiśmienne.

Ciekawa teza, ale ciągle można wskazać całkiem pokaźną liczbę przykładów społeczeństw, które z uporem trwają przy kulturze pisma i książki. Na przykład Skandynawowie czytają masowo i nałogowo. Można podejrzewać, że ta chęć lektury obejmująca 80–90 proc. Szwedów, Norwegów, Duńczyków wynika tylko z konieczności mierzenia się z długimi zimowymi wieczorami.

Tylko co w takim razie z Czechami, którzy uczynili z czytania książek świecką religię? Czyta ok. 80 proc. spośród nich, pochłaniając średnio ponad 12 książek rocznie. A przeciętna czeska domowa biblioteka liczy 253 tomy. Czesi także ciągle czytają prasę drukowaną – do takiej praktyki przyznaje się 83 proc. osób, po dzienniki sięga 53 proc., po czasopisma 76 proc.

Co z Francuzami, którzy czytają 22 książki rocznie, a czytelnictwo utrzymuje się na poziomie prawie 90 proc. społeczeństwa? Jeszcze bardziej zatrważają francuscy nastolatkowie – czyta ich 92 proc. i to przeciętnie 29 książek rocznie (osiem dla szkoły, resztę dla przyjemności). Francuzi biją co prawda na alarm, bo czytelnictwo wśród młodych zmalało w ciągu ostatnich dwóch lat o 5 pkt proc. Na pociechę jednak odnotowują, że w 2022 r. odnotowano rekord, jeśli chodzi o liczbę nowych księgarń – otwarto ich 142.

Ba, nawet mieszkańcy ogarniętej wojną Ukrainy są lepsi od nas. W przeprowadzonym w kwietniu przez Ukraiński Instytut Przyszłości badaniach czytelnictwo książek w czasie wojny zadeklarowało ponad 70 proc. pytanych, 42 proc. przeczytało do pięciu tytułów, 16 proc. między 5 a 10, 9 proc. powyżej 20. Oczywiście można mieć zastrzeżenia do reprezentatywności badań prowadzonych w czasie konfliktu zbrojnego przez internet. Na pomoc przychodzi raport Ukraińskiego Instytutu Książki analizujący czytelnictwo w latach 2018 i 2020. Wtedy czytało ok. 70 proc. mieszkańców Ukrainy, z tego prawie 30 proc. kilka razy w ciągu tygodnia.

Kompetencja bazowa

Wychodzi na to, że teza o śmierci książki na skutek zmiany technologicznej jest co najmniej przedwczesna. W krajach tak różnych, jak Czechy, Ukraina i Francja, kultura czytania ma się nieźle, jeśli nie bardzo dobrze. To raczej Polska jawi się jako jakaś dziwna pustynna planeta w galaktyce Gutenberga.

Tak właśnie patrzy na nas Jiři Trávniček, badacz czeskiego czytelnictwa, autor książki „A Nation of Bookworms?” (Naród moli książkowych). Zestawia on statystykę czeską i polską. Pokazuje, że nie tylko dwukrotnie większy odsetek Czechów ma jakikolwiek kontakt z książką. Zasadnicza różnica polega na tym, że w jego kraju odsetek prawdziwych czytelników jest taki sam (37 proc.) jak w Polsce tych nominalnych.

Najbardziej zdumiewa go, że nie zdołaliśmy w Polsce złamać kulturowego podziału na metropolie i prowincję – pozbawioną dostępu do kultury oraz odporną na tak podstawowe praktyki jak lektura książek. I konkluduje, że nie tylko nie ukształtowaliśmy podstawowego kulturowego standardu (jakim dla Czechów jest właśnie czytanie książek), ale nawet nie dorobiliśmy się odpowiednio dużej, proporcjonalnej do liczby ludności, kulturalnej elity rozumianej jako osoby intensywnie czytające (jest ona w Polsce blisko pięciokrotnie mniej liczna niż w Czechach).

Jeśli weźmie się pod uwagę to, co pisze Trávniček, uzasadnione staje się pytanie, jak może funkcjonować społeczeństwo, którego sprawami zajmują się elity w znacznym stopniu pozbawione podstawowych kompetencji kulturowych? Czeski badacz główną przyczynę różnic między naszymi krajami widzi w historii – Czesi już w połowie XIX w. objęci byli systemem powszechnej edukacji i weszli w wiek XX bez analfabetyzmu. Polska rozprawiała się z nim ostatecznie dopiero po drugiej wojnie światowej. I rzeczywiście, to przesunięcie w fazie budowy nowoczesnego społeczeństwa i jego kultury okazało się największym problemem.

