Cillian Murphy jako Oppenheimer. Cillian Murphy jako Oppenheimer. Universal Pictures / IMDB
Struktura

Oppenheimer schodzący po schodach. Recenzja filmu Christophera Nolana

Antropocen rozpoczął się od wielkich wybuchów
Środowisko

Antropocen rozpoczął się od wielkich wybuchów

Międzynarodowa Komisja Stratygrafii wybrała miejsce najlepiej ilustrujące moment, w którym działalność człowieka stała się dominującym czynnikiem wpływającym na planetę. W ten sposób ustaliła również, kiedy rozpoczęła się nowa epoka geologiczna.

Bomba „Oppenheimera” wybuchła. Prezentuje się mniej więcej tak, jak zawarta w nim inscenizacja testu Trinity. Wiarygodnie, doniośle, z szacunkiem dla detalu. I zaskakująco nieporuszająco.

„Oppenheimer” to prawdopodobnie najdroższy film edukacyjny w dziejach kina. Każda jego minuta – a jest ich 180 – kosztowała 550 tysięcy dolarów. Christopher Nolan zrobił to, co zapowiadał: zekranizował „Amerykańskiego Prometeusza” Kaia Birda i Martina J. Sherwina, księgę, która powstawała przez ćwierć wieku i chyba wyczerpała temat – prowadząc także do wyczerpania czytelnika swoim rozmiarem. Liczba bohaterów jest biblijna, a praca dziennikarska – poświęcona przede wszystkim temu, co Roberta Oppenheimera spotkało po wojnie – nienaganna.

Treść w największym skrócie: Mierny eksperymentator, ale utalentowany teoretyk, umiejący dostrzec sedno problemu fizycznego nawet po pobieżnym spojrzeniu, zostaje wyznaczony na stanowisko szefa projektu, którego celem jest skonstruowanie bomby atomowej, zanim zrobią to Niemcy. Ściąga do leżącego w samym sercu niczego Los Alamos elitę świata fizyki i techniki. Wiara Oppenheimera w odstraszającą moc atomu oraz w szczerość deklaracji polityków ucisza wątpliwości etyczne – własne oraz podległych mu ludzi – dotyczące angażowania nauki w przedsięwzięcie z definicji śmiercionośne. Polityka jednak wygrywa. Bomba staje się jej narzędziem, a Oppenheimer, postulujący konieczność międzynarodowej kontroli nad technologią jądrową oraz otwartość komunikowania wiedzy naukowej na jej temat, zostaje zaszczuty przez aparat państwa. Bohater narodowy oskarżony o współpracę z komunistami, szpiegowanie na rzecz Związku Radzieckiego, przeżywa śmierć cywilną, a kiedy okaże się, że padł ofiarą bezpodstawnej nagonki, już nie całkiem z niej zmartwychwstanie. Zakopci się – jak mawiali jego znajomi – na śmierć.

Cillian Murphy jako Oppenheimer.Universal Pictures/IMDBCillian Murphy jako Oppenheimer.

I tę właśnie historię ekranizuje Nolan – od deski do deski, wyłączywszy ostatni etap. Czyni to w sposób na tyle zajmujący, że widzowie wypełniający duże kino nie opuszczają go przed upływem trzech godzin – mimo nawałnicy słów i nazwisk. Być może byłoby inaczej, gdyby autor „Tenneta” zrobił to tak jak autorzy książki, czyli chronologicznie, a nie tnąc żywot naukowego szefa projektu Manhattan na setki migawek i montując je w sposób ryzykowny, kubistyczny (czego nie zapomina wyraźnie zasygnalizować) – a dziś powiedzielibyśmy, że raczej tik-tokowy.

Nie taki Oppenheimer prosty, jak go malują

Zasadniczym celem owej żonglerki czasem i przestrzenią jest zbudowanie, jak rozumiem, hipotezy o nadludzkich, profetycznych wręcz zdolnościach Oppenheimera do manipulowania ludźmi, którzy usiłują manipulować nim (zwłaszcza admirałem Josephem Straussem ucieleśnianym przez dojrzałą wersję Roberta Downeya Juniora). Amerykański Prometeusz u Nolana (Cillian Murphy i jego bardzo szeroko otwarte oczy) gra w politycznego pokera lepiej niż niejeden Kissinger. Tę hipotezę obronić trudno, bo – jeśli wierzyć osobom, które miały okazję znać go lepiej – Oppenheimer był postacią dużo bardziej złożoną, nieporównywalnie bardziej samosprzeczną niż maluje go Nolan. Mówiąc prościej, słowami jego przyjaciela znakomitego fizyka Isidora Isaaca Rabiego: „Oppenheimer był bardzo mądry, a jednocześnie głupawy”. Nie ma takiego greckiego mitu, którego mógłby stać się bohaterem.

Trudno się też oprzeć wrażeniu, że gdyby ułożyć je – te bity historii Oppenheimera – po bożemu, powstałby kształcący, frapujący i na pewno świetnie zagrany, ale jednak Teatr Telewizji. Oparte – pierwszy raz – na treści pozbawionej scen akcji kino Nolana okazuje się pisane językiem zastanawiająco mało filmowym.

Cillian Murphy jako Oppenheimer.Universal Pictures/IMDBCillian Murphy jako Oppenheimer.

Ciężarem właściwym przewyższa nawet izotopy uranu (muzyka Ludwiga Göranssona smuci w tle bez ustanku). Widzom nie jest jednak dane odczuć, że w tej opowieści idzie o największy w dotychczasowych dziejach projekt inżynieryjny, o bezprecedensowe zderzenie najwybitniejszych umysłów świata. Na ekranie pozostaje jakby niedopowiedziana, niedoszacowana nawet apokaliptyczna moc bomby. Tej samej, której skutki działania reportażysta John Hersey opisywał niegdyś w książce „Hiroszima”: „Pan Tanimoto zauważył na mierzei około dwudziestu mężczyzn i kobiet. Dopłynął łodzią do brzegu i namawiał ich, aby wsiadali. Nie ruszali się, a on zdał sobie sprawę, że są zbyt osłabieni, by podnieść się samodzielnie. Pochylił się i chwycił kobietę za ręce, ale jej skóra zsunęła się w ogromnych kawałkach przypominających rękawiczki. […] Po drugiej stronie, na wyższej łasze, wyciągnął śliskie ciała i wyniósł je w górę zbocza, z dala od fali. Musiał świadomie powtarzać sobie w myślach: To są istoty ludzkie”.

Inaczej niż zwykle, czyli frapująco – choć i tak zdawkowo – sportretowane zostały natomiast przez Nolana dwie najważniejsze w życiu Oppenheimera kobiety – jego rozczarowana życiem żona Kitty (Emily Blunt) i równie nieszczęśliwa kochanka, Jean Tatlock (Florence Pugh). Choć najwięcej uwagi przykuwa bromance stulecia, czyli szorstka przyjaźń Oppiego z generałem Lesliem Grovesem (Matt Damon), szefem technicznym projektu Manhattan. To jest prawdziwa bomba.

Nie taki test nieszkodliwy, jak się wydawało

Nie ma w „Oppenheimerze” tego, czego brak w książkowej biografii sprzed lat, a o czym wiedzę przynoszą nowe badania i ignorowane wcześniej relacje świadków. Na przykład obrazu kobiet klękających na widok wielkiego rozjarzenia przed wschodem słońca, odmawiających różaniec z okazji końca świata. Bo choć test Trinity odbywał się na pustyni, ładunek odpalono na tyle nisko nad jej powierzchnią, że wzniósł do wysokiej atmosfery ogromne ilości pyłu zmieszanego z resztkami niewypalonego radioaktywnego plutonu. Ten kurz opadał później na Carrizozo, Tularosę, rozrzucone po okolicy farmy, a nawet dalsze miasta, włączając się w obieg materii, wzmożonej, jak to w lipcu, w samym środku okresu wegetacji.

Ta część historii środkowego Nowego Meksyku, w połowie ubiegłego wieku zamieszkałego głównie przez mniejszości etniczne bez prawa głosu, zaczyna dopiero być dokładnie badana. Teraz będzie łatwiej – w dniu premiery filmu grupa uczonych ze znakomitych amerykańskich jednostek naukowych opublikowała bowiem raport „Fallout from U.S. atmospheric nuclear tests in New Mexico and Nevada (1945–1962)”. Zawiera on mapę opadów radioaktywnych, które były efektem 93 naziemnych testów atomowych przeprowadzonych w Nevadzie – i tego pierwszego, najważniejszego, czyli testu Trinity, który był dziełem zespołu Oppenheimera.

Na jej sporządzenie trzeba było czekać lata, bo wcześniej brakowało kluczowych danych o ruchach powietrza w latach 1945–1962, zanim wszedł w życie zakaz dokonywania tego typu eksplozji. Bezcenne okazały się informacje udostępnione przez European Centre for Medium-Range Weather Forecasts – poddane następnie analizie przy użyciu współczesnych metod statystycznych. Autorzy badań uważniej niż do tej pory mogli więc przyjrzeć się wędrówce radioaktywnego pyłu.

Cillian Murphy jako Oppenheimer.Universal Pictures/IMDBCillian Murphy jako Oppenheimer.

Same tylko obłoki znad Trinity powędrowały znacznie dalej, niż sądzono. W ciągu 10 dni od eksplozji dotarły do 46 stanów (na kontynencie amerykańskim omijając tylko Waszyngton i Oregon), najgrubszą warstwą pokrywając północ stanu Nowy Meksyk (na który opadały potem zresztą latami pyły znad Nevady). W promieniu 250 km od miejsca detonacji Gadżetu mieszkało ok. pół miliona osób. Niektóre z nich nie dalej niż 20 km od wieży, na której zespół Oppenheimera umieścił ładunek testowy. Część z nich otrzymała – na mocy wprowadzonego w roku 1990 Radiation Exposure Compensation Act (RECA) – rekompensaty zdrowotne od państwa. Nowy atlas wskazuje też jednak liczne miejsca, które wtedy pominięto.

20 lipca 1945 roku resztki pierwszego nuklearnego grzyba dotarły nawet do Kanady. Jezioro Crawford w Ontario, gdzie je odnaleziono, uznano za symbol epoki człowieka. Datę – za początek Antropocenu. To już jednak mniej filmowa historia.