Fenomen endemiczny

Badania praktyk kulturowych w PRL pokazują, że nigdy nie udało się przełamać bariery oporu wobec książki. W latach 1965, 1976, 1980 czytelnictwo nigdy nie przekroczyło 50 proc. – pokazuje Zbigniew Kozański w artykule „Zróżnicowanie uczestnictwa w kulturze” z opracowania zbiorowego „Strukturalizacja społeczeństwa polskiego”. Owszem, w dekadzie 1965–75 udało się w PRL uzyskać na fali awansu społecznego i urbanizacji niezwykle ciekawy efekt. To był czas szybkiego tworzenia bibliotek domowych. Książki zaczęli wtedy kupować nawet robotnicy niewykwalifikowani. O ile w 1965 r. dystans dzielący inteligencję od robotników mierzony odsetkiem osób posiadających księgozbiory wynosił 50 proc., to dekadę później zmalał o 25 pkt proc. Tyle tylko, że za kupowaniem nie szło czytanie. Okazuje się, że książka w domu była wtedy w mniejszym stopniu oznaką praktyki kulturowej, a w większym symbolem statusu społeczno-materialnego.

Trend budowania prestiżu na książkach załamał się w drugiej połowie lat 70., kiedy oznaką statusu w coraz większym stopniu zaczęły być wzory konsumpcji materialnej. Co gorsza, jak zauważa Kozański, od 1965 r. systematycznie malało zainteresowanie literaturą wyższego poziomu, której czytelnictwo spadło z 22,1 proc. w 1965 r. do 11,1 proc. w 1980 r.

Później przyszedł kapitalizm, wzrost nierówności dochodowych i odbudowa struktury klasowej. Tomasz Szlendak i Arkadiusz Karwacki, socjologowie z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, pokazali, że istnieje związek między poziomem nierówności a m.in. uczestnictwem w kulturze, w tym czytaniem książek. W społeczeństwach o wysokim poziomie nierówności większość ludzi koncentruje się na materialnych oznakach statusu społecznego. W społeczeństwach egalitarnych ludzie zamiast na mieć bardziej koncentrują się na być i stąd większe zainteresowanie kulturą.

Rozbrat z książką w Polsce to sytuacja najwyraźniej endemiczna, na dodatek wyjątkowa w najbliższym geograficznym otoczeniu. Nie potrafiliśmy sobie z nią poradzić ani w czasie II Rzeczpospolitej, ani w PRL, ani w czasach liberalnej III Rzeczpospolitej. A i osiem lat rządów populistycznej prawicy nie przyniosło zmiany poza wymianą tytułów w szkolnych kanonach. Czas zatem zmierzyć się z konsekwencjami takiego stanu rzeczy.

Wyłączenie systemowe

Wendy Griswold, socjolożka z Northwestern University badająca czytelnictwo na świecie, twierdzi, że tylko niektóre społeczeństwa wykształciły kultury czytania. Wszystkie jednak, które posługują się pismem, mają reading class – klasę czytającą. Jej istnienie wystarczy, żeby utrzymywała się infrastruktura czytelnicza – rynek wydawniczy, system biblioteczny i presja na programy edukacyjne, by wymagały czytania. Problem w tym, że w przypadku braku powszechnej kultury czytelniczej cała ta infrastruktura służy w istocie utrzymywaniu klasy czytelniczej, w Polsce bardzo wątłej, choć sytuację ratuje wielkość populacji – w efekcie nawet małe odsetki czytających zamieniają się na pokaźne liczby bezwzględne uczestników książkowego rynku.

Utrzymuje się pozór, że jesteśmy społeczeństwem nowoczesnym, choć nigdy nim w istocie nie byliśmy. Robi to inteligencja, warstwa tożsama z reading class, ale jednocześnie mająca w Polsce szczególne znaczenie, co pokazuje socjolog i historyk Tomasz Zarycki. Czytanie w Polsce, w przeciwieństwie do Czech czy Francji, jest praktyką, która nie służy społeczno-kulturowemu włączeniu, tylko przeciwnie: selekcji i utrzymaniu klasowej odrębności.

Więcej, wszelkie badania pokazują, że kluczowe dla wyrobienia nawyku czytania książek jest otoczenie rodzinne – to, czy w dzieciństwie rodzice czytali dzieciom, sami czytali przy dzieciach, a w domu była biblioteka. Sama szkoła i system biblioteczny nie wystarczą, by zniwelować deficyty rodzinne. W efekcie prowadzi to do efektu dziedziczenia praktyki będącej podstawą przywileju – przynależności do inteligencji ciągle utrzymującej w Polsce hegemonię kulturową i dominującą w kształtowaniu procesu politycznego.

Czytanie przestaje być w Polsce narzędziem demokratyzacji, przeciwnie – służy refeudalizacji stosunków społecznych zamaskowanej swoistym kultem cargo. Polega on na przekonaniu, że w nowoczesność można wejść na skróty, budując odpowiednią infrastrukturę, ale bez budowy kultury nowoczesności, której głównym filarem jest czytelnictwo. Czy możliwy jest więc nie tylko dalszy rozwój cywilizacyjny oparty na wiedzy, kreatywności i innowacyjności, ale także utrzymanie nowoczesnego systemu politycznego opartego na liberalnej demokracji?

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną